Na naszych oczach dobiega końca dramat polskich stoczniowców. Chluba naszego przemysłu, świadectwo rozwoju technologicznego, padła pod bezwzględnym stanowiskiem Komisji Europejskiej. Stocznie podzielono na części, bez gwarancji kontynuacji budowy statków, z pozbawionymi pracy tysiącami pracowników. To wszystko w imię zasad wolnej konkurencji w Unii Europejskiej i związanego z tym zakazu udzielania pomocy ze strony rządu dla przedsiębiorstw. W tym samym czasie jednak w Brukseli ogłoszono zgodę na gigantyczną pomoc rządu Niemiec dla rodzimych banków. Pod tą decyzją podpisała się ta sama osoba - komisarz ds. konkurencji Neelie Kroes, która wydała wyrok na polskie stocznie.
Kłopoty niemieckich banków
Reklama
Kryzys finansowy w USA bardzo szybko przeniósł się do naszego zachodniego sąsiada. Już w październiku 2008 r. rząd w Berlinie podjął decyzję o ustanowieniu puli 400 mld euro przeznaczonych na poręczenia kredytowe dla banków. Około 70-80 mld euro dodatkowo wyasygnowano na bezpośrednie dokapitalizowanie zagrożonych upadkiem instytucji finansowych. Z pomocy tej skorzystało wiele znanych w świecie finansów firm, m.in.: Hypo Real Estate, HSH Nordbank, Volkswagen Bank, Bayerische Landesbank i Commerzbank.
Mimo to z raportu Federalnej Agencji Nadzoru nad Usługami Finansowymi, który pod koniec kwietnia br. przeciekł do prasy, wynika, że sytuacja niemieckich banków jest wręcz tragiczna. Posiadają one bardzo duży procent tzw. toksycznych aktywów, czyli papierów wartościowych wysokiego ryzyka. Według różnych źródeł, wartość tych aktywów w całym sektorze finansowym największego kraju UE może wynosić od ok. 500 mld euro do nawet ok. 816 mld euro. Taką kwotę podaje wspomniany raport państwowej agencji nadzoru finansowego.
Dane te pokazują skalę błędów popełnionych przez menadżerów kierujących bankowością nad Renem. Mimo że w większości są to banki prywatne, rząd niemiecki nie uchyla się od udzielania im pomocy. Nie wystawia upadających, źle zarządzanych instytucji na sprzedaż. Nie wprowadza gruntownych restrukturyzacji. Nie zważa na złamanie zasad wolnej konkurencji. Ale po prostu udziela pomocy publicznej w klasycznym kształcie.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Bruksela mówi „tak”
7 maja, a więc prawie w tym samym czasie, gdy stoczniowcy w Warszawie palili opony i bili się z policją, Komisja Europejska ogłosiła zgodę na niemiecką pomoc państwową dla Commerzbanku. Jest to drugi co do wielkości bank w Niemczech, właściciel kilku mniejszych instytucji finansowych w innych krajach, m.in. BRE Banku w Polsce.
Commerzbank już w październiku ub.r. został wsparty kwotą 8,2 mld euro. Pieniądze te jednak nie wystarczyły. Commerzbank przejął bowiem w międzyczasie inny upadający niemiecki bank - Dresdner Bank. Na początku stycznia tego roku rząd federalny w Berlinie udzielił kolejnej pomocy, tym razem w wysokości aż 10 mld euro. Mimo tak dużego wsparcia ze środków publicznych oba połączone banki nie wyszły z kłopotów. Ich „toksyczne aktywa” wynoszą łącznie 55,4 mld euro. A według niemieckiej prasy, kwota ta może przekroczyć nawet 100 mld euro.
Zatwierdzając decyzje niemieckiego rządu, komisarz Kroes nałożyła kilka ograniczeń. Banki te otrzymały zakaz dokonywania przejęć innych podmiotów do kwietnia 2012 r. Mają też zmniejszyć aktywa i skoncentrować się na własnych pierwotnych rynkach bankowości korporacyjnej i detalicznej. Oznacza to, że do końca 2011 r. Commerzbank musi sprzedać należące do niego banki inwestycyjne oraz hipoteczne.
Decyzja Brukseli poprzedzona była czteromiesięcznym postępowaniem. Komisja Europejska badała, czy pomoc rządowa nie zagrozi konkurencyjności na rynku europejskim. W trakcie tego procesu doszło do konfrontacji między centralą UE a rządem w Berlinie. Zarzucono m.in. opieszałość postępowania kierowanej przez panią komisarz Dyrekcji Generalnej ds. Konkurencji. Władze Niemiec nie zawahały się nawet przed oskarżeniem o stronniczość w podejmowaniu decyzji. Komisarz Kroes jest bowiem Holenderką i zgodę na pomoc państwową dla holenderskiej grupy finansowej ING wydała dużo szybciej.
Groźny brak konsekwencji
Postawione dodatkowo warunki w jakimś stopniu ograniczyły konkurencyjność nafaszerowanego publicznymi pieniędzmi Commerzbanku. Ale są one jedynie listkiem figowym przykrywającym słabość Komisji, która ze względów politycznych w tym wypadku nie mogła być tak stanowcza jak wobec polskich stoczni.
Wynika to zapewne z obaw o konsekwencje upadku tak dużego banku dla gospodarki Niemiec, a w konsekwencji i całej UE, ale też ze znaczenia politycznego Berlina, skąd płynie największa składka członkowska (Niemcy są głównym płatnikiem netto). Być może też z bezwzględnej postawy rządu federalnego, który nie bawił się w ceregiele i nie zawahał się przed wytoczeniem publicznie najcięższych dział przeciw pani komisarz.
Polska nie ma ani takiego znaczenia w Unii, ani też nasz rząd nie był tak stanowczy i pryncypialny. Ale z drugiej strony - skala pomocy udzielona naszym stoczniom też ma się nijak do gigantycznych kwot przekazanych bankom. Tym bardziej że Commerzbank nie będzie jedynym, który skorzysta z pomocy państwa. Zapewne następne przypadki, nie tylko z Niemiec, też otrzymają pozytywne stanowisko unijnej komisarz ds. konkurencji. Bo skoro powiedziało się „a”, trzeba mówić „b”. Wręcz można zaryzykować tezę, że przypadek Commerzbanku będzie wzorcowym sposobem rozwiązywania kolejnych postępowań Komisji w sprawie pomocy państwowej dla banków.
Ale ten precedens ma o wiele dalej idące konsekwencje. Skoro tak szeroko i w zasadzie bezdyskusyjnie otworzono drzwi dla interwencji państwa w sektor finansowy, to wkrótce pojawi się presja, aby uczynić to wobec innych sektorów. Przecież już dziś z ukrytej formy wsparcia korzysta przemysł motoryzacyjny. W miarę narastania kryzysu gospodarczego nacisk na poszerzanie interwencjonizmu będzie się zwiększał, a kolejne bastiony wolnej konkurencji będą padały. Tama raz przerwana w zasadzie nie może się już ostać.
Zjawisko to uderza w same fundamenty Unii Europejskiej, która była przyjmowana z entuzjazmem przez kolejne narody, gdyż uważano, że wszyscy są tam równi. Tymczasem w związku z zapisami zawartymi w Traktacie Lizbońskim oraz z powodu różnego podejścia do zasad konkurencji można powiedzieć, że Unia ze wspólnoty równych coraz bardziej przekształca się we wspólnotę silnych.