Reklama
Rozpocząć trzeba od niespełnionego, choć na szczęście ciągle jeszcze trwającego zadania - obowiązku wobec imponującego jubileuszu 80-lecia istnienia mojej kochanej „Niedzieli”. Naprzód wyrażam skruchę, że to, co napiszę poniżej, nie zostało napisane na rozpoczęcie tego jubileuszowego świętowania. Nie tłumacząc się z mojego zaniedbania, pragnę powiedzieć, że głęboko podziwiam ten imponujący szmat czasu wiernego służenia sprawie Bożej, żarliwej troski o Kościół, cierpliwego podawania ręki człowiekowi w jego wędrówce przez ten ziemski padół ku Niebieskiej Ojczyźnie. Jestem dumny, że formowany w dzieciństwie przez śląskiego „Gościa Niedzielnego”, od wielu już lat przystałem, czytając i pisząc, do „Niedzieli”. I dlatego nie mogę Wam nie wypomnieć tej bezapelacyjnej wierności Bogu, Kościołowi, autentycznej Polsce, ale nade wszystko nasyconego miłością i głębokim przywiązaniem bycia z Największym z rodu Polaków. To na kanwie tej cudownej roli, pełnionej bez znużenia przez „Niedzielę”, nasze drogi szczęśliwie się spotkały, co mnie wypełnia głęboką radością i słodką nadzieją, że się nie rozejdą. Byłoby tyle jeszcze w tej sprawie do napisania - co obiecuję kiedyś uczynić - dziś niech wystarczy gorące życzenie coraz to owocniejszej działalności, skutecznej obrony zagrożonej wiary i solidnego wkładu w to, żeby „Polska była Polską”, katolicką Polską.
A teraz przejdźmy do motywacji - nie uzasadnienia, bo takowe nie jest łatwe, tezy postawionej w tytule: „Dziwne Święta”.
Bóg się rodzi
Reklama
Można by rozpocząć od dziwactw klimatycznych, których doświadczamy, a wobec których, zdaniem mądrych w tej dziedzinie, nie jesteśmy bez winy z powodu szaleństwa motoryzacji i obłędnego uprzemysłowienia.
Przedmiotem zainteresowania jest jednak przede wszystkim fakt, że ciągle są ludzie, którzy przeżywają ów „dzień pełen blasku”, ową „cichą noc, świętą noc” z tym wszystkim, co się wtedy stało, a co poeta zamknął w naszej polskiej kolędzie „Bóg się rodzi”. Jest to mistrzowska zaiste trawestacja tego, co wyraził św. Jan na początku swojej Ewangelii: „Słowo, które będąc Bogiem, Ciałem się stało”, zamykając w genialnym skrócie kluczowe wydarzenie dziejów ludzkich. Najgłębszy Rdzeń tego wydarzenia zatrząsł posadami świata. Leżąc w ubogim żłobie, był iskierką życia, tyle że nie tylko ludzkiej Matki, ale samego Boga, którego był najprawdziwszym Synem. I to było w tajemnicy tamtej nocy najważniejsze, wstrząsające, niepojęte - najprawdziwsze sedno tajemnicy świąt Bożego Narodzenia. Z Nim i w Nim zaczyna się nowa epoka ludzkości, liczy się od nowa tok jej dziejów, czas rozłamuje się na epokę przed i po Chrystusie. Nie może więc nie radować, nie olśniewać fakt leżącego w skrajnym ubóstwie, strącającego z nóg, egzystencjalnego ludzkiego wyniszczenia Bożego, ale i realnie człowieczego Dziecięctwa. Oznacza to przecież, że od wieków zapowiadane i żarliwie oczekiwane przyjście Boga na ziemię staje się wykraczające poza model ziemskiego i ludzkiego bytowania, empiryczne, zanurzone w losach immanentnego świata, wpisuje się w historię żyjących na świecie ludzi. Tajemnicze Niebo nie tylko dotyka ziemi, Niebo schodzi na ziemię. Liczy się więc w głębi tej nocy przede wszystkim ta Odrobina niemowlęcego życia, a obok Niej Ona, Matka, która razem z Duchem Świętym stała na progu tego życia. I to jest ta jasność rozświetlająca cienie tej dziwnej nocy, która zbudziła z głębokiego snu pasterzy, a w nich wszystkich ludzi dobrej woli. Ale czy ta jasność budzi jeszcze człowieka naszych czasów, naszego XXI wieku?
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Szopka, żłóbek, pasterze…
To wszystko tam było. Byli też aniołowie i św. Józef. Ale było w charakterze ziemskiej oprawy przez Boga pomyślanego dodatku do tego, co było Rdzeniem, co stanowiło bijącą blaskiem Rzeczywistość, jaką był fakt, który raz tylko zdarzył się w dziejach człowieka na ziemi i który miał i ma swoje przedłużenie w tajemnicy niepozornego kawałka konsekrowanego chleba. Ale o tym za chwilę.
Teraz trzeba wrócić do tej wspomnianej oprawy Bożego Narodzenia, do tego, jak dziwnie potoczyły się jej losy przez ten szmat dziejów, by dzisiaj, na początku trzeciego tysiąclecia, osiągnąć, niestety, niepokojący obłędny szczyt.
Przez długi czas dziejów chrześcijaństwa Noc Betlejemska ustępowała w świadomości wierzących bolesnemu jej przedłużeniu, jakim był jawiący się w krwawych blaskach wielkopiątkowy dramat śmierci Pana Jezusa na krzyżu. Nie zapomniano jednak o cudzie Bożego Narodzenia, a szczególnym promotorem tej pamięci był Biedaczyna z Asyżu - św. Franciszek. Dokonał tego w dwu niejako wymiarach. Pierwszy wyraził się w fascynacji tą właśnie oprawą tajemnicy Bożego Narodzenia, jaką stanowiła szopka betlejemska z pozostałymi jej rekwizytami. Ale o ile św. Franciszek nadał tej szopce właściwą i budującą postać, harmonizując ją z najgłębszą warstwą tajemnicy Bożego Narodzenia, o tyle dalszy ciąg dziejów szopki betlejemskiej rozdymał jej rozmiar i, co gorsza, systematycznie rozluźniał jej organiczne związki ze żłóbkiem i Tym, który był w nim położony. A kulminację tego dziwnego procesu dziejów szopki zaczyna stanowić obecny moment dziejowy galopującego w nieznanym i coraz groźniej wyglądającym kierunku świata. Z Groty Narodzenia wypędza się narodzonego w niej Wcielonego Boga, pozostawiając ziejącą z niej niezrozumianą pustkę. Ale nie rezygnuje się z urągającej zdrowemu rozsądkowi „szopki” świecidełek, z obłędnej gonitwy za prezentami, z przyprawiającego o ból głowy hałasu małpowanych, bo wypranych z wszelkiego elementu sacrum, niby-kolędowych zawodzeń. I na tym nie koniec obłędu świątecznego. Zakazuje się najdrobniejszej wzmianki czy śladu Bożego Narodzenia, czyniąc z tych świątecznych dni dni bez sensu, bo oderwane całkowicie od ich najgłębszego korzenia.
Wiadomo, że tak nie jest u nas, na tym coraz to bardziej kurczącym się skrawku chrześcijańskiej Europy. I Bogu dzięki za to. Ale iluż to naszych rodaków coraz głębiej zanurza się w ten świat skazywanego na banicję Bożego Narodzenia, a rosnącego w oczach bałwana konsumpcyjno-merkantylnego tamtej laickiej „szopki”. Bogu też dzięki za to, że gdy tylko mogą, wracają do rodzinnych domów, niesieni na skrzydłach świętej tradycji urokliwej Wigilii, świętej Pasterki, pielęgnowanych w pamięci pięknych kolęd.
Ale tu budzą się nieustające niepokoje i lęki. Po pierwsze, czy dużo jest takich, których ciągną jeszcze ojczyste strony, gdzie czekają stęsknione matki, żony, no i dzieci spragnione nie tyle darów pod choinką, co stęsknionego oblicza ciągle kochanego tatusia, męża, syna. A jak już przyjadą, czy wszyscy pragną zanurzyć się w naznaczony tak bardzo Nocą Bożego Narodzenia i dziejami Narodu klimat świętowania znad Wisły, spod Tatr i szumiącego kolędowo Bałtyku? I czym wypełniona jest ich świadomość, przeorana atmosferą tamtego innego świata, w który zagnała ich co prawda polska bieda, ale jakże często też zwykła gonitwa za wygodnym życiem. A tu kraj potrzebuje coraz to bardziej fachowych rąk do pracy, do budowania zamożniejszej Ojczyzny. I na dramat opuszczonej Ojczyzny nakłada się dramat skażenia jej miazmatami tamtej laicko-konsumpcyjno-pazernej atmosfery wypranej z chrześcijaństwa, roziskrzonej orgią świecidełek karykaturalnej świątecznej niby-szopki z komedii.
Czas jednak, żeby opuścić te regiony cynicznego obskurantyzmu, wymachującego sztandarem opacznie rozumianej tolerancji, i wrócić do urzekającego aspektu Bożego Narodzenia, jakim jest prawda o tym, że nie tylko możemy je sobie przypominać, ale i odnajdywać je w sobie.
Tajemnica Bożego Narodzenia w tajemnicy Eucharystii
Dobrze będzie wrócić w tej sprawie do św. Franciszka z Asyżu i do zbudowanej przez niego pierwszej szopki w Greccio. Była ona nie tylko krańcowo skromna i uboga, ale jeszcze bardzo ciasna, a więc mogła pomieścić tylko garstkę chętnych do spotkania się z tajemnicą Bożej Dzieciny. Dlatego Franciszek kazał poza jej obrębem odprawiać Mszę św., w której sam brał udział w przekonaniu, że w ten sposób i on, i inni przeżyją to, co kontemplowali w figurce Dzieciątka w stajence.
Ta wymowna praktyka św. Franciszka nawiązuje do końcowego fragmentu wspomnianej już lapidarnej definicji Bożego Narodzenia z początku Ewangelii św. Jana. Na końcu owego słynnego „Słowo Ciałem się stało” Ewangelista stwierdza, że nie było to wydarzenie przejściowe, ale „stawszy się Ciałem”, Bóg „zamieszkał między nami”. Oznacza to więc, że Bóg, który urodził się w tak niepozorny i wzruszający sposób, wszedł w obręb tego świata i zbratał się z człowiekiem, i choć po dokonaniu zbawczego dzieła wrócił do Domu Ojca, to jednak w laboratorium tajemnicy paschalnej przygotował błogosławiony „instrument” przedłużenia Bożej obecności w życiu każdego człowieka „po wszystkie dni aż do skończenia czasów”. Urzeczywistnia się ono w sakramencie Eucharystii, a w Komunii św. w szczególności. Poza wstrząsającym faktem realności pozostawienia Chrystusa w okruszynie chleba, jakże zadziwiająco podobna jest Hostia Przenajświętsza do tego niepozornego, pozostającego na łasce ludzi Bożego Dziecięcia w betlejemskim żłóbku. Choć różne są te sposoby ukazywania Bożej ikony w jednym i drugim przypadku, to przecież zasadnicza ich treść jest taka sama, określana biblijną kategorią jako tajemnica Emanuela, „Boga z ludźmi”. Radosna i błogosławiona perspektywa chrześcijańska: przez Eucharystię być człowiekiem Bożego Narodzenia, a nie tylko jego kolędowym piewcą czy gorzej jeszcze - sentymentalnym uczestnikiem słabo określonych wspomnień.
I tu rodzi się kolejne, nawiązujące do owego ewangelicznego stwierdzenia: „nie było miejsca w gospodzie”, dramatyczne pytanie: Czy w chrześcijańskim sercu dzisiaj, w roku 2007, jest jeszcze miejsce na Boże Narodzenie?