Reklama
SZEFOWIE PONAD 30 PAŃSTW I RZĄDÓW, którzy uczestniczą w szczycie FAO w dniach 3-5 czerwca br. w Rzymie, stają przed „kolosalnym wyzwaniem”, jakim jest kryzys żywnościowy. W ciągu dziewięciu miesięcy, do końca marca tego roku, ceny żywności na świecie wzrosły o 55 proc., z katastrofalnymi skutkami przede wszystkim dla biednego południa naszego globu. Najbardziej dramatyczna sytuacja ma miejsce w Afryce. Mieszkańcom Etiopii i Somalii grozi głód. Zdaniem ekspertów z ONZ, główną przyczyną pogłębiającego się kryzysu żywnościowego na wschodzie Afryki są długotrwałe susze.
W obliczu poważnego niedożywienia widmo głodu może wkrótce dotknąć 6 milionów dzieci w Etiopii. Już teraz dziesiątki tysięcy najmłodszych mieszkańców tego kraju wymaga specjalistycznego dożywiania. ONZ przewiduje, że sytuacja w najbliższych miesiącach jeszcze się pogorszy ze względu na brak deszczu i wynikający z tego spadek produkcji rolnej. Podobne warunki panują w Somalii, gdzie zagrożonych głodem jest prawie trzy miliony ludzi. Zdaniem ekspertów, liczba Somalijczyków potrzebujących pomocy humanitarnej wzrosła w ciągu ostatniego roku o 40 proc. Tymczasem ekonomiści z Banku Światowego szacują, że rekordowo wysokie globalne ceny żywności mogą utrzymać się przez kilka następnych lat. Z powodu rosnących cen 33 państwa stoją w obliczu destabilizacji - alarmują eksperci Banku Światowego. Zamieszki mogą się przerodzić w wojny domowe i rewolucje. W ostatnich tygodniach takie i podobne informacje cytowały niemal wszystkie agencje prasowe na świecie.
Czy politycy i świat Zachodu mogą spać spokojnie? Głód, wojny domowe, napady zbrojne, masowe ucieczki i migracje ludności, rebelie - wszystko to ma podłoże ekonomiczne. Typowym przykładem takiego kryzysu jest dziś Sudan. Wojna domowa w tym państwie wybuchła już pod koniec 1955 r., przed ogłoszeniem niepodległości spod panowania brytyjsko-egipskiego. Powodem buntu murzyńskiej ludności z południa kraju było niezadowolenie z politycznej i gospodarczej dominacji muzułmańskich Arabów z północy. Rebelianci domagali się większej niezależności polityczno-ekonomicznej południa, innego podziału władzy i zasobów naturalnych oraz zmiany statusu religii islamskiej w państwie. Konflikt ten trwa z przerwami do dnia dzisiejszego, a ludobójstwo, choroby, głód i tortury są chlebem powszednim Sudańczyków. Szczególnie trudna sytuacja panuje w Darfurze, gdzie w ciągu ostatnich trzech lat 500 tys. osób poniosło śmierć, ponad 2,5 mln zostało uchodźcami, a ponad 4 mln jest zależnych od pomocy żywnościowej. Pomimo porozumienia pokojowego, podpisanego w maju 2006 r., prawa człowieka są tam wciąż nagminnie łamane.
Ks. Cezary Chwilczyński: - Przed kilkoma miesiącami Salih Mahmoud Osman, opozycjonista sudański, otrzymał nagrodę im. Sacharowa - najwyższe odznaczenie Parlamentu Europejskiego. Parlament coraz częściej w ostatnich latach wypowiada się na temat sytuacji w Afryce. Ale czy na słowach to zainteresowanie się kończy? Czy wielu polityków Europy mówi o potrzebie pomocy? Skąd i na ile szczere jest to zainteresowanie problemem Czarnego Lądu?
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Filip Kaczmarek: - Powodem są być może wyrzuty sumienia, jakie trapią Unię Europejską. Parlamentarzyści zdają sobie sprawę, że za mało zrobili, aby zapobiec tragedii w Darfurze, i chcieli za pomocą tej nagrody chociaż symbolicznie wspomóc człowieka, który walczy o zapomniane ofiary wojskowo-muzułmańskiego reżimu prezydenta al-Baszira.
Jednak nie powinniśmy postrzegać Sudanu tylko przez pryzmat panującego tam reżimu. Nagrodzenie Osmana pokazuje, że Parlament Europejski dostrzega również pozytywne aspekty życia społecznego w tym kraju.
- Nie tak dawno zakończył się fiaskiem szczyt Unia Europejska - Afryka. Nie doszło do oczekiwanego porozumienia. Wydaje się, że Unia Europejska jest bliżej Afryki, tymczasem takie kraje, jak Indie i Chiny zaczynają odgrywać na tym kontynencie kluczową rolę, bezwzględnie eksploatując bogactwa naturalne.
Reklama
F. K.: - Aż tak źle nie jest. Na szczycie przyjęto 2 szczególnie ważne dokumenty: Action Plan - plan pomocy dla Afryki i Wspólną Strategię Unia Europejska - Afryka, która jest strategią wypracowaną razem przez obie strony. Jest w niej szczególne upodmiotowienie Afrykanów jako biorców pomocy europejskiej. Nie udało się natomiast nawiązać nowych umów o porozumieniu ekonomicznym. Problem polega na tym, że Afryka nie godzi się na warunki stawiane przez Unię Europejską. Nie zgodziłbym się zatem z opinią, że szczyt UE - Afryka to całkowite fiasko.
Tadeusz Zwiefka: - Mamy bardzo złe doświadczenia z niewłaściwym wykorzystywaniem pomocy, zarówno finansowej, jak i materialnej, choćby w postaci żywności. Z jednej strony jesteśmy atakowani w telewizji bardzo jednoznacznymi obrazami, pokazującymi nędzę, biedę, choroby, ubóstwo, tortury, dotykające najbiedniejszych i najbardziej bezbronnych mieszkańców Afryki, a z drugiej strony otrzymujemy informacje, że rządy dyktatorskie przejmują tę pomoc i wykorzystują do swoich prywatnych interesów. Warunki, jakie stawia Afryce Unia Europejska, mają zapobiec zaprzepaszczaniu tych ogromnych środków; chodzi o to, żeby nie były one marnotrawione i docierały rzeczywiście do tych najbiedniejszych.
- Jak duża jest pomoc płynąca do Afryki?
Reklama
F. K.: - To rzeczywiście jest bardzo duża pomoc. Unia jako całość przeznacza ok. 20 miliardów euro rocznie. W 2010 r. ta pomoc ma wynieść 25 miliardów euro. Jest to więc imponująca kwota, ale potrzeby Afryki są również ogromne. Oczekiwania ze strony Afrykanów są coraz większe, dotyczą budowy infrastruktury, rozwoju sieci dróg - trochę na kształt państw członkowskich Unii. Skala problemów jest ogromna, np. w Lagos, największym dziewięciomilionowym mieście Afryki, tylko co setny mieszkaniec ma dostęp do bieżącej wody.
Aby nie finansować reżimów wojskowych, pomoc dostarczana jest jedynie poprzez organizacje charytatywne, pozarządowe i międzynarodowe.
- Jaką politykę należy prowadzić, aby pomoc rzeczywiście docierała do potrzebujących? Jaki powinien być system weryfikacji tej pomocy?
F. K.: - Najlepszym sposobem jest próba zrealizowania postulatu: „ludzie nie potrzebują ryby, potrzebują wędki”. Nie chodzi o to, aby Afrykanie byli uzależnieni od pomocy z zewnątrz. Trzeba dać im instrumenty, takie jak edukacja, by mogli tak realizować swoje życie, aby sami zaspokajali podstawowe potrzeby egzystencjalne. Ale problem jest czysto wykonawczy: jak dostarczyć usługę edukacyjną?
Duże znaczenie ma akcja „Adopcja na odległość”, gdzie rodzina w Polsce wpłaca pieniądze na konkretne dziecko, i wtedy jest pewność, że pomoc dotrze do tych dzieci i że będą one mogły się uczyć.
T. Z.: - Należy przeznaczać pieniądze na wąsko wydzielone projekty, które są kontrolowane i nadzorowane przez specjalistów z Unii Europejskiej. Wydaje się, że nie ma innej drogi, bo każde przekazanie pieniędzy na konto danego kraju grozi ich utratą.
- Jak postrzegają Panowie odpowiedzialność krajów zachodnich za to, co się dzieje w Afryce?
Reklama
F. K.: - W tej chwili w Afryce jest 11 konfliktów zbrojnych. Afrykanie walczą bronią, której nie produkują - ta broń skądś przypływa. Często jest kupowana w krajach rozwiniętych. To też jest odpowiedzialność. Jeżeli w biednych krajach wydobywa się diamenty, to wiadomo, że będą one wykorzystywane przez ludzi bogatych i eksportowane przez największą giełdę diamentów w Antwerpii. Wiele dzisiejszych konfliktów w Afryce jest też pokłosiem czasów kolonialnych. A dziś szczególnie bezwzględni są Chińczycy, którzy w ogóle nie mają skrupułów, jeśli chodzi o to, co się dzieje w krajach afrykańskich. Firmy zachodnie są pod presją opinii publicznej, natomiast ekspansja chińska jest niczym nieograniczona. Chińczyków nie interesuje ani przestrzeganie praw człowieka, ani demokracja, ani wolność religijna. Dlaczego? Bo oni sami tego u siebie nie mają, więc nie wymagają w tym względzie wiele od swoich partnerów. Jest to bardzo niebezpieczne zjawisko, ponieważ demoralizuje biorców pomocy.
- Czy politycy europejscy powinni rozmawiać z szefami rządów afrykańskich tak zdecydowanie i ostro, jak chociażby Angela Merkel, która kiedyś wytknęła prezydentowi Zimbabwe - Mugabe łamanie praw człowieka, czy też premier Danii Rasmussen, który nazwał al-Baszira, prezydenta Sudanu, i Roberta Mugabe bandytami?
F. K.: - To jest delikatna sprawa. Myślę, że powinni, bo tym różnimy się od Chińczyków, że nazywamy rzeczy po imieniu. Ale z punktu widzenia Afrykanów jest to bardzo kontrowersyjne. Afrykanie mówią tak: to jest nasz problem i my musimy sobie z tym poradzić. Ale jednocześnie bardzo mało w tym względzie robią. Z jednej strony są bardzo bierni, a drugiej mają żal do Europejczyków, że tak ostro stawiają sprawę. Myślę jednak, że Europa nie ma innego wyjścia.
T. Z.: - Każdy nadmierny atak skierowany na przywódców afrykańskich przez białych będzie traktowany jako nieprzyjazny. Dlaczego? Ponieważ bardzo niski jest poziom edukacji i takie jest rozumienie sprawy.
- Na zakończenie naszej rozmowy chciałbym zapytać o konflikty plemienne i religijne. Obserwujemy je chociażby w Nigerii i Sudanie. W tych rejonach spalony kościół chrześcijański i zabity misjonarz nie są żadnym wydarzeniem.
T. Z.: - Chciałbym przypomnieć, co czynił Jan Paweł II, który jako pierwszy ze światowych polityków wskazał na problem Afryki, nie pokazując jej w kontekście zderzenia dwóch kultur, dwóch wielkich religii: chrześcijaństwa i islamu, ale w kontekście człowieka. Myślę, że politycy nie rozumieli wtedy tych słów, a teraz trzeba do nich w całości wrócić, aby rozwiązać problemy Czarnego Kontynentu. Problemy religijne są wykorzystywane przez różne grupy polityczne i etniczne do załatwiania swoich interesów drogą podsycanego konfliktu religijnego.