Ojciec Żak odniósł się do zarzutów zawartych w wyemitowanym w poniedziałek w TVN24 reportażu Marcina Gutowskiego "Franciszkańska 3", w którym opisane zostały przypadki trzech księży: Eugeniusza Surgenta, Józefa Loranca i Bolesława Sadusia oraz reakcja na nie ówczesnego metropolity krakowskiego kard. Karola Wojtyły.
"Jest to dokument zrobiony pod z góry założoną tezę, że kardynał +musiał wiedzieć+, bez uwzględnienia uwarunkowań i szerszego kontekstu historycznego. To wzbudza we mnie poważne wątpliwości, jeśli chodzi o intencje autora - czy chce rozumieć, co naprawdę się wydarzyło i dlaczego, czy też chce osądzić swojego niegdysiejszego bohatera, do którego się rozczarował" - stwierdził.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Ojciec Żak przypomniał, że sprawy księży Eugeniusza Surgenta i Józefa Loranca zostały wcześniej zbadane w archiwach IPN i opisane szeroko na łamach "Rzeczpospolitej" przez Tomasza Krzyżaka i Piotra Litkę, m.in. z uwzględnieniem obowiązującego wówczas prawa kanonicznego.
"Czytając teksty redaktorów Krzyżaka i Litki nie widziałem braku reakcji kard. Wojtyły na przestępstwa tych księży ani żadnego przenoszenia ich z parafii na parafię. Wręcz przeciwnie, byłem zdziwiony jak bardzo poprawnie reagował zarówno w sensie kanonicznym jak i prewencyjnym, zwłaszcza wobec ks. Loranca" - zastrzegł.
Reklama
Jak wyjaśnił duchowny, ks. Eugeniusz Surgent urodził się we Lwowie a po wojnie znalazł się w Krakowie i tu wstąpił do seminarium. Został jednak wyświęcony dla diecezji w Lubaczowie. Dlatego, chociaż mieszkał i pracował na terenie archidiecezji krakowskiej, podlegał jednak pod ordynariusza diecezji lubaczowskiej Jana Nowickiego.
Po II wojnie światowej, kiedy archidiecezja lwowska znalazła się poza granicami Polski, a w jej granicach pozostał jedynie niewielki skrawek, czyli diecezja lubaczowska, księża z jej terenów pracowali na terenie innych diecezji, ale wciąż pozostawali w jurysdykcji biskupa lubaczowskiego.
"Dlatego, kiedy pod koniec lat 60. wyszło na jaw, że ks. Surgent dopuścił się molestowania osoby małoletniej w Krakowie, został o tym fakcie poinformowany biskup lubaczowski, który jako jego ordynariusz, podjął pierwsze kroki dyscyplinarne i udzielił mu upomnienia kanonicznego. To właśnie biskup lubaczowski, miał obowiązek go ukarać. Wiemy o tym fakcie, ponieważ zachował się list bp. Nowickiego, który przechwyciła bezpieka i się nim posłużyła, by go zwerbować do współpracy" - przypomniał.
Dodał, że po tym fakcie ks. Surgent został skierowany do parafii w Kiczorze, gdzie w 1973 r. doszło do ujawnienia kolejnych przypadków molestowania seksualnego chłopców, co zostało zgłoszone na milicję i spowodowało jego zwolnienie z pracy w archidiecezji krakowskiej. Ks. Surgent został skazany na trzy lata więzienia w grudniu 1973 r.
"Kiedy w wyniku amnestii wyszedł z więzienia nie powrócił już do pracy w archidiecezji krakowskiej. Tym samym kard. Wojtyła nie odpowiadał już za to, jakie były jego dalsze losy, gdzie został przeniesiony i co tam robił" - wyjaśnił.
Reklama
Ojciec Żak odniósł się także do drugiej przedstawionej w reportażu sprawy ks. Józefa Loranca, który w czasie gdy był wikariuszem w parafii w Jeleśni, gdzie jako katecheta w Mutnem dopuścił się wykorzystywania seksualnego dziewczynek. "Fakty są takie, że natychmiast po zgłoszeniu przestępstwa do proboszcza, ten udał się do dziekana a następnie wraz ks. Lorancem do kard. Wojtyły do Krakowa" - przypomniał.
Wyjaśnił, że ks. Loranc został oddalony z parafii, zawieszony w posłudze i skierowany do klasztoru w Mogile, gdzie w marcu 1970 r. został aresztowany i po procesie skazany przez władzę świecką. Wyszedł z więzienia w 1971 r. po odbyciu połowy kary i został skierowany do pustelni braci albertynów w Zakopanem, gdzie zajmował się przepisywaniem ksiąg parafialnych dla krakowskiej kurii i nie pełnił żadnej posługi kapłańskiej.
Zapytany o przywoływany przez Gutowskiego list, w którym kard. Wojtyła pisał do ks. Loranca o "odstąpieniu od ukarania go", ojciec Żak wyjaśnił, że decyzję tę podjął nie kard. Wojtyła, lecz sąd biskupi, do którego metropolita skierował tę sprawę do rozpatrzenia.
"Sąd biskupi skorzystał z kanonu pozwalającego na odstąpienie od wymierzenia kary kanonicznej w sytuacji, gdy dany ksiądz został już ukarany przez władzę świecką. Jednocześnie kard. Wojtyła zachował się jako ordynariusz bardzo roztropnie, bo wiedząc, jakie przestępstwa popełnił ks. Loranc, odsunął go od wszelkiej pracy duszpasterskiej i skierował do życia w odosobnieniu, które trwało przez kilka lat" - zaznaczył duchowny.
Reklama
Wyjaśnił, że początkowo ks. Loranc miał zakaz pełnienia jakiejkolwiek publicznej posługi - odprawiania mszy św., spowiadania i pracy z młodzieżą. "Po kilku latach w parafii w Zakopanem rozchorował się wikariusz i proboszcz zwrócił się do kard. Wojtyły z prośbą, aby zezwolił ks. Lorancowi na odprawianie mszy św., na co ten przystał, nie zezwalając mu jednak na spowiadanie ani na pełnienie innych posług kapłańskich" - mówił.
Ojciec Żak podkreślił, że kard. Wojtyła wykorzystał w ten sposób dostępne mu środki zapobiegawcze, by kontrolować ks. Loranca. "Kościół nie ma środków przymusu. Kard. Wojtyła nie mógłby na przykład zamknąć tego księdza w jakimś kościelnym więzieniu, tak żeby nie miał z nikim kontaktu" - dodał.
Jezuita zaznaczył, że kolejny stawiany kard. Wojtyle zarzut, iż nie spotkał się z ofiarami księży Loranca i Surgenta, świadczy o nie braniu pod uwagę realiów lat 60. i 70.
"W tamtym czasie nie było wiedzy na temat traumatycznych skutków wykorzystania seksualnego. Aż przykro pomyśleć, że w kontekście takich przestępstw osoby zranione, z powodu niezawinionej ignorancji otoczenia mogły nie otrzymać wsparcia. I nie mówię tu o wiedzy powszechnej, popularnej, ale także o wiedzy naukowej. My dzisiaj znamy traumatyczne skutki wykorzystania seksualnego w dzieciństwie. Nie wiemy, jak kard. Wojtyła przeżywał takie fakty. Wiemy, że był człowiekiem wrażliwym, umiejącym słuchać, ale nie wiemy, czy dał jakieś zalecenia proboszczowi w Jeleśni, czy miał kontakt z rodzicami skrzywdzonych dzieci. Wolno nam myśleć, że nosił te historie w sobie i że one wpłynęły na jego życie" - ocenił.
Reklama
"Nikt, nawet ktoś o tak szerokich horyzontach jak Karol Wojtyła, nie może zrobić kroku dłuższego, niż mu nogi na to pozwolą. Nie możemy oczekiwać od kard. Wojtyły, żeby miał jakąś wiedzę wlaną, w czasie kiedy o traumie ofiar niewiele wiedzieli nawet lekarze psychiatrzy. Osądzanie go według współczesnych standardów to zwykły moralizm" - zauważył.
Ojciec Żak odniósł się także do przedstawionej w reportażu sprawy ks. Bolesława Sadusia, który miał wykorzystywać seksualnie małoletnich, a następnie zostać przez kard. Wojtyłę wysłany do Austrii.
Podkreślił, że nadużyciem jest już samo stwierdzenie, że kard. Wojtyła "musiał wiedzieć o przestępstwach ks. Sadusia", choć nie ma na to konkretnego dowodu. "Z tego, że mógł wiedzieć nie można wnioskować, że wiedział" – dodał.
Ponadto - jak zaznaczył - nawet, jeżeli wiedział, to nieuczciwe jest stawianie tezy, że kard. Wojtyła nie poinformował arcybiskupa Wiednia, kard. Franza Königa, o powodach przeniesienia ks. Sadusia. "To, że w ujawnionym przez Gutowskiego liście kard. Wojtyły do kard. Königa nie ma o tym wzmianki, nie musi oznaczać, że nie powiedział mu o tym osobiście. Trzeba pamiętać, że w czasach PRL-u ci z nas, którzy mieliśmy kontakty zagraniczne wiedzieliśmy, że korespondencja i telefony były przechwytywane przez SB. Tym bardziej korespondencja zagraniczna. Dlatego uważam za bardzo prawdopodobne, że jeśli kard. Wojtyła posiadał jakąś wiedzę, wolał wyjaśnić powody swojej prośby w rozmowie z kard. Königiem w cztery oczy" - stwierdził.
Reklama
Przypomniał, że obaj hierarchowie dobrze się znali i utrzymywali ze sobą kontakty. "Dziwi mnie, że autorowi materiału albo zabrakło wiedzy o niektórych szczegółach biografii Karola Wojtyły, albo o sposobach radzenia sobie z komunikacją w warunkach dyktatury. Gdyby wiedział, to być może byłby przynajmniej ostrożniejszy w twierdzeniu, że kard. Wojtyła wiedział o przestępstwach ks. Sadusia, ale ten fakt ukrywał przed swoim "dobrym kolegą" i podrzucił mu do diecezji takie "zgniłe jabłko" - ocenił.
"Autor stawia daleko idące tezy na podstawie domysłów i szczątkowych danych. Sposób w jaki interpretuje list kard. Wojtyły do kard. Königa powoduje, że zaczynam wątpić, że chodzi mu o prawdę" - stwierdził.
"Wyciąganie jednoznacznych wniosków z bardzo wieloznacznych materiałów i skażonych źródeł, rodzi pytanie o intencje autora +Franciszkańskiej 3+. Karolowi Wojtyle z pewnością to nie zaszkodzi. Szkodzi natomiast wspólnocie, która uczy się otwierać na zranionych, bo tę wspólnotę zohydza a nie oczyszcza" - ocenił.
"Wspólnota ma prawo poznać prawdę o swojej historii i o swoich liderach. Ale temu poznawaniu prawdy nie pomaga jej wciskanie na siłę. Dlatego nie dziwię się temu, że wielu ludzi, dla których Karol Wojtyła jest ważnym punktem odniesienia, odbiera ten styl kreślenia jego życiorysu jako agresję na siebie " – podkreślił o. Żak. (PAP)
autor: Iwona Żurek
iżu/ akub/