Chrześcijaństwo zachowało szacunek dla grobu, choć inaczej go już rozumiało. Miejsca pochówku już nie nazywano, jak w świecie pogańskim, „nekropolią”, miastem zmarłych. Przyjęła się nazwa „cmentarz”, które pochodzi od greckiego słowa „koimeterion”, znaczącego: „miejsce tych, którzy zasnęli”. Śmierć bowiem jest już traktowana jak zaśnięcie, na pewien czas, bo kiedyś groby się otworzą i nastąpi powstanie z martwych. Śmierć jest więc bramą do innego życia. To jakby przejście z ciemnego do jasnego pokoju, jak mawiała św. Teresa z Lisieux. Życie się nie kończy wraz z obumarciem ciała, ale jedynie zmienia.
Chrześcijanie zachowali też zwyczaj odwiedzania grobów. Nie odwiedzali ich jednak w rocznicę urodzin zmarłego, jak czynili starożytni Grecy czy Rzymianie, ale w rocznicę śmierci. A samą śmierć określali jako dzień narodzin dla nieba. Stąd do dziś w kalendarzu liturgicznym wspominamy świętych w dniu ich odejścia z tego świata.
I jeszcze jedna różnica wprowadzona przez chrześcijan. Gromadzili się oni na grobach zmarłych przede wszystkim po to, by za nich się modlić. Wierzyli też, że ta modlitwa jest dwukierunkowa. Zmarli bowiem mogą też modlić się za żywych. Dobrze przedstawił to Dante w jedenastej pieśni „Boskiej komedii”, pt.: „Oczyszczenie gór”: dusze czyśćcowe wyciągają ręce ku Bogu i odmawiają „Ojcze nasz”, modląc się za tych, którzy pozostali na ziemi. Same nie mogą sobie pomóc, minął już dla nich czas wybierania między dobrem a złem, ale modlą się za żyjących.
Pomóż w rozwoju naszego portalu