Z tytułów największych polskich dzienników tchnęło optymizmem: „G20 na ratunek światu”, „Najbogatsi sypnęli miliardami” itd. Na zdjęciach uśmiechnięte twarze obradujących na szczycie w Londynie przywódców najbogatszych państw świata, w tekstach - cytaty o „historycznym kompromisie” i efektach, które „przeszły oczekiwania”.
A na prowincji zastanawiają się, czy z tych miliardów zostaną chociaż przysłowiowe okruchy dla zwykłych ludzi. I bynajmniej nie o jakąś jałmużnę czy darowiznę chodzi ani o to, by Obama, Sarkozy czy Berlusconi pochylał się nad losem każdego polskiego Kowalskiego, niemieckiego Schmitta czy angielskiego Smitha. Raczej chodzi o chwilę poważnej refleksji oraz wypracowanie wiarygodnych i skutecznych mechanizmów przeciwdziałania w przyszłości nadużyciom i manipulacjom światowej finansjery, bo to ona ponosi największą odpowiedzialność za obecny kryzys.
Czy zapowiedziane na szczycie G20 „pompowanie” setek miliardów dolarów na konta Międzynarodowego Funduszu Walutowego i stworzenie kolejnej „rady” czuwającej nad stanem światowych finansów to jest to, na co czeka świat? Na prowincji mówią, że co najwyżej przybędzie dokumentów i wysoko opłacanych urzędników…
Pomóż w rozwoju naszego portalu