Z głębi czasu pamiętam moją podróż z ojcem do Rawy Mazowieckiej na święta Wielkiejnocy. Tam wychowywała się moja młodsza siostra Barbara, w miejskim dworku ciotki Romany Prackiej. Przyjechaliśmy z Warszawy; były to czasy okupacji - 1944 r., każda podróż mogła być niebezpieczna - Niemcy „przeczesywali” w pociągu podróżnych, a i w samej Rawie, uroczym malowniczym miasteczku, żandarmi dostrzegali obcych. Bałam się o ojca, ale Opatrzność osłoniła nas.
Bardzo wczesnym rankiem wielkanocnym poszliśmy na Rezurekcję. Drewnianą, niewielką polichromowaną rzeźbę Jezusa Zmartwychwstałego z rubinową chorągiewką zwycięstwa pamiętam do dziś z tego odległego dzieciństwa. Taką figurę Jezusa niesiono przez kościół wśród blasku świec i rozstępującego się kornie tłumu. Było to na rdzennym Mazowszu, w książęcej niegdyś Rawie Mazowieckiej, w kościele wzniesionym w stylu prowincjonalnego polskiego baroku. Staliśmy z ojcem w drzwiach wiodących do kruchty świątyni - dalej nie można było się przecisnąć - ciżba ludzka wypełniała szczelnie kościół i wylewała się na zewnątrz. Był wczesny ranek, jeszcze zalegały resztki szarego mroku, ale niebo zostało przemyte deszczem i czuło się zapach ziemi. Stały chłopskie wozy z pobliskich wsi nakryte pasiakami, niektórzy gospodarze nakryli nimi konie, chroniąc je przed chłodem.
Nagle wszyscy razem zaśpiewaliśmy pieśń: „Wesoły nam dziś dzień nastał”.
Ojciec, śpiewając, trzymał przyciśnięty do piersi kapelusz z jasnej słomki, okolony ciemną wstążką, i takiego go zapamiętałam - modlącego się w rezurekcyjnym tłumie. Niedługo, w sierpniu, został wywieziony do obozu hitlerowskiego w Oranienburgu (peryferie Berlina), gdzie zginął.
On też prowadził nas wcześniej, w Wielkim Tygodniu, do Bożego Grobu, strzeżonego na prowincji przez parafian przebranych za żołnierzy rzymskich, w hełmach i zbroi z tektury. To stylizowane uzbrojenie było pomalowane jakąś gęstą złotą farbą, zastygłą w chropowate grudki. Wśród palm w donicach i pachnących bardzo mocno hiacyntów unosił się śpiew kanarków, które, pamiętam, umieszczone w małych klateczkach, stanowiły jeszcze jeden, egzotyczny, element dekoracji Grobu Pańskiego.
Nisko na białych płótnach ułożony był Jezus; do Niego modliliśmy się, tamując wzruszenie i kładąc ostrożnie na brzegu całunu pachnące fiołki z okrągłymi, pożyłkowanymi listkami. Fiołki te rosły na przykościelnej murawie o bardzo jasnej jeszcze zieleni.
Wedle polskiej legendy, Chrystus Zmartwychwstały idzie przez mazowieckie pola i łąki, a po Jego przejściu wyrastają na świętych śladach właśnie fiołki.
Takiego Zmartwychwstałego napotyka na swojej drodze chłopka w wierszu „Wielkanoc” Lechonia:
(...)
Wśród tej łąki wilgotnej od porannej rosy
Drogą, którą co święto szli ludzie ze śpiewką,
Idzie sobie Pan Jezus wpółnagi i bosy
Z wielkanocną w przebitej dłoni chorągiewką.
Naprzeciw idzie chłopka. Ma kosy złociste,
Łowicka jej spódniczka i piękna zapaska.
Poznała Zbawiciela z świętego obrazka,
Upadła na kolana i krzyknęła: „Chryste!”.
Bije głową o ziemię z serdeczną rozpaczą.
A Chrystus się pochylił nad klęczącym ciałem
I rzeknie: „Powiedz ludziom, niech więcej nie płaczą,
Dwa dni leżałem w grobie. I dziś zmartwychwstałem”.
Teraz czekamy na Rezurekcję, ojciec jako garstka popiołu wśród popiołów krematoryjnych Oranienburga, a ja jako przyszły „proch marny”.
Pomóż w rozwoju naszego portalu