Reklama
Parę dni przed oficjalnym ogłoszeniem nominacji z abp. Hoserem spotkał się ks. Jarosław Buchholz, pallottyn. - W prasie od dawna pojawiały się spekulacje, że jest jednym z kilku kandydatów, którzy mogą objąć diecezję warszawsko-praską po abp. Głódziu. Wiele osób starało się potwierdzić tę informację w różnych miejscach, ale to się nie udało. Ja w trakcie spotkania w ogóle nie rozmawiałem z nim o tej sprawie - mówi „Niedzieli” ks. Buchholz i wyjaśnia, dlaczego. - Trzy lata wcześniej spotkaliśmy się w Brukseli w dość podobnej sytuacji. Pamiętam nawet datę, było to dokładnie 20 stycznia, tuż przed uroczystościami związanymi ze św. Wincentym Pallottim, założycielem naszego zgromadzenia. Ja jechałem do Paryża, a on do Rzymu. Ks. Hoser zapytał mnie, czy w drodze powrotnej nie mógłbym go odwiedzić, bo tutaj odbędzie się mała uroczystość. Nie powiedział jednak, że ta uroczystość będzie miała związek z jego nominacją na biskupa, którą miał odebrać podczas wizyty w Watykanie.
Osoby, które znają Księdza Arcybiskupa, podkreślają, że ma naturę kontemplacyjną i jest osobą dyskretną. W żadnych okolicznościach nie robi zamieszania wokół siebie po to, by na chwilę znaleźć się w centrum uwagi. - On zabiera głos tylko wtedy, gdy ma coś do powiedzenia. I jest to coś ważnego - mówi „Niedzieli” ks. Stanisław Urbaniak, misjonarz, który przez 20 lat razem z przyszłym arcybiskupem pracował w Afryce. - Tak było już w seminarium i tak jest do dzisiaj. Dla niego najważniejszy jest Pan Bóg i dobro Kościoła, a nie własna popularność - dodaje ks. Urbaniak.
Na Czarnym Kontynencie głos ks. Hosera był z każdym rokiem jego pracy ważniejszy. Ale w jednej sprawie usłyszano go także w Organizacji Narodów Zjednoczonych. Był to głos sprzeciwu wobec promowania prezerwatyw jako środka zapobiegającego AIDS. Pallottyn nie poparł programów Światowej Organizacji Zdrowia, co naraziło go także na konflikt z miejscową władzą. - Abp Hoser na ludzi patrzy przez światło wiary. Tak więc z każdym będzie rozmawiał i każdego wysłucha. Co nie znaczy, że się zgodzi. Znam go od kilkunastu lat i wiem, że mówił „nie” zawsze, gdy chodziło o realne dobro, życie drugiego człowieka - podkreśla ks. Buchholz.
Po latach tak skomentował swój protest wobec działań Światowej Organizacji Zdrowia: - Kościół bywa krytykowany, a nawet naiwnie obciążany, że przyczynia się do śmiercionośnego pochodu wirusa HIV, gdyż głosi wstrzemięźliwość seksualną (...). Tymczasem AIDS jest w dużej mierze chorobą zachowań. Inaczej mówiąc: jedyną skuteczną profilaktykę gwarantuje w tym przypadku unikanie określonych działań i nieodpowiedzialnych zachowań, m.in. pozamałżeńskich stosunków seksualnych, seksualnego nomadyzmu.
W innej wypowiedzi tak opisał rolę Kościoła w świecie: - Nie wyobrażam sobie konformistycznego Kościoła, który dostosowuje się do wyzwań współczesnego świata. Kościół katolicki musi być sumieniem świata i znakiem sprzeciwu.
Czas przyznał kapłanowi rację w sprawie AIDS. Ideologia międzynarodowych organizacji nie zapobiegła rozprzestrzenianiu się pandemii. Według danych Światowej Organizacji Zdrowia, w Afryce jest ponad 20 mln nosicieli HIV. Mniej zakażeń wirusem rejestruje się natomiast w Ugandzie. A właśnie tam doktryna Kościoła katolickiego promująca wierność małżeńską i trwałość rodziny odniosła największy sukces.
Kajakiem na Mszę św.
Reklama
Komunikat nuncjusza apostolskiego w Polsce przeciął medialne spekulacje na temat tego, kto będzie nowym biskupem warszawsko-praskim. Kiedy jednak decyzja Ojca Świętego została ogłoszona przez abp. Józefa Kowalczyka, wielu warszawiaków od razu skojarzyło, że w ich mieście jest przecież ulica Hoserów. Najstarsi mieszkańcy stolicy pytali natomiast: czy nowy metropolita wywodzi się z tych Hoserów, którzy przed wojną mieli znaną firmę ogrodniczą? Odpowiedź na to pytanie brzmi: tak.
Ksiądz Arcybiskup jest jednym z potomków słynnego rodu ogrodników, którzy w XIX wieku uratowali od degradacji Ogród Saski, a następnie założyli firmę ogrodniczą „Bracia Hoser”. Potem przyszła wojna, która nie tylko zniszczyła dorobek pokoleń, ale Henrykowi i Julii (siostrze Księdza Arcybiskupa - red.) zabrała ojca i dziadka. Obydwaj zginęli na Woli w trakcie Powstania Warszawskiego. Ich ciał nigdy nie odnaleziono.
Henryk miał dwa lata, gdy został półsierotą. Cały trud wychowawczy spadł na matkę, Halinę z Zabłońskich. - To ona nas nauczyła, że wiara jest zawsze najważniejsza - mówi „Niedzieli” Julia Hoser-Krause i opowiada: - Po wojnie, gdy mama starała się odbudować firmę, byliśmy z bratem pod opieką babci i cioci Urszuli. Mieszkaliśmy pod Śremem. Często, żeby się dostać na Mszę św., musieliśmy płynąć kajakiem, bo drogę zalewała Warta. Ciocia wówczas mówiła nam: „Nie ruszajcie się, bo się potopicie. A życzeniem waszej matki jest, abyście co niedziela byli na Mszy św.”. To nam uświadomiło, że wiara jest ważniejsza niż życie, i że nie powinniśmy przywiązywać się do doczesności - mówi Julia Hoser-Krause.
Matce udało się odbudować firmę, spłacić długi, ale wówczas przedsiębiorstwo przejęli komuniści. Dzieci po powrocie zamieszkały razem z matką w domu w podwarszawskim Pruszkowie-Żbikowie, gdzie mieszkała inna część rodu. - Razem z Heńkiem chodziliśmy na majowe. On był też ministrantem u sióstr westiarek w Duchnicach, gdzie nabożeństwa odprawiali pallotyni - opowiada stryjeczny brat Księdza Arcybiskupa - Piotr Hoser i dodaje: - Kiedy byliśmy dziećmi, bawiliśmy się, robiliśmy kawały. Za to już w szkole średniej mieliśmy swoje zainteresowania. Nic jednak nie wskazywało na to, że Henryk będzie duchownym. Mówił, że pójdzie na medycynę. I tak zrobił.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Pasja i powołanie
Reklama
Koledzy ze studiów medycznych pamiętają, że Henryk Hoser miał dużą łatwość uczenia się. Studia w stołecznej Akademii Medycznej skończył w 1966 r. Był na tyle dobry, że już na ostatnich latach prowadził zajęcia z młodszymi rocznikami studentów. Po dyplomie zaproponowano mu asystenturę w Zakładzie Anatomii Prawidłowej. Potem praktykował w dolnośląskim szpitalu w Ziębicach. Napisał dwie prace naukowe. Dostał też propozycję stażu za granicą oraz inne intratne oferty.
Świat kariery naukowej otwierał się przed młodym lekarzem, ale wtedy przyszło powołanie. - Pamiętam, jak przyszedł do mnie i powiedział: „Zrywam ze wszystkim, idę do zakonu” - wspomina Piotr Hoser.
- Może ludziom świeckim trudno jest to zrozumieć, ale właśnie tak to się dzieje. Przychodzi Boża wola i już nic się nie liczy - mówi ks. Stanisław Urbaniak, który poznał 26-letniego Hosera na kursie filozofii w Ołtarzewie.
Po latach przyszły arcybiskup także przyznał, że powołanie kapłańskie i do życia konsekrowanego spadło na niego nieoczekiwanie. - Staje się wewnętrznym imperatywem, życiową koniecznością. Można ją odrzucić, ale intuicja podpowiada, że odmowa ta nie byłaby dla mnie dobra - mówił w jednym z wywiadów.
W seminarium nie zerwał z medycyną. W wolnych chwilach leczył w szpitalu. - On cały czas na świat patrzy z dwóch punktów widzenia: katolickiego księdza i doktora. Kiedyś powiedział, że pasja i powołanie są o siebie zazdrosne, ale jedno drugiego nie wyklucza - mówi ks. Czesław Noworolnik, sekretarz Komisji ds. Misji Konferencji Episkopatu Polski.
Od wikariusza do apostolskiego wizytatora
Reklama
Święcenia kapłańskie Henryk Hoser przyjął w 1974 r. Rok później był już na misji w Rwandzie.
W sumie w krajach środkowej Afryki spędził ponad 20 lat. Zaczynał jako wikary w Kigali. Kończył natomiast swoją pracę jako wizytator apostolski z prawami nuncjusza. W tym czasie założył Centrum Zdrowia Gikondo i Rwandyjską Akcję Rodzinną promującą naturalne metody planowania rodziny. Kierował ośrodkiem monitorowania AIDS oraz stał na czele Stowarzyszenia Ośrodków Lekarskich. Przez lata był najbliższym współpracownikiem Ojca Świętego Jana Pawła II w Afryce. Razem z naukowcami z USA opracował i promował program laktacji wśród młodych matek. Do Afryki ściągał specjalistów, którzy uczyli miejscową ludność uprawy roli i budowania studni.
Te suche fakty to jednak zbyt mało, aby zrozumieć Czarny Kontynent i wyzwania, z jakim spotykają się tam misjonarze. - Któregoś razu na coś narzekałam. Henryk, który dzień wcześniej przyjechał z Rwandy, powiedział mi wówczas, że ja narzekam na takie rzeczy, tymczasem on przed wyjazdem musiał odbierać poród na drodze, bo matka nie mogła dojechać do przychodni. Uświadomiło mi to, w jak innym świecie żyje. Pamiętam też, że jego kolega misjonarz dwa razy otarł się o śmierć, kiedy prowadzony przez niego samochód osunął się z drogi - wspomina siostra Arcybiskupa. A ks. Jarosław Buchholz dodaje: - W Afryce trzeba być gotowym na śmierć. I człowiek szybko się z tym godzi, że w podróży może go ktoś zaatakować albo że w czasie choroby nikt mu nie poda lekarstwa. W Rwandzie zabijano księży podczas liturgii, a nocą napadano na pallotyńskie misje. To samo spotyka miejscową ludność. Zwyczajne, fizyczne przetrwanie jest dla niej problemem numer jeden.
Sytuacja w Rwandzie pogorszyła się jeszcze bardziej, kiedy wybuchła wojna między plemionami Tutsi i Hutu. Zabitych zostało trzech biskupów, a kolejny musiał uciekać do Kongo. Właśnie wtedy ks. Hoser został wizytatorem apostolskim z uprawnieniami nuncjusza. Choć on sam nigdy o tym nie mówił, to wiadomo, że jego nazwisko także znalazło się na liście „osób do likwidacji”.
W 1994 r. ks. Hoser opuścił Afrykę, właśnie wtedy po raz pierwszy spotkał się z nim ks. Buchholz. - Było to w naszej prokurze w Belgii. Misjonarze, którzy musieli opuścić Afrykę, byli w wielkiej traumie, zawalił się ich świat. Na tle rozemocjonowanych współbraci ks. Hoser zachowywał godny podziwu spokój. Jego postawa dawała współbraciom wsparcie. Jednocześnie robił wszystko, co mógł, aby uratować przed niechybną śmiercią innych misjonarzy, którzy nie zostali jeszcze ewakuowani - mówi kapłan, który kilka lat później także był misjonarzem w środkowej Afryce. - Wiele ośrodków pallotyńskich zostało zniszczonych podczas wojny. Ale przetrwała cała rzesza ludzi, których misjonarze uformowali. Formacje pro-life i systemy sanitarne, które tworzył ks. Hoser, działają tam do dzisiaj. Tak jak punkty stałego dożywiania zagłodzonych dzieci - mówi ks. Buchholz.
W postchrześcijańskiej Europie
Dokonania księdza i lekarza nie uszły uwadze Jana Pawła II. Ojciec Święty już w trakcie swojej pielgrzymki do Rwandy na początku lat 90. zapytał: - A który to jest Hoser? Później ściśle ze sobą współpracowali. 15 lat później (22 stycznia 2005 r.) Papież mianował pallotyna z Ołtarzewa sekretarzem pomocniczym Kongregacji ds. Ewangelizacji Narodów oraz przewodniczącym Papieskich Dzieł Misyjnych. Po raz pierwszy w historii połączono te dwie funkcje. Ks. Hoser otrzymał także tytuł arcybiskupa tytularnego Tepelte. Był drugim Polakiem w kongregacji na tak wysokim stanowisku, po kard. Mieczysławie Ledóchowskim, który funkcję prefekta kongregacji sprawował w latach 1892-1902.
Zanim jednak trafił do Rzymu, był przełożonym Regii Miłosierdzia Bożego we Francji. Podlegało mu m.in. podparyskie Centrum Dialogu - pallotyńska placówka w Montmorency, która w latach 80. XX wieku była miejscem spotkań solidarnościowych emigrantów. Centrum odwiedzali także twórcy paryskiej „Kultury” Zofia Hertz i Jerzy Giedroyć.
We Francji ks. Hoser zbudował też Centrum Jana Pawła II, w którym mieszkają studenci z Europy Środkowej. W 2004 r. został przełożonym prokury misyjnej w Brukseli i duszpasterzem w strukturach Unii Europejskiej. Praca w Belgii nie sprowadzała się tylko do umiejętności dyplomatycznych. W kraju tym wiele parafii nie jest obsadzonych. - Brat opowiadał, że jest tam także wędrownym wikarym. Z tego okresu pamiętam też zdjęcie, na którym widać, jak prowadzi wózek inwalidzki. Chyba wówczas powiedział mi, że najważniejszą uwagę trzeba zwracać na dzieci i staruszków - wspomina siostra Julia.
Dopiero po pracy w stolicy UE rozpoczął się watykański okres w duszpasterskiej posłudze misjonarza Hosera. Z tym że teraz nie chodziło już o jeden kraj czy kontynent, lecz cały świat. Papieskim Dziełom Misyjnym podlega grubo ponad 1000 diecezji. A cały czas powstają nowe. Do tego dochodzą seminaria, szkoły katolickie. Żeby to wszystko ogarnąć, potrzeba wiedzy i determinacji. Doskonale zdawał sobie z tego sprawę, kiedy tuż po nominacji powiedział: - Urzędnikiem na pewno nie zostanę, za to kolejny raz trafiłem do nowicjatu. Po prostu muszę się tego wszystkiego nauczyć.
I to się udało bardzo szybko, co potwierdzają osoby, które z Księdzem Arcybiskupem spotykały się w Rzymie w sprawach zawodowych. - Słyszałem, że jest fachowcem w dziele misyjnym. Ale osobiście przekonałem się o tym, kiedy przyjechałem do Rzymu w 2006 r. Dzięki jego pomocy bardzo szybko otworzyliśmy misję na Antylach - mówi ks. Grzegorz Włodarski, sekretarz ds.misji pallotyńskich.
Częste kontakty z Księdzem Arcybiskupem podczas jego pracy w Watykanie miał także sekretarz Komisji ds. Misji Konferencji Episkopatu Polski. - Oprócz kompetencji trzeba podkreślić, że jest ciepłym i bezpośrednim człowiekiem. Mimo 20 lat różnicy w wieku oraz rangi w funkcjach nigdy podczas rozmów nie stwarzał dystansu. Nie budował atmosfery w stylu: „ja tu jestem wielkim przełożonym” - mówi ks. Czesław Noworolnik i dodaje: - Mocną stroną Księdza Arcybiskupa jest umiejętność jasnego naświetlania problemów oraz głęboka refleksja.
O tym, jak abp Hoser patrzy na sprawy Kościoła, można się przekonać, czytając wywiady, jakich udzielił polskim mediom. W rozmowie z Markiem Zającem, dziennikarzem znanym m.in. z programu telewizyjnego „Między niebem a ziemią”, o kondycji Kościoła we Francji i Belgii powiedział m.in.: - Pamiętałem Francję, która była pierwszą córką Kościoła. Zaskoczeniem było dla mnie, że Francuzi okazali się tak podatni na ateizm, agnostycyzm czy radykalny immanentyzm, które przyniosła Wielka Rewolucja. (...) Pod wieloma względami Europa stała się o niebo cięższym terenem misyjnym niż Afryka czy Azja. Zaryzykowałbym nawet tezę, że nigdzie na świecie nie głosi się Jezusa z takim mozołem, jak na Starym Kontynencie.
Kolejny nowicjat
Przyczynę kryzysu, w jakim znalazła się Europa Zachodnia, abp Hoser widzi w konsekwencjach przemian 1968 r.: - Tamtą rewolucję wymierzono w rodziców, m.in. w Boga jako najwyższego Ojca. Stąd młodzi ludzie są pozbawieni mechanizmów obronnych, nieświadomie poddają się naciskom koniunktury i marketingu, manipulacjom i złudnym mirażom.
Podobne procesy coraz wyraźniej widać też w Polsce. Z badań socjologicznych wynika, że w diecezji warszawsko-praskiej na Msze św. przychodzi 33 proc. wiernych. Ale jeśli chodzi o prawobrzeżną część stolicy, to ten wskaźnik wynosi tylko 15 proc. Coraz więcej jest rozwodów i związków konkubenckich. Czy nowy pasterz diecezji zdaje sobie z tego sprawę? Przecież z małymi przerwami w Polsce nie było go ponad 30 lat...
Ks. Urbaniak: - Abp Hoser jest świetnie zorientowany w sytuacji naszego kraju. Doskonale zna zmiany, jakie tutaj się dokonały. Jedynie jakieś zakamarki mogą mu być nieznane - mówi.
- Kiedy odwiedzał Polskę, spotykał się nie tylko z rodziną, współbraćmi, ale podtrzymywał także kontakty z kolegami ze studiów - dzisiaj znamienitymi lekarzami, profesorami medycyny - opowiada Julia Hoser-Krauze.
W herbie Księdza Arcybiskupa widzimy gwiazdę betlejemską i trzy języki ognia. Jego dewizą są natomiast słowa z Listu św. Jana: „Bóg jest większy”. - Większy od naszych ograniczeń i zła tego świata - wyjaśniła. Z takim przesłaniem rozpocznie pracę w diecezji warszawsko-praskiej.
- Ten jego charyzmat na pewno przeniesie się na grunt warszawsko-praski. A dotychczasowe doświadczenie będzie na pewno pomocne - uważa znany publicysta katolicki Grzegorz Polak.
- Jako misjonarz zawsze podkreślał zasadniczą rolę rodziny w rozwiązywaniu problemów. I zapewne w Polsce także będzie na to zwracał uwagę - mówi ks. Noworolnik i jednocześnie zaznacza: - Jego nominacja jest sygnałem nie tylko dla diecezji, ale całego Kościoła, że czeka nas wyzwanie szczególnie w zakresie misyjnym.
Ingres nowego ordynariusza diecezji warszawsko-praskiej odbędzie się 28 czerwca.
Pisząc powyższy tekst, korzystałem z wywiadów, jakie abp Henryk Hoser udzielił: „Niedzieli” i „Tygodnikowi Powszechnemu” oraz Katolickiej Agencji Informacyjnej