Mówi się o ogniu piekielnym, ale ponoć w piekle jest ciemno i zimno, jak w sercu, w którym wygasła nawet nadzieja na miłość. Dla takich właśnie serc ktoś zapala błędne ogniki.
*
Nazwano go Ignac, bo urodził się przy ognisku, z którego zostało mu coś w ciemnych oczach. Rósł w jakiejś wioseczce, gdzie nie znano sztucznych świateł. Ogień w ognisku, w palenisku, łuczywie, świecy - zawsze go pociągał oswojonym żywiołem. Kiedyś, gdy płonęło domostwo od uderzenia pioruna, musieli go odciągać, bo stał jak urzeczony burzą płomieni. I w sercu też mu coś płonęło - a to zapał, a to gniew czy namiętność żarliwa jakaś. Dziadek czasem mówił mu: „Żywy ogień dobry jest, ale strzeż się błędnych ogników na bagniskach nocą, bo zdają się być światełkami domostw, a zwodzą i zawodzą śmiertelnie. Są one ogniem, co nie grzeje, nie zapala, nie oświeca”. Kiedy Ignac zawędrował do wielkiego miasta, przyciągnięty łuną świateł nad nim, poddał się przemożnemu urokowi neonów. Błyskały, olśniewały, wabiły, kusiły płomienistą czerwienią jakby gorącem pragnień i zaspokojeń. Ignac poczuł w sobie ogień, jakiego nie znał, więc dał się owładnąć jego płomieniowi. Przekraczał kolejne wrota iluminacji, halucynacji, rozkoszy… aż wszystko zgasło. Obudziwszy się w jakimś zimnym mroku, nie mógł pojąć, że ma w ustach dojmujący smak popiołu, choć ani przez chwilę nie dotknął żywego płomienia. Kiedy wyszedł z jakiejś nory, wstawał dzień i wszystko - wczoraj tak czarowne - wyglądało przeraźliwie smutno i żałośnie. Najgorsze było to, że w nim samym coś zgasło, a nie wiedział, gdzie i od kogo odpalić na nowo swój ogień. Jak zaczadziały snuł się po zapleczach knajp, kasyn, lupanarów, nie mogąc pozbyć się smaku popiołu… I tak przez cały bezsłoneczny dzień. Wieczorem, gdy znów zaczęły błyskać neony, rzucił się do ucieczki jak przed pożarem. Wywrócił się przy jakimś kuble na śmieci i wtedy tuż nad ziemią zobaczył okno sutereny… W środku, wokół jedynej świecy, siedzieli ludzie podobni do tych, z którymi żył do niedawna. Na twarzach mieli znajomy mu blask i uśmiechy. Zapukał… jak do swoich…
*
Ognie, co nie grzeją, nie zapalają, nie rozświetlają oczu, serc, dusz - ileż ich! I im większe pragnienie tego, co odwiecznie człowiek przeżywał z innymi przy ognisku, świecy, lampie, stole, ołtarzu, tym więcej błędnych ogników neonów - zimnego ognia iluzji spełnienia, po którym popiół w ustach i w sercu…
Pomóż w rozwoju naszego portalu