- Pamięta Pan uczucia, jakie towarzyszyły Panu podczas przygotowań i realizacji pierwszego dokumentalnego filmu o polskim Papieżu?
Reklama
- To było wielkie wyzwanie i przygoda. Pamiętam rozmowę z obecnym biskupem Alojzym Orszulikiem, który ostrzegał mnie: - Panie Andrzeju, może być tak, że więcej filmów Pan już nie zrobi... Dawał do zrozumienia, że realizując obraz o Janie Pawle II, narażam się komunistom.
Zaprosiłem wtedy do współpracy czterech, moim zdaniem, najlepszych operatorów. Rzucili wszystkie swoje zajęcia - jeden nawet przylatywał z Londynu - żeby brać udział w realizacji filmu.
Przed rozpoczęciem pielgrzymki zrobiłem objazd wszystkich miejsc, w których miał być Jan Paweł II. Jeździłem razem z o. Konradem Hejmo, który powiedział mi, że Jan Paweł II skończył właśnie pisać wszystkie homilie na tę pielgrzymkę. Skoro tak - pomyślałem - to znaczy, że chce nam jako narodowi przekazać coś ważnego. Postanowiłem zdobyć te homilie i na nich oprzeć film.
No i pomysł okazał się słuszny, bo już pierwszego dnia, gdy była wielka Msza św. w Warszawie na pl. Zwycięstwa (dziś pl. Piłsudskiego), zwróciło moją uwagę, że 250 tys. ludzi śpiewa „My chcemy Boga, my poddani, On naszym Królem, On nasz Pan” - i to wszystko działo się 200 metrów od Komitetu Centralnego. Wyobrażałem sobie miny towarzyszy z KC - to była najważniejsza instytucja w tym kraju. „My chcemy Boga... On naszym Królem, On nasz Pan...”. No, jak to tak, naszym królem był przecież I sekretarz. Wyobrażałem sobie ich miny i to, co się tam wtedy działo.
- Kto zaproponował Panu nakręcenie tego filmu?
Pomóż w rozwoju naszego portalu
- To była inicjatywa Episkopatu Polski. Właściwie najbardziej do realizacji tego filmu przyczynił się ks. Orszulik.
- Podobno ks. Orszulik kupił 10 km taśmy filmowej...
- Tak, i to był bardzo duży wydatek dla Kościoła, dla Episkopatu. Powstały cztery ekipy i nawet znalazł się dla nich sprzęt.
- Prapremiera filmu odbyła się w Watykanie. Jaka była reakcja Jana Pawła II po emisji „Pielgrzyma”?
- Papież zobaczył film na dzień przed swoimi imieninami. Podziękował mi i operatorom, ale filmu nie oceniał. Uścisnął nam ręce i ktoś nam wręczył medale - to nie było jakieś specjalne wyróżnienie, ale byliśmy bardzo dumni. Jan Paweł II sam zawiesił nam na szyjach różańce. Potem chwaliłem się, że odznaczył mnie sam Jan Paweł II. Ofiarując medal i różaniec żonie, powiedziałem, że to zamiast brylantów. To najwyższe odznaczenie, jakie w życiu dostałem.
- Z jakimi problemami musiał się Pan zmierzyć, tworząc ten film?
Reklama
- Duży problem polegał na tym, że wtedy nie było jeszcze telefonów komórkowych i nie mogłem na bieżąco porozumiewać się z operatorami. Wszystko musiałem przewidzieć i omówić z ludźmi poprzedniego dnia. Ograniczała nas taśma filmowa. Teraz na elektronice się nie oszczędza, jednak wtedy było taśmy tyle i tyle - i koniec. Dostałem, jak wszyscy zachodni dziennikarze, pięć minut na sfilmowanie Mszy św. Z tekstu homilii musiałem szybko wybrać to, co wydawało mi się najlepsze dla filmu. Trzeba było błyskawicznie decydować, bo homilie były dość długie, i przekazać operatorom, co powinni kręcić.
- Jak zachowywała się wobec Was milicja, Służba Bezpieczeństwa? Czy były próby sabotażu?
Reklama
- Nie, raczej nie. Mieliśmy specjalne złote karty, uprawniające do bycia w pobliżu ołtarza, byliśmy więc wpuszczani wszędzie. Pamiętam, że ok. 5 rano jechaliśmy na spotkanie Jana Pawła II z góralami na lotnisku parę kilometrów od Nowego Targu. Wyglądało jakby ziemia szła - jak w filmie Akiry Kurosawy. Ludzie szli wszystkimi ścieżkami od horyzontu po horyzont. Pierwszy raz w życiu widziałem taki obraz. I tam się zdarzyła następująca rzecz: jezdnia była cała zajęta przez idących ludzi i nagle jak spod ziemi wyrósł kapitan milicji. Miał czapkę i lizak i mówi do nas: - Stop! Dalej nie pojedziecie. Mieliśmy jeszcze z 5 km. Ktoś z tylnego siedzenia próbował go przekonać: - Ależ, panie kapitanie, my robimy film o Ojcu Świętym, mamy tu bardzo dużo sprzętu! Milicjanta to nie obchodziło. Ale obok stało czterech mężczyzn z opaskami - to byli porządkowi oddelegowani przez okoliczne parafie. Jeden z nich usłyszał naszą skargę, odsunął tego kapitana i mówi: - Pojedziecie prosto, za tym tłumem, i za jakieś 4 km skręcicie w prawo. Milicjant milczał. Było widać, jak władza wymyka się z rąk Komitetowi Centralnemu i zbrojnemu ramieniu partii - milicji.
Nie starałem się jakoś specjalnie złośliwie pokazywać klęczących tłumów milicjantów, uważałem, że ciekawsze rzeczy dzieją się obok. Najciekawszą z nich było postępujące uduchowienie milionów ludzi, którzy trwali w jakimś szczególnym nastroju. Dziennikarzy partyjnych i towarzyszy z PZPR najbardziej dotknęło to, co Papież mówił w Gnieźnie. A mówił o tym, że Polska zawsze należała do Europy, więcej nawet - że stanowiła Europę.
Pamiętam, pod Częstochową był taki wielki blok z napisem: „Cały naród z partią”, a blok wyglądał jak jeden wielki ołtarz, nie było okna nieoświetlonego i nieustrojonego portretami Ojca Świętego. I ten partyjny napis wyglądał po prostu śmiesznie. Na takich rzeczach się nie skupiałem, bo wokoło działy się sprawy ważniejsze.
- Bez wątpienia wypływało to z całej sytuacji, jaka była wtedy w Polsce, ludzie mieli nadzieję na zmianę...
- Oczekiwali na zmianę, ale to nie było oczekiwanie pełne agresji, jak by się wydawało. To było uduchowienie na wyższym poziomie. Starałem się ukazać to w filmie. Zrobiłem, co mogłem.
- Udało się Panu uchwycić prawdę tamtych dni, nastrój, emocje. Słyszałam, że otrzymał Pan od kard. Wyszyńskiego książkę ze znamienną dedykacją...
- Film oceniają widzowie. A treść tej dedykacji: „Dziękuję Panu Andrzejowi, który nauczył nas odczytywania pielgrzymki Jana Pawła II. Dziękuję”. Trudno o więcej. To mnie wzrusza do dziś.
- Myślę, że po 30 latach od tej pielgrzymki film „Pielgrzym” przypomina nam nie tylko osobę Jana Pawła II, ale stanowi zachętę do sięgnięcia po jego nauczanie.
Reklama
- Wie Pani, każdy reżyser chciałby robić film o tak historycznej chwili. Nie jestem politykiem ani politologiem, ale wydaje mi się, że pojawienie się Jana Pawła II w Polsce przyspieszyło powstanie „Solidarności”. Papież uświadomił nam, że miliony z nas myślą podobnie. Bo system komunistyczny działał tak, że każdy, kto myślał inaczej niż Komitet Centralny, miał poczucie osamotnienia. A tu nagle okazało się, że miliony w tym samym momencie płaczą, w tym samym momencie klękają... To było absolutnie wbrew zasadom propagandy i oni tego w ogóle nie przewidywali. To było coś niezwykłego.
- Na tle ówczesnych relacji telewizyjnych, robionych pod dyktando komunistycznych władz, Pana dokument miał niezwykłą siłę...
- Bardzo dziękuję. Staraliśmy się nagrywać to, co było widoczne - powszechne uduchowienie, a nie pokazywać tego, co sugerowano - że na spotkanie z Papieżem przyszły tylko starsze panie i starsi panowie. W Krakowie pół Rynku skandowało: „Gdzie jest Papież, tam jest wolność!”, a druga połowa wiwatowała na cześć Jana Pawła II. I taki szalony nastrój był w całej Polsce. W życiu takiej przygody już nie miałem i nie będę miał. Pracowaliśmy od 5 rano do 10 wieczorem, ale to wszystko nieważne. Najważniejsze było, żeby nam wyszedł film. Dla wszystkich, którzy w tym brali udział, było to coś niesamowitego.
- Pana film trudno było wówczas obejrzeć, prawda?
- Film był wyświetlany w kościołach. Podczas jednego ze spotkań z kard. Wyszyńskim zapytałem go, ile kościołów przewiduje na projekcję tego filmu. Wtedy Kardynał zapytał, ile kin jest w Polsce. Odpowiedziałem, że około stu. A on mi na to, że w Polsce jest 12 tys. kościołów i kaplic, i że chciałby, aby film wyświetlany był w każdym kościele. Każdy z twórców jest szczęśliwy, jeżeli jego dzieło ogląda maksymalna liczba ludzi. Jeśli doszło do aż tylu kościelnych projekcji, to film miał rzeczywiście rozpowszechnianie niezwykłe.
- Wraz z poprzednim numerem „Niedzieli” film trafił teraz do wielu tysięcy ludzi. Co chciałby Pan przekazać swoim nowym widzom?
- Raz jeszcze dziękuję Episkopatowi, a zwłaszcza niezawodnemu bp. Alojzemu Orszulikowi, za możliwość realizacji tego filmu, a „Niedzieli” - za jego wznowienie w tylu tysiącach egzemplarzy Dziękuję, naprawdę bardzo dziękuję...