Emocje związane z mistrzostwami Europy w piłce nożnej już opadły. Zdecydowanie najgorzej wypadły w nich reprezentacje gospodarzy. Sportowo bowiem Szwajcarię i Austrię uznano za najsłabsze drużyny turnieju. Co prawda, nie można było odmówić zarówno Szwajcarom, jak i Austriakom woli walki i serca do gry. Niemniej inni przewyższali ich futbolowymi umiejętnościami.
Nie najlepiej zaprezentowały się takie piłkarskie potęgi, jak np. Francja czy Italia. Piłkarzom znad Sekwany zabrakło polotu. Sprawiali takie wrażenie, jakby w ogóle nie mieli pomysłu na sensowną grę. Zawodnikom zaś z Półwyspu Apenińskiego brakowało finezji i zgrania. Plejada ligowych gwiazd nie była w stanie zbudować błyszczącej wielką formą konstelacji. Wydaje się, że w obu jedenastkach zawiedli też trenerzy. Raymond Domenech (prywatnie zapalony... astrolog; ponoć nawet sugerował się znakami zodiaku przy powołaniach do reprezentacji) jest we Francji uznawany za ojca sromotnej przegranej, którą bez wątpienia było odpadnięcie już w fazie grupowej. Roberto Donadoni zaś nie poradził sobie z presją oczekiwań ze strony włoskich kibiców. Miał być złoty medal, a był zaledwie przegrany ćwierćfinał z późniejszym mistrzem.
Na szwajcarsko-austriackich mistrzostwach zachwycała swoją grą jedenastka z Holandii, którą dopiero zatrzymali świetnie grający Rosjanie pod wodzą menedżera z Kraju Tulipanów Guusa Hiddinka. „Sborna” nie dała jednak rady (aż dwa razy) Hiszpanom. Niemniej jej piłkarze zebrali bardzo pochlebne recenzje. Można mieć pewność, że większość z nich zmieni niebawem barwy klubowe. Wracając zaś do Holendrów, chyba zbyt szybko okrzyknięto ich czempionami. Dlatego też wracali oni do domu w minorowych nastrojach.
Zawiedli Portugalczycy. A miało być tak pięknie. Indywidualności odpadły z turnieju za sprawą Niemców (2:3). Po raz kolejny prorocze okazały się słowa słynnego byłego angielskiego piłkarza Gary’ego Linekera, że „piłka nożna to taka gra, w której 22 mężczyzn biega za piłką, a na końcu i tak wygrywają Niemcy”. Nie sprawdziły się one jednak w finale. Trzeba jednak podkreślić, że nasi zachodni sąsiedzi mają, jak zwykle zresztą, drużynę turniejową, którą naprawdę trudno pokonać. W każdym razie my jeszcze nigdy z nimi nie wygraliśmy.
Warto parę zdań napisać o Turcji. Mecze w ich wykonaniu to prawdziwe horrory. Gdybym był tureckim kibicem, z pewnością miałbym dziś wielkie kłopoty z sercem. Trzy razy bowiem podopieczni despotycznego Fatiha Terima ratowali się z opresji szaleńczymi zagraniami w ostatnich minutach. Wystarczy przypomnieć dramat Czechów, którzy przegrali z nimi 2:3, tracąc trzy gole w kwadrans. Nad Bosforem tureccy piłkarze traktowani są prawie jak narodowi bohaterowie.
Bez cienia wątpliwości są nimi futboliści z Półwyspu Iberyjskiego. Hiszpanie zazwyczaj na mistrzostwach zarówno świata, jak i Europy grali porywająco, lecz niczego wielkiego nie osiągali. Tym razem było inaczej. Siedemdziesięcioletni trener postawił na młodych napastników i nie pomylił się. Hiszpania została mistrzem Starego Kontynentu. Fiesta po tym sukcesie trwała dwie doby. Dzięki futbolowi kraj rządzony obecnie przez komunistów i borykający się z wieloma problemami zjednoczył się na nowo na kilka dni.
A co z nami? Cóż… Pisałem o tym przed dwoma tygodniami. Nie będę się więc powtarzał. Mogę tylko dodać, że nigdy nie będziemy piłkarską potęgą, jeśli wpierw nie zapewnimy warunków do uprawiania piłki nożnej. Przecież tak naprawdę pod tym względem jesteśmy w ogonie Europy. W porównaniu z Hiszpanią czy Niemcami wypadamy bardzo blado. Niemniej mam nadzieję, że organizacja Euro 2012 na tyle nas zmobilizuje, że infrastruktura piłkarska ulegnie diametralnym zmianom (oczywiście, na lepsze). Nie chodzi tylko o boiska. Chodzi też o mentalność naszych działaczy. Niektórzy z nich za bardzo przywiązani są do tego, co było przed dziewiętnastu laty. Czas nie zatrzymuje się w miejscu. Wielu tego jednak nie dostrzega.
Kontakt:
Pomóż w rozwoju naszego portalu