Przez przypadek cię spotkałem…, przypadkiem się dowiedziałem, że…, przypadkiem zdarzyło się… Często słowa te można usłyszeć z ust wielu ludzi, może nawet sami je wypowiadamy. Zrządzenie losu, splot wydarzeń, traf, pech – to im przypisujemy niekiedy winę za zdarzenia, które nas spotykają… Czy naprawdę przypadek rządzi naszym życiem, wyborami i doświadczeniami?
Smutne i przykre byłoby takie życie, a my tylko bezwolnymi marionetkami w rękach losu, przypadku, pecha, skazanymi na sytuacje, nad którymi nikt nie czuwa, miotanymi to tu, to tam bez żadnego planu, głębszego sensu czy konkretnego celu. Przypadek decydowałby o tym, kim jesteśmy, kiedy umrzemy, a najgorsze – czy zostaniemy zbawieni… Osobiście nie chciałbym takiego życia. Na szczęście tak nie jest…
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Znasz wszystkie ścieżki
Reklama
Na szczęście bowiem to Bóg stworzył człowieka, powołał do istnienia cały świat i – jak mówi Pismo Święte – wszystko to było bardzo dobre w jego oczach (por. Rdz 1,31), chciane, kochane, sensowne, mające konkretny cel, przeznaczenie, a więc absolutnie nieprzypadkowe. Bóg, widząc naszą słabość, cierpienie oraz niemoc po popełnieniu grzechu, tak zaplanował i pokierował historią świata, by przygotować ludzkie dzieje na dzieło zbawienia i odkupienia dokonane w Jego Synu, Jezusie Chrystusie. Dzięki Jego wcieleniu, śmierci i zmartwychwstaniu nie tylko wyprowadził nas z krainy ciemności i grzechu, ale mocą swojego miłosierdzia przygotował nam raj i do niego nas prowadzi. Tam obiecał nam pełnię życia sięgającego nieśmiertelności.
Psalm 139 mówi: „Panie, przenikasz i znasz mnie, Ty wiesz, kiedy siadam i wstaję. Z daleka przenikasz moje zamysły, widzisz moje działanie i odpoczynek i wszystkie moje drogi są Ci znane… Ty ogarniasz mnie zewsząd i kładziesz na mnie swą rękę… Gdzież odejdę daleko od Twojego ducha… Gdy wstąpię do nieba, tam jesteś, jesteś przy mnie, gdy się w Szeolu położę. Gdybym wziął skrzydła jutrzenki, zamieszkał na krańcu morza, tam również Twa ręka będzie mnie wiodła i podtrzyma mnie Twoja prawica… Ty bowiem utworzyłeś moje nerki, Ty utkałeś mnie w łonie matki… I dobrze znasz moją duszę… Mnie w zalążku widziały Twoje oczy i w Twojej księdze zostały spisane wszystkie dni, które zostały przeznaczone, chociaż żaden z nich jeszcze nie nastał… Wybadaj mnie, Boże, i poznaj moje serce; doświadcz mnie i poznaj moje troski, i zobacz, czy nie podążam drogą nieprawości, a prowadź mnie drogą odwieczną”.
Słowa te potwierdza kolejny psalm. Jego autor nazywa Pana swoim pasterzem, dzięki któremu niczego mu nie brakuje. To On przywraca życie, prowadzi po właściwych ścieżkach, dodaje otuchy, troszczy się, a przede wszystkim JEST (por. Ps 23).
Reklama
Całe Pismo Święte daje świadectwo tego, że świat oraz wszystko, co dzieje się w życiu człowieka, pochodzi z woli Boga, który każdego z nas zna po imieniu, każdego z nas wybrał i powołał, zanim jeszcze pojawiliśmy się na ziemi i każdego z nas prowadzi łagodnie do swojej chwały.
Ktoś wszystko przemyślał
Każdy chrześcijanin powinien tak patrzeć na swoje życie, na swoją historię, na wszystkie wydarzenia i sytuacje; odczytywać wszystko w perspektywie wiary, przekonany, że Bóg jest blisko, czuwa, łagodnie prowadzi, nigdy nie opuszcza. Nie ma więc, nie może być przypadków, zrządzeń losu, pecha… Jak pięknie, jak dobrze jest żyć, mając pewność, że Ktoś wszystko przemyślał i zna sens. Wszędzie działa bowiem Bóg, tylko trzeba umieć Go zauważyć.
Wierzyli w to głęboko święci, którzy – choć każdy z nich na swój sposób – potrafili zaufać Bogu nawet w najtrudniejszych doświadczeniach, dostrzegać oczami wiary nawet w najprostszych wydarzeniach swojego życia Jego prowadzenie i odnajdywać Bożą wolę. Taki był także Ojciec Pio, którego charakteryzowała ogromna wrażliwość i otwartość na najdrobniejsze oznaki Bożej obecności.
Często głęboko analizował nawet proste, codzienne sprawy, a przede wszystkim poddawał je pod rozeznanie swoich kierowników duchowych, nie chcąc popełnić błędu w odczytywaniu woli Pana. Nie tylko z wielkim zaufaniem wsłuchiwał się w odpowiedzi i wskazówki, które otrzymywał od nich w odniesieniu do konkretnych problemów życia duchowego, jak i codziennych sytuacji poruszanych w listach lub rozmowach osobistych, ale w całej dynamice ich wzajemnych relacji można było dostrzec jego synowskie oddanie i ogromne posłuszeństwo.
Wnioski z milczenia
Reklama
Ukazuje to korespondencja Ojca Pio z opiekunami duchowymi z marca 1918 roku. Otóż na początku lutego, w związku z wezwaniem do wojska, Ojciec Pio miał stawić się w Neapolu. Napisał wówczas list do o. Agostina, w którym prosił między innymi o wskazówki i rozeznanie dotyczące swojego pragnienia, by po drodze odwiedzić najpierw o. Benedetta – swojego drugiego towarzysza duchowego, pełniącego w owym czasie funkcję ministra prowincjalnego. Nie otrzymawszy odpowiedzi, mimo że o. Agostino napisał w tym czasie dwa listy, Ojciec Pio pod koniec lutego zareagował w następujący sposób: „Postanowiłem, zanim stawię się w Neapolu, udać się do Prowincjała, dlatego pytałem Was o zdanie. Z Waszego milczenia wywnioskowałem, że nie jest to wolą Bożą, i choć mój stan się jeszcze pogorszył, podejmuję decyzję, by do niego wcześniej nie jechać” (Epistolario, list nr 468).
Z braku odpowiedzi o. Agostina Ojciec Pio wywnioskował, iż pragnienie, które rodziło się w jego sercu, nie jest zgodne z wolą Bożą. Dlatego zrezygnował z odwiedzenia o. Benedetta, o czym poinformował go w liście z 1 marca 1918 roku, przedstawiając mu te same motywacje: „Moim ogromnym pragnieniem było przybyć do Was, zanim stawię się na milicji. Jednak Jezus nie chciał udzielić mi tej łaski, a więc fiat!” (Epistolario, list nr 469).
Reklama
Po kilku dniach dotarła do niego odpowiedź o. Agostina, z której wynika, iż jego milczenie nie było zaplanowane: „Nie radziłem Ci udać się do Prowincjała, ponieważ sądziłem, że już tam pojechałeś” (Epistolario, list nr 470). Przypadek? Zbieg okoliczności? Niezrozumienie między braćmi? Po ludzku można tak na to patrzeć. Ale fakt ten pokazuje niesamowitą postawę Ojca Pio, który nawet w tak prozaicznych wydarzeniach, wydawać by się mogło bez znaczenia, próbował doszukiwać się Bożych znaków i zawsze odczytywać swoją codzienność w duchu wiary.
Nawet jeśli nie rozumiał
Gdy popatrzymy na całe życie Ojca Pio, wszystkie momenty trudnych doświadczeń, duchowych zmagań i fizycznych cierpień, licznych oskarżeń i prześladowań, nawet ze strony braci i hierarchii Kościoła, znoszonych z wielką pokorą i głęboką wiarą, szybko możemy przekonać się, że on nigdy nie postrzegał ich przez pryzmat przypadku. Dla niego wszystko, co działo się w jego codzienności, nawet jeśli tego do końca nie rozumiał, nie było przykrym zrządzeniem losu, ale tajemniczym i pełnym miłości prowadzeniem Pana.
Obserwując choćby poszczególne etapy jego życia, możemy dostrzec, iż w naturalny, duchowy proces rozwoju osobowego, wspomagany zwyczajnym oddziaływaniem środowiska, stopniowo, ale i bardzo skutecznie wpisywało się prawdziwe i nadprzyrodzone działanie samego Boga. Nadzwyczajna łaska towarzysząca zwyczajnym etapom życia zakonnika pozwalała mu odkryć wyjątkowe powołanie oraz szczególną misję, do zrealizowania której został wezwany. A przecież nie ma nic bardziej osobistego, nic bardziej zobowiązującego, nic bardziej nieskrępowanego, jak poddanie własnej wolności absolutnej próbie w powołaniu zakonnym czy kapłańskim. Jak mawiał kiedyś papież Paweł VI: „Jest to z pewnością̨ bardzo trudne, ale i najpiękniejsze”.
Reklama
Zapewne trudno było Ojcu Pio rozeznać, przyjąć w sercu i odpowiedzieć na tajemniczy głos Pana, który już od wczesnego dzieciństwa rozbrzmiewał w jego wnętrzu i zapraszał do pójścia za Nim. Gdzie? Którędy? Jaką drogą? Jak być pewnym, że to rzeczywiście Bóg wzywa, zaprasza, powołuje? Jak wytłumaczyć bliskim, którzy nie zawsze potrafią przyjąć i zrozumieć wybór swojego dziecka, brata, przyjaciela?… Ojciec Pio wspominał, że zanim udał się do nowicjatu w Morcone, pewnego dnia − a było to Objawienie Pańskie, 6 stycznia 1903 roku – kiedy wrócił do domu po mszy świętej, zastał wielu ludzi bliskich płaczu. Mama, gdy przyszła chwila pożegnania – opowiadał – wzięła go za ręce i powiedziała: „Synu mój, rozdzierasz mi serce! W tej chwili jednak nie myśl o bólu twojej matki, to św. Franciszek cię wezwał, a więc idź!”.
Czy dziełem przypadku było, że to właśnie w tej okolicy kwestował kapucyn − brat Camillo, który swoją prostotą, pogodą ducha, a przede wszystkim brązowym habitem z kapturem i długą brodą na tyle zachwycił młodego Francesca Forgione, że ten zdecydował się wstąpić właśnie do zakonu kapucynów? Na pewno nie. Ojciec Pio miał rzeczywiście ogromną zdolność odczytywania Bożych znaków w swoim życiu, w każdym wydarzeniu i sytuacji doszukując się prowadzenia Pana. Całym sobą chciał bowiem pełnić Jego wolę. I choć był cyrenejczykiem niosącym ogromny ciężar krzyża, który po ludzku wydawał się niekiedy nie do uniesienia, wytrwał przy Jezusie, na drodze swojego powołania do końca, gdyż wierzył w obietnicę Pana – obietnicę życia wiecznego. Odnalazł swój skarb, swoją drogocenną perłę i nie zawahał się, by dla niej oddać, stracić, porzucić wszystko inne – na zawsze…
A jak jest z nami? Może warto, naśladując choć trochę Stygmatyka z Gargano, popatrzeć głębiej, szukać i pytać gorliwiej oraz wierzyć, że naprawdę całe nasze życie nigdy nie jest dziełem przypadku, ale dowodem miłości Boga i Jego wielkiej dobroci?
Tomasz Protasiewicz – kapucyn, wikariusz prowincjalny, odpowiedzialny za formację zakonną w Prowincji Krakowskiej. Wykłada pedagogikę (dydaktykę i teorię wychowania) w Wyższym Seminarium Duchownym Kapucynów w Krakowie. Jest autorem książki "Msza Święta Ojca Pio".