Reklama
Przypomnijmy i przekażmy potomnym ku przestrodze wiadomości o kolejnym Katyniu, prawie nieznanej martyrologii ludności polskiej.
Niespodziewane i nagłe zaatakowanie 22 czerwca 1941 r. przez Hitlera dotychczasowego sojusznika ZSRR całkowicie zaskoczyło Stalina i władze naczelne WKP(b). Atak armii niemieckiej spowodował załamanie planów wojennych ZSRR. Panika, chaos, jakie zapanowały w szeregach Armii Czerwonej, nie zahamowały zaplanowanego przez Sowietów ludobójstwa na polskiej ludności. Wycofujące się w pośpiechu na wschód wojska sowieckie i oddziały NKWD przystąpiły z całym okrucieństwem do wykonania supertajnej dyrektywy, wydanej 10 czerwca 1941 r. przez najwyższe władze ZSRR (zgodnie z tzw. dyrektywą Suworowa), która nakazywała zgładzenie w więzieniach Białoruskiej i Ukraińskiej SRR więźniów określanych jako „I kategoria”. Ta supertajna dyrektywa obejmowała wszystkie więzienia znajdujące się na terenie tzw. Zachodniej Białorusi i tzw. Zachodniej Ukrainy, jak również na terenach, na których po zagarnięciu ich przez Sowietów ustanowiono nowe republiki: Ukraińską, Białoruską i Litewską. Więzienia zapełnione zostały dziesiątkami tysięcy więźniów, głównie politycznych.
Ci, którym udało się przeżyć sowiecką gehennę, dobrze pamiętają, jak Stalin i jego ludzie zaraz po zdradzieckim wkroczeniu 17 września 1939 r. na tereny polskie Armii Czerwonej przystąpili do bezwzględnego niszczenia wszystkiego, co polskie. W tym momencie dokonał się akt agresji ZSRR na broniącą się przed Niemcami Polskę i rozpoczęła się „Polska Golgota Wschodu”.
Natychmiast nastąpiły masowe aresztowania, głównie polskiej inteligencji, wojskowych i młodzieży. Sowieckie sądy kapturowe rozpoczęły krwawe działania, skazując bez wyroku tysiące Polaków na śmierć. W drugiej połowie stycznia i w pierwszych dniach lutego 1941 r. odbyła się, pod przewodnictwem krwawego i osławionego gen. Wasilija Ulrycha, najgroźniejsza w skutkach dwutygodniowa sesja Kolegium Wojskowego Najwyższego Sądu ZSRR. Sądzono wówczas bezprawnie setki Polaków - głównie młodzież z tzw. Zachodniej Białorusi, czyli północnych Kresów Wschodnich RP. Wielu z nich skazano na karę śmierci. Wyroki natychmiast wykonano. 17 lutego 1941 r. był dniem licznych egzekucji. W tym okresie (1 lutego 1941 r.) skazano na karę śmierci m.in. Ryszarda Kaczorowskiego (późniejszego prezydenta RP na Uchodźstwie). Później zamieniono mu karę śmierci na 10 lat łagrów i wysłano na Kołymę. Wyszedł z ZSRR z Armią Andersa. Druga tura grupowego sądu kapturowego miała miejsce w końcu maja 1941 r. Również wtedy wydano wiele wyroków śmierci.
Prawie wszystkich Polaków aresztowanych i skazanych przez kapturowe sowieckie sądy z Lidy, Grodna, Łomży, Białegostoku wywożono i umieszczano w więzieniach Mińska Litewskiego.
Kolejny dzień masowego mordu Sowietów na elicie polskiego społeczeństwa to 24 czerwca 1941 r., kiedy zamordowano lub otruto w więzieniach zdecydowaną większość osób skazanych przez sowieckich oprawców sądowych na karę śmierci. Mordowano wszędzie i w pośpiechu - np. ppłk. Jerzego Dąbrowskiego i por. Zarębę zastrzelono w łóżkach szpitalnych 24 czerwca 1941 r., tuż przed ewakuacją więzienia. Innych, niezgładzonych przed 22 czerwca 1941 r., zmuszano do wypicia w posiłku lub przemocą wlewając im do ust truciznę bądź mordowano ich w celach.
Gdy wojska niemieckie dotarły pod Mińsk, 24 czerwca 1941 r., podczas bombardowania miasta, pozostałych przy życiu więźniów (źródła wymieniają różne liczby więźniów, na pewno jednak nie mniej niż 7,5 tys. osób) wyprowadzono z centralnego więzienia przy ul. Włodarskiego 1 - w dawnym zamku Sapiehów (przed 1917 r. zwanego również gubernialnym lub miejskim) - oraz z więzienia wewnętrznego NKWD przy ul. Urickiego (zwanego powszechnie „amerykanką” lub „okrąglakiem”). Uformowano grupy 150-700-osobowe i przy bardzo silnej obstawie „bojców”, z gotowymi do strzału pepeszami i karabinami naszpikowanymi bagnetami, pognano piechotą gdzieś na Wschód.
Tak rozpoczął się „marsz śmierci”, czyli ewakuacja więźniów z Mińska do Czerwieni, 24-27 czerwca 1941 r.
Oto niektóre przekazy tych nielicznych, którzy przeżyli koszmar zgotowany przez rosyjskich towarzyszy (!). Zaczerpnięte z książki Joanny Stankiewicz-Januszczak „MARSZ ŚMIERCI”:
Jonas Petruitis
Pędzą nas ulicami miasta z pokrzykiwaniem: „Nie ogliadywatsia”. Miasto pełne ciężarówek, pojazdów pancernych, samochodów osobowych, wojska i ludzi. Ktoś rzucił więźniowi papierosa. Zaraz jakiś Żyd z wściekłością począł łajać tego człowieka i skarżyć przed konwojującymi enkawudzistami. Wyraźnie było widać, że ludzie bardzo nam współczuli, jednakże Żydzi szydzili i wołali: - Po co tę kontrrewolucyjną armię jeszcze pędzicie. Dawno już ich należało rozstrzelać! (str. 75).
Pomóż w rozwoju naszego portalu
*
Po przejściu około 15 km od Mińska zabroniono nam patrzeć na prawo, ale mimo to zobaczyliśmy, co tam jest. Na skraju sosnowego lasu leżeli w dwóch rzędach więźniowie - około 300 osób (str. 67).
*
Reklama
Później udało mi się rozmawiać z dwoma więźniami, którzy w niezwykły sposób uratowali się z tej leżącej w lesie grupy. Mówili mi, że tu, w lesie, urządzono im swoisty sąd. Sądziło ich dwóch lejtnantów i trzech szeregowych enkawudzistów. Podczas tego sądu wszyscy oni musieli leżeć skuleni, z nosami przy ziemi. Sądzący wzywali ich pojedynczo, wypytywali, z jakiego paragrafu i o co są oskarżeni. Z tych 300 ludzi uratowało się prawdopodobnie 12, bo początkowo zwalniano co dwudziestą piątą osobę. Kto znał dobrze kodeks karny i umiał skłamać, na przykład, że jest skazany z paragrafu 153 (rabunek), to takiemu może i udało się uratować, bo kazali mu pójść na szosę? Tych, którzy usłuchali, a nie uciekli w głąb lasu, znowu chwytali i rozstrzeliwali. Pozostałych, niby teraz skazanych, poprowadzono w głąb lasu i zabito dwoma strzałami z rewolweru w potylicę. Co dwudziestą piątą osobę zwalniali widocznie tylko w tym celu, aby leżący, mając małą choćby iskierkę nadziei na ratunek, spokojnie oczekiwali na swój los? (str. 68).
Juozas Tumas
Strzały do nieszczęśliwych, zmęczonych ludzi było słychać aż do samej Czerwieni. Według naszych obliczeń, podczas marszu enkawudziści zamordowali około 500-600 ludzi (str. 109).
Enkawudziści dokonali egzekucji pod Czerwienią w nocy z 26 na 27 czerwca. Z 750 ludzi mało kto został żywy. Taki sam los spotkał grupę idącą za nami (str. 123).
Janusz Prawdzic-Szlaski
Reklama
Wieczorem 24 czerwca usłyszeliśmy odgłosy mordowania aresztowanych. Słyszało się kolejne otwieranie cel, jęki, szamotania i od czasu do czasu strzał. Później dowiedzieliśmy się, że przemocą wlewano w usta więźniom truciznę. Ile osób wykończono w ten sposób - trudno jest mi określić. (...) W tych ostatnich chwilach odbył się jeden z najsilniejszych nalotów na Mińsk. Wtedy przerwano mordowanie więźniów i po nalocie otworzono drzwi wszystkich cel, i kazano wychodzić. Wypędzono nas na podwórko więzienne. (...) Otoczono nas silną strażą i pędzono biegiem przez płonący Mińsk. Grupa nasza liczyła około 200 ludzi. Po wyjściu z Mińska zatrzymano nas w lesie odległym od miasta o 5 km na odpoczynek, gdzie zgromadzono wszystkich aresztowanych z więzień mińskich. Liczba ogólna dochodziła do 20 tys. (str. 134).
Ja z kilkoma swoimi najbliższymi znalazłem się w grupie lewej. Grupa liczyła około 700 więźniów. Wyprowadzono nas z więzienia pod silną eskortą (nocą) i pędzono w kierunku wschodnim. Po przejściu 3-4 km piaszczystym gościńcem weszliśmy do lasu. Usłyszeliśmy strzały z tyłu, okazało się, że kolejno zaczęto strzelać do ostatnich szeregów kolumny, biorąc każdego za kołnierz i odrzucając zastrzelonego na bok. Przyspieszyliśmy kroku, wtedy NKWD znajdujące się po obydwu stronach drogi otworzyło ogień do nas. Upadliśmy. (...) Po chwili eskorta wydała rozkaz: „Uciekać do lasu, będziemy strzelać”. Leżałem na gościńcu przy Witoldzie Daszkiewiczu z Lidy, trzymaliśmy się za ręce. Gdy chciał się poderwać po wydanym rozkazie, przytrzymałem go. Większość poderwała się, wtedy opiekunowie nasi otworzyli z broni maszynowej huraganowy ogień, prócz tego rzucali granaty. Huk strzałów zagłuszał krzyki i jęki (str. 136).
*
Grupa prawa z Czerwieni została wyprowadzona z więzienia do lasu na polanę, otoczona bronią maszynową i wystrzelana. Dla sprawdzenia, czy są żywi, jeździły po nich samochody. Z tej grupy jeden człowiek ciężko ranny ocalał (str. 137).
Joanna Stankiewicz-Januszczak
Grupa, która ruszyła na prawo od bramy, natknęła się w lesie na makabryczny widok - drogę pokrytą zmasakrowanymi ciałami 700 wyselekcjonowanych poprzedniego wieczoru więźniów. Pobojowisko ciągnęło się na długości 1,5 km drogi z Czerwieni do Bobrujska (str. 22).
*
Wszyscy uratowani zgodnie stwierdzają, że nie tylko zabijano z broni maszynowej, ale także dobijano rannych z broni krótkiej, bagnetami i saperkami. Tych, co padali na środku drogi i nie zginęli natychmiast od kul, rozjeżdżano czołgami i samochodami (str. 20).
*
Ilu więźniów było w więzieniu w Czerwieni i ilu z nich zabito, nikt nie wie, ale na pewno nie było mniej niż 1000-1500 osób (str. 19).
*
Ze wszystkich likwidowanych masowo grup prawdopodobnie uratowało się zaledwie 85 osób. Bilans jest więc przerażający (str. 22).
*
Dziś następne pokolenia w większości wiedzą, co się stało w Katyniu, Charkowie, Miednoje czy na Kołymie i Syberii. Mniejsza jest wiedza o potwornej zbrodni ludobójstwa dokonanego głównie na polskiej młodzieży w Ponarach. Natomiast tylko niewielu wie, jak bardzo dzisiejsza Ukraina czy Białoruś nasiąknięte są niewinną polską krwią. Z jaką determinacją Sowieci dokonali na naszych braciach i siostrach ludobójstwa. Nie wolno nam tego nie pamiętać. Oczywiście, nie po to, by się mścić, ale by ponownie nie dać się zniszczyć kolejnym satrapom.
„Naród, który traci pamięć, traci swoją tożsamość” - mówił Jan Paweł II.
Większość opisów zaczerpnięto z książki Joanny Stankiewicz-Januszczak pt. „Marsz śmierci”, wyd. Oficyna Wolumen. Rada Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa, Warszawa 1999.
Osoby, które chciałyby nawiązać kontakt z autorką i uczestniczką tych strasznych wydarzeń, mogą zadzwonić do niej na numer telefonu (0-58) 620-84-96.