Wczęstochowskim wydaniu „Gazety Wyborczej” z 10 maja br. ukazał się artykuł pt. „Bohaterowie i zdrajcy w sutannach”, do którego pragnę się ustosunkować. I tytuł artykułu, i sam tekst brzmią bardzo mocno, jakby odbywał się jakiś proces w czasach stalinowskich, bo to wtedy w ówczesnej prasie wybrzmiewały takie tytuły i księża byli stawiani pod ścianą. I najchętniej ówcześni władcy Polski Ludowej pociągnęliby za spust, żeby tzw. zdrajców rozstrzelać. W diecezji częstochowskiej mieliśmy księży skazanych na śmierć, więzionych we Wronkach, a jeden z nieżyjących już dziś kapłanów zauważył kiedyś, że gdyby to było możliwe, to z Wronek do Dachau poszliby na klęczkach - tak traktowali ich polscy funkcjonariusze komunistycznego UB. Ten ksiądz był najpierw w obozie w Dachau, a potem w polskim więzieniu we Wronkach, skazany w PRL na śmierć. Jak okrutni musieli być polscy ubowcy, skoro więzień wypowiadał się w ten sposób. Niestety, w obliczu bólu, krzywdy najbliższych, zniesławienia ich dobrego imienia - niektórzy dali się złamać. Niech więc cieszą się ci, którzy tę nadludzką siłę i męstwo posiedli i niech uczą tego innych. Prawdziwie zasługują na pochwałę.
Jednocześnie jakże małymi ludźmi okazali się ci, którzy dla łatwego i lżejszego grosza oddali się na służbę bezbożnemu systemowi, dręcząc tych, którzy ośmielali się myśleć i czynić inaczej.
Ks. Isakowicz-Zaleski w dyskusji w klubie „Gazety Polskiej” w Częstochowie stwierdził, że moje teksty w „Niedzieli” „trącą bardzo niebezpiecznymi akcentami. Nie rozumiem, co takiego się stało - mówił - że ksiądz infułat wpisuje się tak wyraźnie w antylustracyjne lobby”. Otóż, nigdy nie chodziło mi o lobby antylustracyjne, lecz o prawdę i o krzywdę wyrządzoną wielu ludziom, zwłaszcza księżom. Jestem m.in. zaskoczony, że podaje się do wiadomości szokujące informacje o niektórych duchownych już nieżyjących. Rzymska zasada mówi, że o zmarłych nie mówi się inaczej, jak tylko dobrze.
Tymczasem o współpracę z SB oskarżono już chociażby śp. bp. Jerzego Dąbrowskiego. Znałem go, gdy jako duszpasterz akademicki mieszkał przy kościele św. Anny w Warszawie. W naszych oczach był „twardzielem”, człowiekiem nie do zgięcia. Nigdy bym nie podejrzewał, że mógłby się ugiąć przed SB. Owszem, mógł rozmawiać z urzędnikami, bo takie były okoliczności, mógł prowadzić jakąś politykę - tego już dziś nie możemy sprawdzić - ale jeżeli rzuca się potwarz agenta na człowieka, który bronić się już nie może, to jest coś nie tak z naszym poczuciem moralności. Jeden z duchownych oskarżonych o współpracę, z którym niedawno rozmawiałem, wciąż jeszcze zaskoczony, powiedział, iż zupełnie nie był przygotowany na to, że może znaleźć się wśród oskarżonych o współpracę. Oczywiście, nigdy nie był współpracownikiem SB, choć z racji swoich obowiązków musiał z jej funkcjonariuszami rozmawiać.
Mam więc pełne prawo zachować dystans wobec tych - nastawionych na sensację - nowinek dziennikarskich, półprawd i celowych intryg, bezsprzecznie osiągających jeden cel: wywołanie zamętu, rozbicie jedności, nieufność do duchowych autorytetów, odsunięcie się od Kościoła wielu ludzi. Bardzo łatwo pomówić, zniesławić i zburzyć. O wiele trudniej zbudować. Niedawno odwiedził mnie ksiądz, który prosił, żeby coś zrobić, bo jeden z naszych znakomitych profesorów pomówiony jest o współpracę - być może ks. Zaleski o nim wspominał na spotkaniu w Częstochowie. Wszyscy ówcześni klerycy, dzisiaj już księża na emeryturze, zachowali go w jak najlepszej pamięci, jako wspaniałego człowieka i naukowca. Komu jest dziś potrzebne zszarganie jego dobrego imienia? On się już nie może bronić.
I na tym polega dramat, że ludzie młodsi, nieznający tamtych czasów, dają się nabrać na „dokumenty” sporządzone przez funkcjonariuszy służb PRL. Czy można jednak wierzyć bezwzględnie autorom tych „dokumentów”? Funkcjonariusz, który za swoją pracę pobierał pieniądze, musiał się przecież jakoś wykazać. Nie może więc dziś występować jako rzecznik prawdy, a jego oświadczenia nie mogą uchodzić za dokumenty. Tym bardziej, że funkcjonował też wtedy bardzo rozbudowany system wyróżnień czy nagród od przełożonych. Trzeba więc to wszystko dobrze rozróżnić. I jeszcze jedno: nie wierzę w „zdrajców w sutannach”. Mogli być ludzie złamani lub szantażowani, ale ci są raczej ofiarami tego systemu, tym bardziej tragicznymi, że dręczonymi - w dodatku publicznie i po raz wtóry.
Tak, moje artykuły w „Niedzieli” bronią księży. Mam ogromny szacunek dla każdego kapłana. Zawsze przecież żyli ze świadomością, że są sługami Chrystusa i Kościoła. Zmuszeni do życia w półprawdzie, ponosili już za to swoją karę. I myślę, że duchowni oskarżający swoich współbraci w kapłaństwie powinni przede wszystkim uklęknąć przed Najświętszym Sakramentem i zapytać Pana Jezusa, czy to nam powierzył On sąd nad drugim człowiekiem.
Pomóż w rozwoju naszego portalu