Ten kolorowy dom na szarej Pradze nierzadko jest ostatnią szansą
wyzdrowienia dla niepełnoletnich narkomanów. Młodzi ludzie, którzy
trafiają tutaj na terapię, po krótkim czasie leczenia wyglądają całkiem
normalnie - ale to tylko pozory. By mogli być do końca zdrowi i mogli
wrócić do domu, muszą nauczyć się żyć od nowa na trzeźwo.
Dzisiaj rano z ośrodka uciekły dwie dziewczyny. Jedna
namówiła drugą. Wszyscy są podenerwowani. Ktoś mówi: - Znowu uciekła,
tylko szkoda, że pociągnęła za sobą inną. Obie dziewczyny mają już
za sobą podobne ucieczki, dlatego prawdopodobnie nie będą mogły wrócić
i kontynuować leczenia. A to, co dzisiaj się wydarzyło wpłynęło na
samopoczucie całej grupy. Wiedzą o tym dokładnie wychowawcy, którzy
bardzo dobrze znają swoich podopiecznych. Nawet głośniejsza rozmowa
na korytarzu, niekontrolowany wybuch śmiechu są zauważane. Ci, którzy
są w ośrodku kilkanaście miesięcy, znają reguły, muszą czuwać nad "
nowymi" i zachowywać się odpowiedzialnie.
Do pokoju z tabliczką "Terapia", gdzie siedzi wychowawczyni
Ewa, co chwilę ktoś puka. Aby cokolwiek zmienić w porządku obowiązków
czy rozwiązać najmniejszy problem, pacjenci muszą bezwzględnie się
z nią konsultować. Czasem są to zupełnie drobne sprawy. Na przykład
Robert żali się: - Ona nie chce odebrać rejonu, pytałem dwa razy,
a ona znowu powiedziała "nie" i w końcu wziąłem to na serio. Na ten
i podobne problemy wychowawczyni reaguje stanowczo, bo gdyby choć
jedna osoba wyłamała się ze swoich obowiązków, życie w ośrodku stanęłoby
w końcu na głowie.
Odpowiedzialność
Do każdego w ośrodku podchodzi się indywidualnie. Kiedy przychodzi
zameldować się na "Terapię", która jest swoistym centrum dowodzenia,
dostaje również garść niezbędnych napomnień i rad: - Wiesz, to, co
widziałam na korytarzu, to był prawdziwy ćpuński klimat. Nie możesz
wybuchać dzikim śmiechem przy "nowych" i nie komentuj poleceń, bo
wpływa to na ich postawę.
Nie wszyscy mogą jeszcze chodzić do szkoły, bo nie są
na to gotowi, dlatego na cały dzień zostają w ośrodku. Młodzież,
która znajduje się na drugim etapie leczenia, może kontynuować naukę,
ale każdy powrót ze szkoły kończy się kontrolą reakcji rogówki na
światło dokonywaną przez SB - czyli osoby, które są wyznaczone do
sprawdzania trzeźwości swoich kolegów. Tak musi być i nikt już się
temu nie dziwi. Wychowawczyni mówi: - To są przecież narkomani -
ludzie chorzy. W szkole muszą zachować anonimowość i nie mogą mówić
o swojej chorobie. Muszą uczyć się jak wszyscy, nie przysługuje im
taryfa ulgowa. Są odpowiedzialni za siebie nawzajem.
W życiu poza ośrodkiem każdy błąd czy zaniedbanie ma
swoje konsekwencje; tutaj też tak jest. Egzekutor bezwzględnie egzekwuje
przestrzegania regulaminu od wszystkich. Są też inne bardzo potrzebne
funkcje: gospodarz domu, szef kuchni czy kierownik pracy. Za niewykonanie
zadania nie ma kar, ale stosuje się tzw. "pomoce", które ułatwiają
unikanie podobnych uchybień. Można robić przysiady albo pompki, albo
pisać wielokrotnie: "Będę dokładnie zmywać".
Odpowiedzialność w trzeźwości - tego uczą się ci, którzy
chcą żyć.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Reklama
Terapia, czyli dojrzewanie
O godz. 19.30 zawsze rozpoczyna się bilans, podczas którego
wszyscy rozliczani są z tego, jak wykonali powierzone im zadania.
Każdy opowiada, jak mu minął dzień, co mu się udało, a z czym miał
trudności. Potem wszyscy mówią nawzajem o sobie. Formy terapii nie
stanowią sztywnego, urzędowego programu, ale dopasowywane są do potrzeb
pacjenta. Wszystko jednak zależy od samej grupy. - My się bardzo
dobrze znamy i ufamy sobie, bo dopiero wtedy terapia grupowa ma sens.
Potrafimy wiele o sobie powiedzieć. Bycie otwartym jest podstawą
pobytu tutaj. Kiedy wszyscy będą wiedzieli, jaki mam problem, wtedy
będą mogli mi pomóc. Mam wrażenie, że niejednokrotnie znamy się lepiej
niż znali nas rodzice - mówi Iza.
Nikomu nie wyznacza się limitu czasu, w którym jest zobowiązany
do wyjścia z nałogu, gdyż zazwyczaj nie wyleczony pacjent znowu po
krótkim czasie do niego wraca. Każdy, kto przestrzega zaleceń terapeutów,
jest leczony po to, by nie wracał do ośrodka i mógł zacząć normalne
życie. Dostaje czas na dojrzewanie do pewnych wniosków i przyjęcie
nowych postaw. - Takiego podejścia nie ma w innych ośrodkach, w których
byłam. Takiej empatii nie doświadczyłam nigdzie indziej. Tutaj terapeuci
wyczuwają nasze indywidualne potrzeby - zwierza się pacjentka.
Reklama
Trafić pod właściwy adres
Niektórzy czują, że jeżeli szybko nie zmienią siebie radykalnie,
po prostu wkrótce nie będą żyć. Ale takich przypadków jest coraz
mniej, dlatego KARAN utrzymuje stałe kontakty ze szkołami i pedagogami,
którzy niejednokrotnie sami w swoich uczniach rozpoznają narkomanów.
Również rodzice walcząc o swoje dzieci przyprowadzają je na konsultacje,
po których część z nich trafia do Centrum Rozwoju Osobowości takiego
jak na Pradze czy też w innych miejscach w Polsce, gdzie działają
oddziały Katolickiego Ruchu Antynarkotykowego. Ośrodki KARAN-u prowadzą
również szeroką akcję profilaktyczną w szkołach i innych placówkach
wychowawczych.
Powody sięgania po narkotyki są bardzo różne, ale bardzo
często młodzież wymienia wśród nich problemy osobiste, kłopoty w
szkole, ciekawość i modę. Liczbę uzależnionych zwiększa ostatnio
łatwy dostęp do narkotyków. Wiek młodzieży sięgającej po marihuanę,
LSD czy amfetaminę wciąż się obniża, a większość z nich nie zdaje
sobie sprawy z tego, że potrzebuje leczenia. Kiedyś było więcej osób
bardzo zmotywowanych do terapii, ale teraz zupełnie zmieniły się
wzorce, ponieważ w mediach niewiele mówi się o zagrożeniach i problem
narkomanii jest bagatelizowany. Do niedawna z warszawskich bilbordów
krzyczało do przechodniów hasło Trawka daje wolność. Ta reklama fińskiego
filmu na pewno nie przyniosła nic dobrego i była dowodem braku wyobraźni
jej twórców.
W efekcie branie narkotyków w środowisku młodzieżowym
stało się modne i popularne. Kiedy uzależniona młodzież kierowana
jest do punktu konsultacyjnego, ma szansę trafić na terapię, a więc
pod właściwy adres, gdzie każdy dostanie pomoc dla siebie i rodziny.
Najtrudniej jest przekonać im siebie samych o tym, że nie można żyć
w narkotycznym amoku. - Kiedy tu trafiłam, byłam naprawdę okropna,
na początku bardzo długo się oszukiwałam. Trafiłam tu dzięki babci.
Przyszłam z mamą, byłam zupełnie zbuntowana. Wtedy próbowała za mną
rozmawiać terapeutka, ale nie dawałam się przekonać. Byłam upiornie
racjonalna i nie przyjmowałam żadnych argumentów z zewnątrz. Wiedziałam,
że nie chcę tu być. W końcu wylądowałam na ulicy i stałam się bezdomna,
straciłam kontakt z rodziną. Byłam brudna, głodna, okradziona i nie
szanowałam siebie. W styczniu za namową taty znowu zgodziłam się
na konsultacje, choć dalej nie widziałam w tym sensu, a zrobiłam
to tylko dla rodziców. Ela - terapeutka, która ze mną wtedy rozmawiała
- przekonała mnie swoim ciepłem na tyle, że zaczęłam powoli topnieć.
W końcu rodzice zostawili mnie tutaj siłą, za co jestem im bardzo
wdzięczna - mówi Kasia po dwudziestomiesięcznej terapii.
Terapia nie może mieć charakteru ambulatoryjnego. W ośrodku
trzeba zostać na stałe. Taki system leczenia umożliwia zerwanie ze
starym środowiskiem, złymi nawykami, wpływem mediów, a nawet z przedmiotami
przypominającymi okres brania narkotyków. Trzeba zupełnie zanurzyć
się w to, czym żyje ośrodek, żeby leczenie miało sens. Dlatego rezygnacja
z dóbr świata zewnętrznego daje wymierne efekty. Potem widać to po
wizytach w domu. Tak było u Karoliny, która wspomina: - Kiedy pierwszy
raz pojechałam do domu, na początku bałam się wejść do mojego pokoju.
Ale potem weszłam, bo zniknął w nim klimat, który w nim był, kiedy
go opuszczałam kilkanaście miesięcy wcześniej. Od razu otworzyłam
szafę i wyrzuciłam trochę ubrań, kaset i rzeczy, które kojarzyły
mi się ze złymi chwilami. Kiedyś nie pomagałam w domu wcale, a teraz,
kiedy przyjeżdżam, chcę wstać i zacząć coś robić, bo widzę wiele
do zrobienia.
Na początku trzeba zapanować nad agresją, która jest
wynikiem stosowania narkotyków. Wtedy dopiero pacjenci mogą zabrać
się za porządkowanie samych siebie. - Narkoman, który tutaj trafia,
jest bardzo mało odporny na stres. Ma tak zmienne nastroje, że emocje
tak często biorą górę. Kontakt ze światem zewnętrznym uniemożliwiałby
terapię - wyjaśnia terapeutka Ewa.
Szczególnie trudno jest przekonać tych, którzy mieli
doświadczenia z innymi ośrodkami. Tutaj poza ciepłem znajduje się
też wiarę. W innych ośrodkach tego nie ma. Ci, którzy byli w innych
tego typu miejscach, zwierzają się, że po odstawieniu narkotyków
pozostawała w nich pustka, której nikt nie zapełniał, a w KARAN-ie
zrozumieli, że to było miejsce na Boga. - Na początku byłam bardzo
oburzona na rodziców, że wysłali mnie do ośrodka katolickiego, bo
byłam przeciwna instytucji Kościoła. Teraz wydaje się mi, że musiałam
się tu znaleźć, żebym mogła odnaleźć wartość swojego istnienia i
Boga, gdyż wcześniej nie byłam osobą wierzącą. To było jak chodzenie
po śladach Boga. Myślę, że się tu znalazłam, żeby zwrócić uwagę na
rzeczy ważne - wspomina Marta.
Reklama
Uzdrawianie rodziny
W innych ośrodkach nie podejmuje się terapii rodzinnej. W Centrum
Rozwoju Osobowości rodzice nie są pozostawiani samym sobie. Narkomania
ich dzieci dotyka przecież całej rodziny, dlatego trafiają do Grupy
Wsparcia dla Rodziców Osób Uzależnionych, gdzie mogą się poznać i
wymienić między sobą doświadczenia.
- Terapia rodzinna to jest naprawdę coś wspaniałego.
Moi rodzice przed jej rozpoczęciem nie rozmawiali ze sobą prawie
trzy lata. Ja z tatą nie rozmawiałam prawie wcale, z mamą wymieniałam
zdawkowo informacje, ale to nie była prawdziwa rozmowa. To było zwyczajne "
ściemnianie", bo nie mówiłam, co się ze mną dzieje i jakie mam problemy.
W okresie mojej narkomanii zaczęłam nienawidzić mich rodziców. Kiedy
byłam już w ośrodku i widziałam odwiedziny innych rodziców i ich
czułość do dzieci, było to dla mnie wprost obrzydliwe. Ale po jakimś
czasie i ja zaczęłam czekać na odwiedziny. Przełamałam w końcu dystans
i wstyd. Teraz jest zupełnie inaczej, bo rodzice są kochającą się
parą i są zupełnie inni również dla mnie - mówi Karolina.
Terapia ukierunkowuje całą rodzinę na wspólne działanie.
Rodzice wyjaśniają sobie razem z dziećmi sprawy, o których wcześniej
nie rozmawiało się w domu. Wszystko, z czym obie strony nie mogły
sobie do tej pory poradzić, musi być rozwiązane pod kierunkiem terapeuty.
Rodzice niejednokrotnie uczą się na nowo wychować swoje dzieci, by
stać się kochającą rodziną.
Powroty
Jeśli terapia się powiedzie, to więź z ośrodkiem trwa nadal,
więc kiedy dawni pacjenci odwiedzają ośrodek KARAN-u, wracają tu
jak do miejsca, w którym odzyskali życie.
Jak mówią pacjenci, przebywanie tutaj nie jest powodem
do dumy, ale niejednokrotnie jedyną możliwością powrotu do normalnego
życia. - Tutaj przeżywałam moje najpiękniejsze święta, nawet nigdy
nie słyszałam o czymś podobnym. Wszyscy uczestniczymy w przygotowaniach,
a prezenty wcale się nie liczą, bo ich nie dostajemy, ważniejsze
jest to, że jesteśmy razem i są z nami rodzice oraz terapeuci.
Karolina opuści wkrótce ośrodek, ale na razie nie chce
planować dalekiej przyszłości. Chce wrócić do harcerstwa i może wstąpić
do jakiejś wspólnoty. - Na pewno będę tu przyjeżdżać bardzo często,
bo czuję się z tymi ludźmi bardzo związana.
Tego samego dnia, kiedy uciekły dwie dziewczyny, przyszło
dwoje nowych pacjentów. W ośrodku teraz jest 17 osób, choć miejsca
jest dla 15. Zdarzało się, że bywało tu aż 21 pacjentów.
Również dzisiaj odbywa się spotkanie zarządu KARAN-u.
Przy stole zawalonym stertą papieru siedzi pani Ela i ks. Paweł,
który mówi: - My tutaj teraz walczymy o byt tego ośrodka. Zresztą
widać, że walką o człowieka jest w ośrodku każdy dzień.