Na szczęście blisko 5 wieków temu wyszedł chłop o imieniu Jan, przezwisku Czeczek, orać pole… Zaorał jedno, a w połowie drugiego woły mu w błocie uklękły i ani drgną… Bił je długo i zapamiętale, dopóki nie dojrzał czegoś w skibie ziemi. Leżała tam kamienna figurka, gdy obrał ją z ziemi, dojrzał, że to Matka Boża z Dzieciątkiem. Maluteńka, raptem 9 cm długości, a wystarczyło, by wkrótce jej sława rozeszła się po okolicy. Poczęły dziać się w Gidlach dziwne, by nie rzec cudowne rzeczy. Dość powiedzieć, że gdy 100 lat później do wsi przybyli dominikanie, poczęli oni cuda owe dokonane za wstawiennictwem Matki Bożej Gidelskiej dokładnie spisywać. W wyniku pracy komisji zakonnej powstał oficjalny dokument opisujący - uwaga - 31 wskrzeszeń do życia po utopieniu czy zatratowaniu przez konie, 21 przypadków odzyskania wzroku, 236 zapisów uwolnienia od chorób, tragedii i nieszczęść.
I tak jest do dnia dzisiejszego. Co miesiąc kilka osób dzwoni do klasztoru, by opowiedzieć o cudownych wydarzeniach, niewytłumaczalnych naukowo. Ostatnio w celu usprawnienia działania uruchomiono nawet specjalny adres poczty internetowej. O. Stanisław Gołąb - przeor gidelski i kustosz sanktuarium przyznaje, że w kronikach notuje zwłaszcza te, które mają dokumentację medyczną potwierdzającą najpierw fakt choroby, a potem jej zniknięcie.
Kąpiółka Madonny
Reklama
Jan Czeczek był pierwszym uzdrowionym. Po znalezieniu figurki schował ją w skrzyni, po czym stracił wzrok. Gdy zdecydował się oddać kamienną figurkę, trzeba było ją wyczyścić. Po wyczyszczeniu figurki rolnik obmył sobie twarz w tej samej wodzie i natychmiast odzyskał wzrok. Zapewne stąd wziął się zwyczaj zanurzania figurki w wodzie. Z biegiem czasu wodę zastąpiono winem. A coroczna „kąpiółka” Matki Bożej w pierwszą niedzielę maja ściąga do sanktuarium w Gidlach rzesze wiernych.
Ojcowie instruują: - Z winem gidelskim należy obchodzić się delikatnie. Wypić kilka kropli lub dodać do jedzenia. Jedną kroplą nacierać bolące miejsce. Musi temu towarzyszyć gorąca modlitwa, wszak jak powiedział Jezus, to „wiara was uzdrowiła”.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Gdy Mamę się prosi, Mama daje…
Reklama
Stoimy na nierównej, czarno-białej, kamiennej posadzce świątyni Dominikanów. Chłoniemy zapach marmuru, kadzidła i modlitwy, która przez wieki wtopiła się w jej mury. W konfesjonałach zakonnicy trwają w bezruchu. Ktoś na górze gra na organach. Na ścianach stare obrazy wotywne, malowane opowieści o cudach, jakie tu miały onegdaj miejsce. Te najnowsze wystawia się na sztalugach w zafoliowanych planszach. Czytamy wpisy do „Księgi próśb i podziękowań” z 2005 r. Fascynująca lektura. Najwięcej wpisów dotyczy uzdrowień z ciężkich chorób. Wszak to sanktuarium zwą Matki Bożej Uzdrowicielki Chorych. „Matko Boża, dziękuję za uzdrowienie Patryka - X”; „…za uratowanie wzroku mojego synka Kubusia - wierna czcicielka z Rybnika”; „Tu Stanisław otrzymał łaskę zdrowia, choć miał trzykrotnie potwierdzony wyrok śmierci. Złośliwy nowotwór, po którym teraz nie ma śladu - Elżbieta”. Są i nieprawdopodobne świadectwa. Renata S. pisze, że w chwili, gdy na piersi swojego konającego męża położyła obrazek Matki Bożej Gidelskiej i upadła na kolana w modlitwie, usłyszała, jak serce męża znów zaczęło bić. Było to 26 lat temu. Mąż do dziś cieszy się ponoć dobrym zdrowiem.
W kaplicy wytężamy wzrok, by dojrzeć maleńką figurkę w aureoli ołtarzowego, skrzącego się złota. Chłodne promienie światła obejmują sylwetki klęczących. Przystojny chłopak, para po czterdziestce trzyma się kurczowo za ręce. Kobieta z aparatem fotograficznym. Dziecko na wózku. O co się modlą? Na czym im w życiu naprawdę zależy? „Matko Boża Gidelska, proszę o wytrwanie i o to, żebym nie zmarnowała sobie życia - Zofia”; „Prosimy Cię z całego serca o lepszy rozum. My się zawsze ładujemy w problemy. Pomóż nam, prosimy - K i M”; „Za Twoim pośrednictwem chciałem przeprosić Pana Boga, bo byłem na Niego zły - Damian”; „… proszę Cię o dobrego męża i żebym zdała prawo jazdy, i żebym była dobrą fryzjerką - Bożena”; „Żeby Bożenka została moją żoną i wybaczyła mi moją głupotę”. - Gdy się Mamę prosi, Mama daje... - wyjaśnia z jasnym uśmiechem o. Stanisław. „Dziękuję za nawrócenie - Tomek”; „Nawróć Ankę i jej rodzinę - Magdalena”; „W piątek wyjeżdżam do Anglii na rok. Pozwól mi, Matko, szczęśliwie tam żyć i wrócić… - Justyna”.
- Podkreślmy mocno - nie ma w tym żadnej magii ani uprawiania czarów. Jest modlitwa i wiara. Głęboko wierzące osoby proszą Matkę Najświętszą, by użyła swojej uzdrawiającej mocy i uwolniła od choroby człowieka, za którego się modlą. Kiedy zaś odkryją, że choroba - z którą dostępna im medycyna nie potrafiła się uporać - ustąpiła, pojawiają się ponownie w Sanktuarium Matki Bożej Gidelskiej, by Jej podziękować - objaśnia dla porządku przeor gidelski. Prosi też, by osoby doznające cudu uzdrowienia przywoziły do Gidel medyczne dokumenty potwierdzające ich słowa.
Szansa na drugie życie
Mam marzenie - porozmawiać z tymi, którzy doświadczyli cudu na własnej skórze. Zdarzenia, które odmieniło ciało i przenicowało duszę na drugą stronę, że już nie sposób żyć zwyczajnie tak jak dotąd. O. Stanisław dzwoni do kilku. Przyjeżdża Darek z Krakowa, przystojny, urokliwy, inteligentny. Ojciec dwójki dzieci. Rok temu umierał na raka - czerniak w 4. fazie zaawansowania, nieuleczalny. - Zawalił mi się świat - mówi. Przez chwilę widać na jego twarzy cień tamtego bólu i rozpaczy. Mężczyzna, który lubił czerpać z życia pełnymi garściami, zamknął się wtedy w pokoju, by na swój sposób pożegnać się ze światem. W internecie szukał eksperymentalnego leku na swoją chorobę. Czyste szaleństwo. Któregoś dnia, gdy było już naprawdę źle, przyszedł do niego szwagier i bez słowa włożył w ręce chorego ampułkę i obrazek z Gidel. - Nigdy tam nie byłem, nie słyszałem nawet o Gidlach, ale proszę uwierzyć, że w tej jednej chwili poczułem, że dostałem lekarstwo. Darek, co to dawniej kościół omijał szerokim łukiem, zaczął się gorąco modlić. Gdy po trzech tygodniach wezwano go po odbiór badań specjalistycznych, lekarz powiedział: „Głupia sprawa, ale nie znaleźliśmy ani śladu komórek rakowych”.
Rodzina Rudnickich z podłowickiego Żychlina. Im cud zdarzył się wielokrotnie, jakby ten pierwszy zadziałał na zasadzie domina. Oni także mają w sobie tę promienność ludzi szczęśliwych, spełnionych. Ich 4-letni synek Adaś był alergikiem uczulonym na kurz i jakby nieszczęść było mało - pojawiła się groźna martwica kości stopy - dziecko przestało chodzić. Rudniccy są ludźmi pobożnymi. Mówią: - Wiedzieliśmy co zrobić. Najpierw Częstochowa, a tam wewnętrzny głos: „Jedźcie do Gidel”. Wieczorem synek wypił kilka kropli wina. Nacierałam nim chorą stópkę i odmawiałam Różaniec. Długo w noc. Rano oniemiali zobaczyliśmy, jak nasz syn skacze po schodach. Poszliśmy wtedy niesieni jak na skrzydłach do Kaplicy Cudownego Obrazu. W euforii wieszałam na wotywnych ścianach wszystkie swoje pierścionki. I wtedy naszła mnie myśl. „Sądzisz, że Matce Bożej potrzebne są twoje pierścionki”? Myśl jak olśnienie, iluminacja - życie, życie musisz zmienić! Wkrótce okazało się, że Adaś przestał być „nagle” alergikiem - drugi cud, a Elżbieta rozpoczęła studia teologiczne i została katechetką. Rozmawiamy o tym, co w praktyce, bez zawiłej teologii, znaczy zaufać Bogu, dać Mu się prowadzić. Jak odwdzięczyć się za drugą szansę? A mały Adaś, dziś 21-letni młodzian, uczy się realizacji dźwięku w Warszawie. Jest didżejem, miksuje muzykę, występuje w klubach. Co roku chodzi na pielgrzymki, oczywiście, przez Gidle. Jest zwyczajnym, szczęśliwym człowiekiem.
Tylko wdzięczność
Cudownie ocaleni, obdarzeni łaską drugiej szansy, z zezwoleniem na życie od nowa - ci, co wiedzą, jak traci się wszelką nadzieję i jak Bóg potrafi ją nagle zwrócić, dotknięci tajemnicą, mówią o rzeczy przedziwnej - że uzdrowienie ciała jest drogą do uzdrowienia duszy. W tej kolejności. - Gdybym umarł, nie mógłbym opowiedzieć, co mi się zdarzyło - mówi Darek. - W cudzie nie jest najważniejsze, że znika choroba, ale to, co dzieje się w sercu - dopowiadają Rudniccy - a w naszym sercu mieszka wdzięczność.