Droga Pani Aleksandro!
Siedzę sama w domu i czytam w „Niedzieli” artykuł: „Zostałam sama” pani Danuty. Jakże niedawno pisałam do Pani, zrozpaczona po stracie męża. Trochę było mi wtedy smutno, że nic Pani od siebie nie napisała, ale dziś, gdy przeczytałam Pani komentarz do tego artykułu, wiele zrozumiałam. Wtedy i tak nic by do mnie nie dotarło. Ta Pani też chyba potrzebuje trochę czasu, żeby wszystko sobie poukładać.
Żałobę trzeba przeżyć samemu, a potem potrzebni są ludzie.
Ja miałam wiele szczęścia, bo Pan Bóg postawił na mojej drodze wielu dobrych ludzi, ale dopiero z czasem zaczęłam ich dostrzegać. Może to dziwnie zabrzmi, ale przeżycie śmierci mojego męża przybliżyło mnie do Boga. Wiele osób tego nie rozumie, a ja nie zawsze umiem to wyjaśnić.
Wiem, że Pani jest zarzucona listami od różnych ludzi, ale czytając ten artykuł, chciałam tylko powiedzieć, jak bardzo cenię Pani odpowiedzi. Ma Pani tyle życiowej mądrości. Poza tym ludzie chyba chętniej się użalają, więc dzisiaj chciałam napisać, że jest mi lżej, chociaż ból w sercu na pewno pozostanie.
Często zapominamy, że to, czego my potrzebujemy, powinniśmy dawać innym. Nie wiem, czy Pani przeczyta mój list do końca, ale powiem krótko na koniec: Dobrze, że są tacy ludzie jak Pani.
Serdecznie pozdrawiam!
Irena
Ostatnio otrzymałam kilka listów od osób, które straciły bliskich w niedalekiej przeszłości. Listów smutnych, przepojonych łzami i tęsknotą. Ten list od pani Ireny jest jakby ich podsumowaniem. I w nim recepta - dawać innym to, czego sami potrzebujemy. Potrzebujemy przyjaźni - ofiarujmy ją innym. Szukamy miłości - idźmy z nią między ludzi. Chcemy życzliwości - obdzielajmy nią nasze otoczenie. Bo najczęściej, oczekując tego wszystkiego, sami jesteśmy jak te kłujące jeże, których nikt nie chce pogłaskać, aby się nie pokłuć. I każdy je omija z daleka.
Aleksandra
Pomóż w rozwoju naszego portalu