Kościół rozwija się dzięki męczennikom, za cenę ich krwi - głosił Tertulian. Stąd w dziejach Kościoła nie były to najgorsze okresy, gdy był on dotknięty prześladowaniami lub narażony na inne trudności zewnętrzne. Groźne dla niego zawsze były: obojętność, słaba wiara, religijność fasadowa czy kompromisy z władzą. Ale nawet jeśli Kościół był świadomy wartości męczenników, nigdy nie szukał prześladowań. W pierwszych wiekach obowiązywała zasada, że nie można pragnąć męczeństwa dla niego samego, dla zadania sobie cierpień, dla sławy czy pokazania swej wytrwałości. Nie wolno narażać się lekkomyślnie na więzienie czy zabicie. Tym bardziej nie wolno samemu zgłaszać się na śmierć w momencie prześladowań. Przypominano zdanie Jezusa: „Gdy was prześladować będą w tym mieście, uciekajcie do innego” (Mt 10, 23). Męczeństwo bowiem nie jest postawą przeciw życiu, nie jest rodzajem samobójstwa. A chrześcijanin nie może dowolnie szafować swoim życiem, ale ma święty obowiązek je szanować. Należy zatem unikać cierpienia, ale… nie zawsze, tylko wtedy, gdy jest ono niepotrzebne. Istniało bowiem jasne wyczucie, do jakiego momentu można i należy szukać ocalenia życia, dokąd jest to wyrazem roztropności, a gdzie zaczyna się zdrada. Takie rozróżnienie wynikało z dobrze ukształtowanego sumienia. Wiedziano, że ucieczka wobec prześladowań jest zdradą, gdy oznacza zaparcie się wiary albo prowadzi do osłabienia wiary innych ludzi. W takiej sytuacji nie można rezygnować ze świadczenia prawdy, nawet jeśli trzeba drogo za to płacić. Zawsze też należy stanąć w obronie słabszych, prześladowanych i pokrzywdzonych, chociażby mogło to narazić na cierpienia. W męczeństwie bowiem nie chodzi o to, by dać się zabić, pokazać swe bohaterstwo, ale by wobec Boga i ludzi złożyć świadectwo swej wiary i miłości, by pomóc innym, a zwłaszcza przyczynić się do ich zbawienia.
Pomóż w rozwoju naszego portalu