Choć wiara nie jest pochodną wiedzy religijnej i teoretycznie człowiek mający nikłe pojęcie o dogmatach może być jednocześnie głęboko wierzący, to w praktyce głęboka wiara idzie w parze ze sporą wiedzą religijną. Amerykanie należą do najbardziej religijnych społeczeństw wysoko uprzemysłowionego Zachodu. Połowa chodzi systematycznie na nabożeństwa do świątyń, 85 proc. przyznaje, że wierzy w Boga, a na amerykańskiej walucie widnieje szczytne motto narodu „In God We Trust” (Bogu ufamy). Tyle, że Amerykanie, deklarując wiarę w Boga, nie wiedzą, w jakiego Boga wierzą, bo nie znają Biblii - twierdzi autor artykułu w dzienniku Północnej Pensylwanii - „Times Leader”.
Kuriozalnych wyników sondażu przeprowadzonego przez renomowaną instytucję badawczą Gallupa nie brakuje. Wynika z nich jedno: Amerykanie nie znają Biblii. Wielu żyje w przekonaniu, że Joanna d’Arc była żoną Noego. Nie znają dziesięciu przykazań, z trudnością potrafią wymienić choćby kilku Apostołów lub nawet jedno błogosławieństwo z ewangelicznego Kazania na Górze.
Taki poziom wiedzy ma niebagatelne znaczenie dla wiary, ale nie mniejsze dla kultury Zachodu, która jest przecież oparta na Biblii. Stąd głosy w amerykańskich środowiskach szkolnych o konieczności nauczania Biblii. Prawie jednomyślne. Bez znajomości Biblii trudno mówić o poznaniu literatury. U samego Szekspira badacze literatury odnaleźli 1300 biblijnych odniesień. Biblia jest kluczem do zrozumienia najważniejszych postaci zachodniej myśli. I znajomość Biblii - to „być albo nie być” zachodniej kultury.
(pr)
Pomóż w rozwoju naszego portalu