Jedziemy przez zieloność ukraińską, gęstą i rozkwitającą czerwcowo. Mijamy dziesiątki identycznych leśnych zakrętów, jedwabistych jak okiem sięgnąć przestrzeni, łagodnych wzniesień i biednych wiosek przycupniętych na skraju drogi. Błądzimy już chwilę po przekroczeniu polskiej granicy. Na drogach coraz mniej asfaltu, coraz biedniej, knieja gęstnieje, wpełza pod koła, zaczepia o dach czeremchowymi gałęziami. A nam spieszno ku Niżankowicom - mieścinie niewielkiej, z parterowymi domkami, sennej, granicznej. Rzec można - niczyjej…
O Niżankowicach zrobiło się głośno jakieś dwa i pół roku temu. Włodzimierz, lat 19, z zawodu stolarz, z wyboru kościelny, w styczniowy poranek 2005 r. zobaczył, że niewielka gipsowa figurka, taka najzwyczajniejsza w świecie, stojąca na bocznym ołtarzu biedniutkiego kościoła, ma liczko zalane łzami. Gazety rozdmuchały sprawę na pół Ukrainy i Polski. Do mieściny zaczęli zjeżdżać pielgrzymi zwabieni cudem płaczącej Madonny, złaknieni metafizyki i... odjeżdżali po części odmienieni. Madonna płakała każdego 13. dnia miesiąca; gdy umierał Jan Paweł II, łzy widziano nieustannie przez dwa dni. Wkrótce pojawił się zapach róż. Zapach ten czuły dziesiątki osób. Pielgrzymów przybywało coraz więcej. Z Ukrainy, Polski, ze Słowacji, z Niemiec, nawet z Ameryki. Pytali: Skąd macie tę figurę? Proboszcz z Niżankowic - ks. Jacek Waligóra bezradnie rozkładał wtedy ręce. Jakieś 15 lat temu przywiozła ją tu grupa z Polski. Nie pamiętają jaka. Przywieźli, bo w skromniej przygranicznej świątyni, którą wtedy odkopano ze zwałów gnoju i śmieci, nie było żadnej świętej figury, o obrazach nie wspominając. Komuniści lubili zamieniać kościoły w stajnie, chlewy, śmietniki i inne upadlające miejsca. I tak uczynili w Niżankowicach. Zaraz po wojnie wyrzucono stąd niemal wszystkich Polaków. Niemal. Bo gdy Ukraina odzyskała niepodległość, do nowych władz zgłosiły się polskie kobiety z żądaniem zwrotu kluczy do kościoła. Podanie zostało rozpatrzone pozytywnie i tak oto zaczęła się niezwykła historia małych Niżankowic. Bo kto mógł przypuszczać…?
- Nie dla łez figury, ale dla pielgrzymów, którzy znajdują tu pociechę i ukojenie, lwowski kardynał Jaworski wydał dekret, który Niżankowice podnosi do rangi sanktuarium - tak wyjaśnia nam w czerwcowy sobotni poranek intencję kardynała proboszcz ks. Waligóra. Szczególne to wyróżnienie dla małej, bo liczącej ok. 40 parafian wspólnoty. Co więcej, kardynał prosił, by aktu ustanowienia dokonał redaktor naczelny „Niedzieli” ks. inf. Ireneusz Skubiś. Bo nasz tygodnik jako jeden z pierwszych w Polsce opisał zdarzenia w Niżankowicach, a nawet zorganizował pielgrzymkę w kresowe strony.
W uroczysty dzień przyjechały autokary z Przemyśla, Hermanowic i aż trzy z odległego o 200 km Przeworska. Jest i autobus z tymi, którzy pochodzą stąd, ale ich władza radziecka ojcowizny pozbawiła i wyrzuciła z domów. Pani Zofia miała wtedy 9 lat. Teraz nie odnajdzie w Niżankowicach swego domu rodzinnego, tylko krzyże na cmentarzu i kościół, który ze swojej Pierwszej Komunii Świętej pamięta.
- Widzimy tu przez druty kolczaste Polskę - mówią miejscowi. - Pani uwierzy, że do Przemyśla stąd 12 km? A tam, u was, inny świat - wzdychają tęsknie.
Dziwne te Niżankowice jak na naszą polską miarę. 2 tys. ludzi i 3 okazałe świątynie. Ok. 40 „rzymskokatolików”, jak tu nas nazywają, ma swój odzyskany kościół, jest i cerkiew prawosławna z pękatymi kopułami, a grekokatolicy drugą już budują. No i trzeba też policzyć tych, którzy raz do tego, raz do innego kościoła chodzą. Na przykład gęsto jest od prawosławnych na procesjach fatimskich. Tutejsi mówią, że Bóg jest jeden i gdzie Go chwalą, jest im obojętne.
Uroczystą Mszę św. celebrują księża z Kalwarii Pacławskiej, ze Lwowa, w tym siedmiu tutejszych neoprezbiterów - chłopak w chłopaka jak malowani. Ks. inf. Ireneusz Skubiś wręcza ks. Jackowi Waligórze medal „Mater Verbi” - specjalne wyróżnienie Redaktora Naczelnego „Niedzieli” i stułę „niedzielną”. Przypomina zebranym o tym, jak w XX wieku Maryja szukała dróg porozumienia z człowiekiem. Od Fatimy po Niżankowice. „Gdy ktoś płacze, pytamy: dlaczego? Musimy i tutaj zadać to pytanie: Maryjo, dlaczego płaczesz? Co chcesz nam powiedzieć?” - mówił ks. Skubiś.
Zgromadzenie na przykościelnym placu ściąga uwagę miejscowych. Przygrywa z fasonem orkiestra dęta. Śpiewa szeroko dźwięcznymi głosami młodzież. Wszystko to sprawia, że po opłotkach „ludzi dobre” stoją wsparci pod boki, zaciekawieni trochę jak dzieci. A gdy proboszcz z Dobromila kazanie płomienne głosi, bardziej jakby ucha nadstawiali.
Po Mszy św. rusza procesja okazała, w polskim stylu - szykownie, majestatycznie. I oto pojawia się element ekumeniczny. A może pierwszy tutejszy cud? Oto bowiem ksiądz greckokatolicki powiedział do katolickiego proboszcza, żeby z procesją i z Panem Jezusem, co Go w monstrancji po miasteczku poniosą, i z figurą, co łzami znaczona, zechciał zajść do cerkwi. Na wieść o tym ksiądz prawosławny, by nie być gorszy, prośbę podobną wystosował. I tak oto kroczymy dumnie polnymi uliczkami Niżankowic, wśród chałup drewnianych, niskich, kraszonych na kolorowo, wśród aut zabłoconych po dach, z trzecim krzyżykiem pod maską, ale jak przy tym śpiewamy! Jak się modlimy!
Są w tym tłumie pielgrzymi niezwykli, obdarzeni łaską cudu. Mieczysławowi i Helenie Żukom z Przeworska umierała córka. Była w stanie śmierci klinicznej, bez szans na poprawę. Zrozpaczeni zadzwonili do znajomych kapłanów, także do Niżankowic, z błaganiem o modlitwę. I modlili się niżankowianie na kolanach aż do skutku - dziewczyna odzyskała świadomość i stanęła na nogi. Lekarze nie potrafią wyjaśnić przyczyn ozdrowienia. Napiszą na ten temat doktorat. A „cud” byłby chyba najstosowniejszym określeniem.
- Dla tutejszych ludzi trzeba wiele wyrozumiałości. Oderwani kiedyś od Kościoła, muszą być na powrót do niego zaprowadzeni. To miejsce pomoże im znaleźć się przy Bogu - opowiada ks. Jacek Waligóra. - Często pytają mnie o skuteczność zanoszonej tu modlitwy… a ja im odpowiadam, żeby zawsze umieli pogodzić się z wolą Boga, jaka by ona nie była. Przysyłają SMS-y z prośbą o modlitwę…
Ks. Waligóra to materiał na kolejny reportaż. Młody, energiczny i po kresowemu sympatyczny, pełnił w diecezji lwowskiej ważne funkcje; był m.in. prefektem Seminarium Duchownego. Pielgrzymi z Przeworska, którzy tym razem przywieźli do Niżankowic okno, drzwi i łóżko, namawiają mnie, żebym obejrzała lokum proboszcza. Ten śmieje się, zaprasza i ostrzega: - Ale tam nie wyprostuje się pani… Klitka, do której wchodzi się po drabinie, nie ma nawet 170 cm wysokości, raptem dwa metry na dwa. Materac rzucony na ziemię, stolik z papierami, koślawy fotelik - wszystko. Klitka jest częścią kościoła, od starych murów ciągnie kamienny chłód. Tutaj zimy przeżyć się nie da, ale trzeba będzie. Wynajęcie mieszkania w miasteczku kosztuje zbyt drogo, a tu płot kościelny pomalować trzeba, wyremontować ołtarz… i to są zadania priorytetowe dla administratora parafii w Niżankowicach, kustosza powstałego właśnie sanktuarium Matki Bożej Opatrzności.
Nim wyjedziemy, jeszcze pospieszny rzut oka na klasyczną bryłę świątyni, na drogę rozjechaną i błotną, na domki przysadziste, na ową sycącą oczy zieloność. Jest w tej ziemi, w ludziach, w powietrzu rozpachnionym o tej porze ponad miarę coś, za czym tęskni się w chwilę po odjeździe; coś, co skłania do marzeń o rychłym powrocie…
Pomóż w rozwoju naszego portalu