Reklama
Z książek i wywiadów, które zwłaszcza w ostatnich latach stają się głębsze, niemal filozoficzne, wyłania się postać człowieka o ogromnym współczuciu dla biedy, głodu i poniżenia. Człowieka, który powiadał o sobie, że wciąż gnało go w inne kraje, bo „strasznie jest ciekaw świata”. Gdy musiał pracować przy biurku, siedzieć w jednym miejscu, zaczynał być chory, żałował, że traci czas, przecież jeszcze nie był tu czy tam.
Nazywa się go pisarzem historycznym, ale nie powieściopisarzem, bo nie zaprzęgał do pisania wyobraźni, by wymyślać fikcję obudowującą historyczne wydarzenia. Trzymał się faktu, detalu, rejestru szczegółów. Musiał wszystkiego dotknąć, zobaczyć na własne oczy, przeżyć, opisać z trzewi. Stworzył nowy gatunek literacki, niepodobny do żadnego innego.
Prezydent Lech Kaczyński, do którego wiadomość o śmierci pisarza dotarła, gdy składał wizytę w Turcji, powiedział, że właśnie kończy czytać jedną z ostatnich książek Ryszarda Kapuścińskiego - „Podróże z Herodotem”. Zwrócił uwagę, że książka ta oraz wiele innych, w tym „Cesarz”, nie są zwyczajnymi reportażami, a połączeniem tego gatunku z dziełem historycznym, rozważaniami dotyczącymi filozofii życia oraz „swoistą antropologią”.
W zeszłym roku Kapuściński został zgłoszony do Literackiej Nagrody Nobla. Nie otrzymał jej, choć to właśnie jego zaprosił król Szwecji Karol Gustaw do grona dwudziestu wybrańców, z którymi debatował o tym, co można zrobić dla świata, by uniknąć poszerzającego się rozziewu między biednymi a bogatymi, uniknąć powstających na tym tle konfliktów.
Bolesny Polesia czar
Reklama
Urodził się w 1932 r. w Pińsku na Polesiu, wśród rozlewających się wiosną błot. Chciał napisać książkę o rodzinnym mieście, do którego po wojnie wracał kilkakrotnie, szukając śladów dawnych lat. Miała być swoistym powrotem autora do krainy dzieciństwa. Opowieścią o miasteczkowej wspólnocie z lat 30. ubiegłego wieku, jaką zapamiętał jako młody chłopiec. O tym wielonarodowościowym tyglu: Polaków, Żydów, Białorusinów, Ormian i Niemców. I o ludziach, którzy zapytani, czy są Polakami, czy Rusinami, odpowiadali: - Ja Poleszuk. O biedzie, szkole bez dachu, w której się uczył. O kościele Jezuitów ostrzeliwanym w 1939 r. przez pijanego żołnierza Armii Czerwonej, który celował w dzwonnicę, aż serce dzwonu pękło. O głodzie i strasznej zimie, braku butów, które w tamtych czasach kosztowały 400 zł - o 400 zł za dużo dla jego rodziców. O największych w Europie, porosłych trawami bagnach, przez które przedzierał się wąską jak czółno łódką, jak Indianin przez dżunglę. Fragmenty wspomnień o Pińsku zawarł w pierwszym rozdziale „Imperium” i w kolejnych tomach „Lapidarium”, gdzie pisze, że lata w Pińsku dały mu gorzkie doświadczenie nieszczęścia i upodlenia. Ale zapytany niedawno w wywiadzie o dzieciństwo, przyznał, że bardzo je lubił, mimo że było bardzo ciężkie. - Z perspektywy lat wspomina się je jednak zawsze najlepiej, z największym sentymentem. Kapuściński mówił, że swoje wędrowanie zaczął, mając siedem lat, ucieczką z rodzicami z Pińska i odtąd wędruje nadal.
Gdy go pytano, czy nie zamierza wyemigrować, odpowiadał: - Przecież już wyemigrowałem. Mój dom jest gdzieś indziej, w innym państwie. W czasach PRL jako miejsce urodzenia wpisywano mu do dowodu osobistego Pińsk, Białoruś.
Książka o Pińsku miała być ostatnią, jaką zamierzał napisać. Zgromadził mnóstwo fotografii, widokówek, wspomnień i materiałów. W antykwariatach zostawiano dla niego wszystko, co udało się antykwariuszom zdobyć na temat tego miasta. Kapuściński nigdy już tej książki nie napisze. Ale może zrobi to ktoś inny na podstawie jego archiwów. Kapuściński zdecydował, że archiwum przekazane zostanie wydawnictwu „Ossolineum”.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Drugie dno
Reklama
Wszystkie jego wielkie książki zrobiły w świecie furorę. Był niemal wielbiony, zwłaszcza we Włoszech, Hiszpanii i krajach Ameryki Łacińskiej, gdzie przez wiele lat przebywał. Na jego autorskie spotkania w Szwecji organizatorzy wpuszczali do sali publiczność po wykupieniu biletów. Przychodziły takie tłumy, że trzeba było dla części ludzi zorganizować następne. Okrzyknięto go „mistrzem uczciwego dziennikarstwa”. Gazety w Meksyku pisały po jego śmierci: „Mieliśmy zaszczyt gościć go w Meksyku”.
„Cesarz” to książka chyba najgłośniejsza. Jej sceniczne adaptacje w 1979 r. wywołały zachwyt w Toronto, Amsterdamie, Oslo i Budapeszcie. W 1987 r. wystawił ją londyński The Royal Court Theatre. Znakomicie przyjęte były też książki „Szachinszach” oraz „Imperium”. Dotyczyły realiów Sudanu, Iranu czy republik rozsypującego się na jego oczach Związku Radzieckiego, jednak polscy czytelnicy widzieli w nich drugie dno, odnosząc wrażenie, że pisze w nich również o Polsce. Interesowały go przyczyny i proces rozpadu dyktatur, tyranii, totalitaryzmów. Geneza rewolucji i społecznych konfliktów. Opisywał przypadek upadku Hajle Sellasjego czy szacha Rezy Pahlawiego oraz sposób, w jaki władzę w Iranie przechwycili ajatollahowie. Ale uniwersalność tych opisów pozwalała na ponadgeograficzne skojarzenia.
- Charakterystyczną cechą jego pisarstwa jest to, że pisząc o innych krajach i mając globalne podejście do świata, w rzeczywistości pisał o Polsce - twierdzi prof. Adam Rotfeld z Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych, który przyjaźnił się z Kapuścińskim. - Kiedy czytaliśmy „Cesarza”, ale również i „Szachinszacha” czy „Imperium” o Związku Radzieckim, w gruncie rzeczy znajdowaliśmy wiele elementów, które były polskie, jakkolwiek opis rzeczywistości i szczegóły dotyczyły Etiopii, Iraku, Iranu czy narodów Związku Radzieckiego - dodaje Rotfeld.
Nadstawiał głowę. Był świadkiem 27 rewolucji, cztery razy skazywano go na śmierć. Groził mu lincz, spalenie żywcem, zastrzelenie. Mimo to chciał być świadkiem wstrząsów społecznych, brać w nich udział jako obserwator. Tylko będąc w środku wydarzeń, mógł zrozumieć mechanizm powstawania wielkich ruchów społecznych. Przyznał kiedyś, że lubi ryzyko przekraczania granic.
Afryka była jego wielką miłością. W 1960 r. relacjonował wydarzenia z rozdartego wojną domową Konga. Był pierwszym stałym korespondentem PAP na całą Afrykę. Widział, jak „grają” państwa kolonialne, dając formalnie wolność poszczególnym krajom, gdy w istocie chodziło o to, by powołując nienaturalnym podziałem granic nowe państwowości, wywołać konflikty na tle religijnym, etnicznym lub kulturowym. Poświęcił Afryce „Czarne gwiazdy”, wydane w 1963 r., i książkę „Gdyby cała Afryka...”, opublikowaną w 1969 r. „Hebanem” w 1998 r. wraca do Afryki raz jeszcze. Widział tam głód i nędzę nie do wyobrażenia dla Europejczyka. Dlatego zachęcał Zachód, by z większą wrażliwością zwracał się w stronę Trzeciego Świata. Sam o sobie mówił: - Jestem tłumaczem kultur. On rósł w klimacie narodowej różnorodności już w Pińsku, gdzie Polacy w 1939 r. stanowili zaledwie 10 proc. ludności. 75 proc. mieszkańców to Żydzi. Słynną osobą z Pińska jest nie tylko Kapuściński, chodził tam do gimnazjum Chaim Weizman - pierwszy prezydent Izraela, a Golda Meir - premier Izraela mieszkała w Pińsku w dzieciństwie.
Zawód - reporter
- Zawód reportera wymaga przezwyciężenia w sobie poczucia inności - tłumaczył Kapuściński. - To bardzo ważne. Kiedy mieszkamy w jakiejś wiosce afrykańskiej, chińskiej czy gdzieś w Ameryce Łacińskiej, wśród Indian w Andach, musimy wczuć się w rolę tamtych ludzi przez przyjęcie ich sposobu życia, wczucie się w ich biedę, trudności życiowe. I właśnie przezwyciężanie w sobie obcości jest warunkiem pracy dziennikarskiej.
Podkreślał, że taka postawa wymaga przede wszystkim szacunku dla innego człowieka, uznania, że ma on swoje prawo do życia. Wymaga uszanowania jego skali wartości, obyczajów i poglądów. - To niesłychanie ważne, żebym ja uznał w tym człowieku, którego widzę może przypadkowo, może tylko raz w życiu, partnera swojej przygody, swojego przeżywania, żebyśmy byli jak gdyby na jednej stopie. A wszelkie poczucie inności utrudnia tę sytuację - mówił.
Zwracał uwagę, że do spotkania z innym trzeba być wewnętrznie przygotowanym, to wymaga od nas pewnego wysiłku, dobrej woli, szacunku dla inności, wysiłku, żeby go zrozumieć, żeby on stał się kimś nam bliskim, nawet jeżeli stracimy go potem z oczu i nie będziemy widzieć, może nawet nigdy. Ale on reprezentuje przecież nie tylko siebie; reprezentuje jakąś szerszą wartość, jakąś kulturę, religię, jakieś wartości bardzo ludzkie. I to jest niesłychanie ważne, żebyśmy umieli okazać zrozumienie i szacunek, nawet czasami jakąś pokorę.
Te zderzenia nie są łatwe. Chodzi o to, żeby stosunki międzyludzkie, kiedy będzie coraz ciaśniej na naszej planecie, ułożyć w sposób, który by pozwolił nam wszystkim egzystować w pokoju.
Dwie rzeki przeciw sobie
Uważał, że dzisiejszy świat możemy przyrównać do dwóch rzek płynących przeciwko sobie. Jedna rzeka to rzeka unifikacji, czasem nazywana globalizacją. W przeciwną stronę płynie rzeka zachowania wartości własnej. Częstość konfliktów między tymi dwoma rzekami określa, z grubsza biorąc, sytuację współczesnego świata.
Sygnalizował, że narody Trzeciego Świata odzyskują własną tożsamość, wiarę w siebie i poczucie wartości swojej religii i kultury. Jednocześnie przez szybki przekaz informacyjny i medialny widzą całą nędzę swojej egzystencji i jest to przyczyną ich upokorzenia i wstydu. Apelował o zasypywanie różnic między bogatą Północą a biednym Południem, bo ten rozziew stać się może podłożem kolejnych konfliktów. Podkreślał, że wielką rolę w uświadamianiu światowym instytucjom finansowym, mającym wpływ na decyzje inwestycyjne, kierunki polityczne i pomoc humanitarną, mają media i opinia publiczna. Zdawał sobie sprawę z tego, że drapieżny kapitalizm sam z siebie pomocy nie udzieli. Ale ważną siłę we współczesnej cywilizacji dostrzegł w opinii publicznej, która może mieć wpływ na decyzje i kierunki polityczne. - Wydaje mi się, że budzenie opinii publicznej, dotarcie do jej świadomości jest rzeczą niesłychanie ważną. Należy użyć wszystkich sił - w tym także mediów - by ten cel osiągnąć. Trzeba przypomnieć, że my, zamożniejsi, nie jesteśmy sami na świecie, że otacza nas większość, która ma dużo, dużo mniej niż my. Ma za to coraz większą świadomość, że nie chce się na to godzić. A kiedy nastąpi połączenie dwóch zjawisk: faktu niedostatku z faktem świadomości nierówności, zaczną się poważniejsze ruchy społeczne, które bardzo trudno będzie opanować - ostrzegał Kapuściński.
Zapewne wielkie powodzenie jego twórczości wśród czytelników i jego osoby bierze się z tego, że ogromna liczba ludzi biednych i prześladowanych z nim się utożsamiała. - Nie ma żadnej książki, żadnego reportażu, nawet żadnego wiersza na temat Stanów Zjednoczonych, Szwajcarii czy Niemiec. On nie pisał o państwach bogatych, pisał o państwach biednych - podkreślił prof. Rotfeld.
Teraz, gdy po śmierci Ryszarda Kapuścińskiego próbujemy podsumować jego dokonania, wiele osób sięgnie po książki tego „mistrza słowa” i „króla reportażu”. Są bowiem mądrą lekturą, po której zaczynamy się zastanawiać nad rzeczywistością, lepiej ją rozumieć. Tłumacz - Martin Pollack, który przełożył książki Kapuścińskiego na język niemiecki, mówi, że Kapuściński wierzył w naturę. I w to, że można w niej odnaleźć Boga. Uważał, że nieznajomość przyrody jest nieznajomością Stwórcy.