Mąka ze zboża mielonego w pobliskim młynie potrzebna jest każdej tutejszej pani domu, bo kupny chleb jest drogi i tylko rozrzutna gospodyni nie piecze go pod własnym dachem. Zresztą tak nakazuje tradycja i wiedza przekazywana z pokolenia na pokolenie. Dzieciom i wnukom urodzonym już na Syberii powierzano całą tę mądrość, którą mieli mieszkańcy polskich wsi i miasteczek sto lat temu: jak piec chleb, co robić w obejściu i jak żyć godnie.
Za wsią, nad brzegiem Idy, straszą gigantyczne hałdy zdezelowanych, zardzewiałych maszyn rolniczych - pamiątki po nieistniejącym już kołchozie.
W górującym ponad wsią brzozowo-sosnowym lesie przycupnął wierszyniański cmentarzyk. Na krzyżach i tabliczkach w zdecydowanej większości widnieją polsko brzmiące nazwiska, na starych grobach pisane alfabetem łacińskim, potem przekładane fonetycznie na cyrylicę, w ostatnich latach znów coraz częściej powraca się do pierwotnej pisowni. Niekiedy nazwiska zatarła mgła czasu, a na drewnianych krzyżach widnieją tylko poblakłe zdjęcia otulonych w chustki kobiet i wąsatych mężczyzn. Po niektórych grobach pozostały jedynie zapadnięte, trudne do rozróżnienia kopczyki. Obok krzyży drewnianych wyróżniają się kolorami metalowe, katolickie i prawosławne, a także otoczone metalowymi płotkami pomniki zwieńczone czerwoną gwiazdą. Na wielu krzyżach powiewają biało-czerwone wstążki.
Przy cmentarnym ogrodzeniu stoi długa ława biesiadna, natomiast na całym cmentarzu rozsiane są mniejsze ławki i stołki. Na niektórych nagrobkach dostrzec można talerzyki i kieliszki z pozostałościami pokarmów i alkoholu.
Rodzina zgromadzona przy jednym z grobów wspominała swego krewnego, racząc się czajem, wódką, blinami, ogórkami, chlebem. Gdy dostrzegli mnie spacerującego i robiącego zdjęcia, zostałem zaproszony na poczęstunek. Kiedy odmówiłem wypicia alkoholu, zaproponowali zjedzenie przynajmniej blina, zawartość kieliszka natomiast jeden z mężczyzn częściowo wypił, a częściowo polał nią grób.
Niektórzy tłumaczą, że zwyczaj biesiadowania przy grobach zapożyczony został od Rosjan, że to pozostałość wywodzącego się z pogaństwa obyczaju składania obiaty - ofiary, daru przekazywanego bóstwom albo ku czci zmarłych. Na pierwszy rzut oka - zwłaszcza w kontekście wsi zamieszkałej przez Polaków - ma on też posmak obrzędu "dziadów", ale zarówno geneza, jak i wymowa obu tych zwyczajów są odmienne. Mieszkańcy Wierszyny zdają się traktować cmentarne biesiadowanie jako formę uroczystych wspominków w miejscu spoczynku swoich bliskich. Natomiast we Wszystkich Świętych ponoć tylko na polskich grobach palą się znicze.
W sobotni wieczór, jak nowonarodzeni po kąpieli w bani, korzystając z zaproszenia pani Ludy - wierszyńskiej nauczycielki i prezesa tamtejszego Stowarzyszenia Społeczno-Kulturalnego "Mała Polska", usiedliśmy przy stole zastawionym m.in. pysznymi potrawami. Oprócz nas było też kilkoro Polaków - irkuckich znajomych gospodarzy. Przy dźwiękach "harmoszki", na której przygrywał mąż pani Ludy, śpiewaliśmy piosenki polskie - od "Sokołów" po "dzieweczkę, która szła do laseczka" - i kilka "przyśpiewek" rosyjskich. Gospodyni, która ukończyła studia w Gdańsku, wspomina, że w Polsce z początku z przerażeniem patrzyła na krowy uwiązane na łańcuchach. Na Syberii chodzą one swobodnie. Rano same idą na pastwisko, a wieczorem również same wracają do zagrody.
Były też chwile głębszej refleksji. Pani Luda - podobnie jak niektórzy inni mieszkańcy Wierszyny - jest dumna ze swych przodków, z ich odwagi, determinacji, wytrwałości w zachowywaniu polskości wsi. Marzą o budowie Domu Polskiego, będącego ośrodkiem kultury i kultywującą narodowe tradycje wizytówką tego miejsca. Z naciskiem podkreśla, że nie są Polonią, tylko Polakami.
Niestety, wśród przedstawicieli polskich władz zdarzają się i tacy, którzy traktują wierszynian jako "gorszych" Polaków, bo nie są oni potomkami zesłańców, zaś ich przodkowie przybyli na Syberię jedynie "za chlebem" (wyjątkiem jest rodzina niejakiego Bykowskiego - zesłańca politycznego). Trzeba jednak stwierdzić obiektywnie, że polskość niektórych - przynajmniej tych spotkanych przez nas - potomków zesłańców - w sposób naturalny, na skutek niekiedy ponadwiekowej "izolacji" od kraju i kilkudziesięciu lat komunistycznego wynaradawiania - uległa znacznemu wymieszaniu z dominującą "wszechzwiązkową" kulturą rosyjską (chociaż w niektórych z nich znów odradza się świadomość narodowa), natomiast wierszynianie, w sposób wręcz zadziwiający, zdołali ocalić nie tylko mowę i wiarę ojców (dla pierwszego pokolenia urodzonego na Syberii język polski był czasami jedynym znanym językiem), ale postawili sobie za punkt honoru niemieszanie ojczystej krwi (wychodzić za Ruskiego to był grzech).
Rozmawialiśmy też o dzisiejszych realiach życia w Wierszynie. Mieszkańcom doskwiera duże bezrobocie i bardzo niskie dochody. Utrzymują się głównie z uprawy roli, produkcji mleka, hodowli bydła, niekiedy z nielegalnych polowań. Pracują, jeśli znajdą zatrudnienie, przeważnie dorywczo, w tajdze (za następną wioską) lub w mieście. Ludzie żyją bardziej niż skromnie. Rodziny z reguły są wielodzietne, nieraz jest ich ponad dziesięcioro. Brak stałych dochodów (od 1991 r.) sprawia, że ludzie borykają się z wieloma trudnościami, między innymi z brakiem ubrań czy podstawowego wyposażenia dzieci do szkoły - jedynej na Syberii szkoły, w której uczniowie uczą się wszystkich przedmiotów w języku polskim.
We wsi są tylko dwa bądź trzy samochody, a telefon funkcjonuje wyłącznie w jedną stronę, czyli można dodzwonić się jedynie do Wierszyny.
Dobrym duchem Wierszyny jest ksiądz Ignacy. Między innymi z jego inicjatywy odbudowano tutejszy kościół. On też wspiera mieszkańców duchowo, pogłębia ich wiarę, pomaga przetrwać trudne czasy, organizując na przykład wakacyjny wypoczynek dla dzieci i młodzieży (w sierpniu był to tygodniowy pobyt kilkunastu osób w okolicach Listwianki i Irkucka). Po niedzielnej Mszy św. nie zabrakło też przekazanych za pośrednictwem księdza Ignacego, drogą telefoniczną, pozdrowień od bp. Mazura i słów Jana Pawła II, jakie w Toronto skierował do młodzieży świata, także tej z Wierszyny.
Ważnym wydarzeniem dla wierszynian było zatrzymanie się w wiosce na zimę słynnego pielgrzyma - George´a Yoltera, idącego z Alaski przez Syberię, Indie do Ziemi Świętej. Śladem jego pobytu jest ponoć własnoręcznie przez niego postawiony pamiątkowy krzyż, z pobliskiego wzgórza czuwający nad wsią. W tutejszej parafii przez pewien czas pracował także znany z programu "Ziarno" ks. Wojciech Drozdowicz.
Wierszyna - podobnie jak wiele wsi syberyjskich - jest jednym z tych miejsc na świecie, w których ludzie - choć żyją bardzo skromnie - nie zamartwiają się o swój byt, nigdzie się nie spieszą, cieszą się życiem, chwilą, sobą. Chociaż nie opływają w dostatki - nie mieszkają w wykwintnych domach, nie jeżdżą luksusowymi limuzynami - to jednak są szczęśliwi. Żyją pełnią życia, w zgodzie z naturą. Właśnie tu czują się naprawdę u siebie. Nasi rodacy mieszkający na Syberii nie zazdroszczą nam cywilizacyjnych nowinek. Mają świadomość tego, że w pogoni za karierą, sukcesem, pieniądzem bardzo łatwo przeoczyć coś, co rzeczywiście ważne: prostotę ducha, dobroć, życzliwość.
Do Polski wjeżdżaliśmy z kawałkiem Rosji - w sercach i w Rosjanach, którzy nam towarzyszyli - bogaci pięknem Syberii i dobrocią poznanych ludzi.
Koniec
Pomóż w rozwoju naszego portalu