Śmierć jest nieodłączną częścią naszej egzystencji. Można powiedzieć, że jest ona niejako wpisana w nasze życie. Nie jesteśmy w stanie w żaden sposób jej uniknąć. Dlatego też trzeba się po prostu na nią zgodzić i ją zaakceptować. W optyce naszej chrześcijańskiej wiary perspektywa wydarzenia śmierci nie budzi w nas lęku, lecz nadzieję, że nasze życie wciąż trwa.
W tym roku pożegnaliśmy wielu ludzi związanych ze sportem lub też obchodziliśmy pierwszą rocznicę ich śmierci. Bez wątpienia najważniejszym z nich był Kazimierz Górski (1921-2006), który 23 maja przeszedł do wieczności. Pisałem już co prawda o nim na łamach naszego tygodnika (nr 24), ale nie sposób nie wspomnieć o tym wybitnym szkoleniowcu. Wielu nazywa go trenerem tysiąclecia, ponieważ z jego osobą wiążą się największe sukcesy polskiej piłki nożnej na arenie międzynarodowej. W latach siedemdziesiątych bowiem ubiegłego stulecia dzięki genialnym posunięciom personalnym i taktyce pana Kazimierza nasza reprezentacja wygrywała z najlepszymi na świecie. „Orły Górskiego” stały się najbardziej rozpoznawalnymi postaciami rodzimego sportu. Wydaje się, że takiej osobowości w naszym futbolu już chyba nigdy nie będzie. Kazimierz Górski, zarówno jako szczególny selekcjoner, jak też wyjątkowy człowiek, zapisał się na trwałe w pamięci milionów sympatyków futbolu. Niektóre zaś jego powiedzenia stały się już sentencjami (np. „Jak się szczęście zaczyna powtarzać, to już to nie jest szczęście”).
W tym roku 16 września obchodziliśmy też pierwszą rocznicę tragicznej śmierci Arkadiusza Gołasia (1981-2005), który zginął w wypadku samochodowym w Austrii. Był on uznawany przez fachowców za „siatkarskie objawienie ostatnich lat”. Prasowi komentatorzy zachwycali się jego grą nie tylko w zespołach klubowych, ale przede wszystkim w narodowej kadrze, gdzie nominalnie był tzw. środkowym bloku. Media widziały w nim „nadzieję polskiej siatkówki”. Bez wątpienia pan Arkadiusz był wybitnym zawodnikiem obdarzonym wyjątkowymi warunkami fizycznymi (wzrost - 201 cm, zasięg w bloku - 338 cm, zasięg w ataku - 362 cm). Dlatego też pisano o nim, że dysponuje „stratosferycznym zasięgiem” i „atomową zagrywką”. On sam zaś cały czas pozostawał przede wszystkim skromnym, pokornym i dobrym człowiekiem, który bardzo ciepło odnosił się do innych. I taki pozostanie w naszej pamięci.
Chciałbym też dziś wspomnieć osobę Szymona Jędrzejczaka (1986-2005), którego pierwsza rocznica śmierci przypadała 1 października. Był on niezwykle utalentowanym pływakiem i bratem Otylii Jędrzejczak. Okoliczności jego tragicznej śmierci są wszystkim dobrze znane. Fani jego talentu pamiętają o tym sympatycznym młodzieńcu, który zapowiadał się na sportowca światowego formatu. Niestety, nie było mu dane pokazać pełni swoich zawodniczych możliwości.
Cóż... Życie trwa dalej i trzeba nam pogodzić się z tym, że nie ma już wśród nas tak wielu wyjątkowych ludzi. My, jako ludzie wierzący w wydarzenie zmartwychwstania Jezusa z Nazaretu, jesteśmy przekonani, że spotkamy się w wieczności z tymi, którzy już odeszli. Z pewnością spotkamy tam również osoby związane ze sportem (także te przywołane dzisiaj przeze mnie). W tych dniach pamiętamy też o nich w naszych modlitwach, polecając ich Bożemu miłosierdziu w słowach: Wieczny odpoczynek racz im dać, Panie, a światłość wiekuista niechaj im świeci na wieki wieków. Amen”.
(jłm)
Pomóż w rozwoju naszego portalu