Metan to gaz zabójca. Podstępny, bo niewyczuwalny. Pojawia się nagle. Tak jak w kopalni „Halemba” w Rudzie Śląskiej 21 listopada br., na głębokości 1030 m. Zbigniew Madej - rzecznik prasowy Kompanii Węglowej mówi: - Jak wybucha metan, robi się piekło pod ziemią.
Było ich 23. Poszli wymontować maszyny górnicze warte 70 mln zł. W jednym momencie nastąpił wybuch, ogień, temperatura 1500ºC. Zawalił im się na głowy strop chodnika.
Ratownik Bogusław Ożóg opowiada o pyle, który zatyka płuca, o ukropie, o braku tlenu. I o nadziei, której stracić nie wolno.
Ratownicy schodzą na dół w grupach po pięciu. Wiedzą, że rumowisko to 300 m plątaniny pogiętego metalu i węgla. W ciągu pierwszej doby udaje im się usunąć 50 m. Znajdują tam 6 ciał. Żeby stwierdzić tożsamość dwóch z nich, konieczne będzie badanie DNA. Ratownicy widzą jeszcze dwóch. Krzyczą do nich. Nawołują. Cisza. Stężenie metanu znów przekracza wszelkie normy. Dowódca każe się wycofać.
Gaz zabójca będzie ich stąd przeganiał nieustannie. Jakby drwił z tego, że ratownicy nie zostawiają swoich pod ziemią. Grzebią w węglu, w miałowej mazi, w kamieniach, w żelastwie - do upadłego, do skutku, do końca, cokolwiek to oznacza. Wybierają ręcznie kamień po kamieniu.
- Nadzieja umiera ostatnia - mówi Bogusław Ożóg. - Ludzie, robimy, co możemy, tam jest 40ºC, strasznie ciężko. I nie pytajcie ciągle, czy jest szansa. Kiedy nadzieja umiera, jest jeszcze wiara w cud…
Żywy dowód na to, że cuda się zdarzają, stoi teraz pod kopalnią. Zbigniew Nowak z trudem ukrywa wzruszenie, gdy mówi o tym, co przeżywają tamci pod ziemią. W lutym 2006 r. tkwił samotne 111 godzin w kompletnych ciemnościach pod ziemią, czekając na ratunek. Jadł skrawki papieru. I myślał o Alojzym Piątku, rekordziście - 157 godzin w rumowisku, który przetrwał, bo pił własną krew i mocz. Nowak ma nadzieję, że teraz kolegów ratuje myśl o nim, o tych, którzy ocaleli.
- Jak mnie się udało, im też się uda! - powtarza stale.
11 zastępów ratunkowych, najlepszych na Śląsku, nieustannie w akcji. Jest jednak coraz trudniej - do gazu dołączyła się woda, w pompie popsuł się silnik, runął most wentylacyjny, co oznacza zmniejszenie szans na oddychanie. Ratownicy tłoczą powietrze, wietrzą rumowisko. Na kolanach albo czołgając się. Wytrzymują po kilka minut. Gdy słaniają się na nogach, wychodzą na powierzchnię, ktoś z tłumu mówi z dumą o nich: - Chopy, co mają licencje na szczęście. O odwadze, determinacji i pomysłowości ratowników krążą na Śląsku legendy.
Ruda Śląska jest spokojnym, czystym miasteczkiem. Na małym rondzie blisko kościoła zdumiewają kręcące się nieustannie wozy transmisyjne największych stacji TV. Stawili się też masowo radiowcy i prasa. Pod kopalnią miejscowych mało.
Górników idących na szychtę goni tłum dziennikarzy: - Nie boicie się? - Jok bych się boł, to bych w sklepie pracowoł - odpala młody mężczyzna. - Zawsze można kopalnia zamknąć. Bo niebezpieczna. My tego nie chcemy! To nasz fach i nasze życie.
- Musi pani wiedzieć, że Ślązaki to naród twardy- tłumaczy emerytowany górnik, 28 lat w „Halembie”. - Żal przeżywamy po swojemu. Ja mam tutaj wnuka. Pani wie, co czułem, gdy szedłem zobaczyć, czy nie ma go na liście zaginionych? Jak robiłem na przodku, trzy razy śmierć wyciągała do mnie ręce. Teraz, jakem szoł, mówię do Pana Boga: - Czemuś mnie wtedy nie wzioł? Za wnuka, znaczy. A mnie On chłopaka ocalił… i żyje mój Grzesiu, żyje…
Nie wszyscy mają pewność co do losu bliskich. Około 50 osób przeżywa kolejną koszmarną godzinę w scenerii kopalnianej stołówki.
- Jak wczoraj powiedzieli, że na Halembie był wybuch, cały nasz blok nie społ. Albo przed telewizorem, albo do kościoła. Bo co w takiej chwili można - tylko za różaniec i na kolana. Tak się w starych domach śląskich robi. Modli się za swoich, światło pali...
Spokoju rodzin pilnują ochroniarze. Po drugiej stronie ulicy oparci o murek tkwią nieruchomo paparazzi.
Na plebanii parafii Matki Bożej Różańcowej zdumiony głos z domofonu informuje, że wszyscy księża są na kopalni, z rodzinami zaginionych. Przy kapliczce z Matką Bożą palą się znicze. Ktoś przyniósł świeże kwiaty. W listopadowej mżawce i szarości czerwone pąki wyglądają jak krople krwi.
Jeden z miejscowych kapłanów wyjaśnia cierpliwie, by nie traktować dramatu w „Halembie” w kategoriach kary Bożej. Na Jasnej Górze abp Damian Zimoń prosi zgromadzonych na rekolekcjach biskupów o wspólną modlitwę za górników z „Halmeby”. We wszystkich kościołach Śląska od rana Msze św. mają jedną intencję. Katowicka Caritas, która tak świetnie sprawdziła się podczas ubiegłorocznej tragedii w Chorzowie, uruchamia specjalne konto pomocy.
Do kopalni przybywają: Premier, Prezydent, Minister Górnictwa, a nawet Minister Zdrowia. Obiecują doraźną i długoterminową pomoc górnikom i ich rodzinom. Minister Kultury apeluje o atmosferę szacunku dla pamięci ofiar. Najlepszy szpital - słynna Poparzeniówka w Siemianowicach jest w stanie pełnej gotowości.
Tymczasem rozgoryczeni górnicy mówią: - Posłali ich na śmierć. Wiedzieli, że tam był metan. Zależało im tylko na maszynach. Pojawiają się spekulacje na temat metod oszukiwania wskaźników pomiaru stężenia gazu. Odpowiedzi na pytania o przyczyny będą szukać prokuratorzy. Premier ogłasza konieczność przeglądu wszystkich polskich kopalń pod względem bezpieczeństwa. Tłum pod kopalnią wzdycha: - No, wreszcie!
Przedstawiciele kopalni zaprzeczają jednak stanowczo: - Wszelkie względy bezpieczeństwa były zachowane. Wychodzący ze zmiany sztygar, poirytowany, rzuca krótko: - Górnicy nie są idiotami. Nie idziemy do pracy jak na pewną śmierć...
23 listopada o godz. 6.30 podano do wiadomości, że ratownicy odnaleźli ciała pozostałych 17 górników.
Kopalnia „Halemba” należy do najniebezpieczniejszych w Polsce, takie jak ona nazywa się kopalniami IV stopnia. Pracuje w nich 80 tys. górników.
Pomóż w rozwoju naszego portalu