Michał był ministrantem, jednym z nielicznych w parafii, przez co stanowił dla proboszcza niezastąpioną pomoc. Można by śmiało powiedzieć, że był jego "prawą ręką". W parafii, gdzie nie ma wikarego, taki chłopak to skarb. Zresztą, nie miał wielkiej konkurencji. Reszta kolegów wolała spędzać czas pod barem z piwem lub na przystanku PKS, a pozostali ministranci to chłopcy z podstawówki. Wszystko to sprawiało, że Michał czuł swoją ważność i to, jak bardzo jest potrzebny. Komplementy starszych pań wprawiały go nawet w poczucie wyjątkowości.
W szkole było jednak inaczej. Z wioski do szkoły miał prawie 50 km, to wystarczyło, by w jego świadomości powstały dwa różne światy. Szkoła i parafia wystawiłyby mu pewnie krańcowo różne świadectwa moralności. Wzorowy ministrant w parafii, był wręcz wcieleniem diabła w szkole i, co dziwne, najbardziej wariował na katechezie. Miał chyba najwięcej satysfakcji w tzw. zaginaniu księdza, i to wcale nie na argumenty, ale na wytrzymałość i cierpliwość.
Michał nigdy nie stanął w obronie katechety, a często był reżyserem wielu akcji dywersyjnych na lekcjach. Pewnego dnia uczniowie tak dokuczyli księdzu, że ten stracił grunt pod nogami. Z ust katechety popłynęły słowa skargi, że w klasie nie ma ani jednego ucznia, który na serio potraktowałby wiarę w Boga. Na słowa katechety zareagował tylko Janek, który oficjalnie uchodził za tzw. "poszukującego". Michał ani drgnął.
Pech chciał, że w parafii i szkole zmieniono księdza, i ten, który uczył Michała, trafił jako proboszcz do jego rodzinnej wioski. Nagle dwa różne światy Michała złączyły się w jednej osobie nowego proboszcza. Postanowił jednak udać, że nic wielkiego się nie stało. Wmówił sobie nawet, że "najważniejsze to być sobą". W niedzielę, jak zawsze, wyszedł w bielusieńkiej tunice do ołtarza. Księdzu pokazał się w ostatniej chwili, tuż przed samym wyjściem do liturgii.
Nowy proboszcz mówił kazanie na podstawie Ewangelii o dwóch synach, z których jeden zachwycał się i deklarował pracę w winnicy, i w końcu nie poszedł pracować. Po powrocie do zakrystii ksiądz serdecznie przywitał Michała. "Jak dobrze, że mam w tej wspólnocie dobrego znajomego" - powiedział z uśmiechem. "O tak, może ksiądz na mnie liczyć. Jestem tu jedynym lektorem!" - z dumą odpowiedział Michał. Ksiądz jakby posmutniał po usłyszeniu tej deklaracji. "Michał przypominasz sobie, o czym była dzisiaj Ewangelia?" - zapytał znienacka. Michała zamurowało. Jak na ironię, nie umiał sobie przypomnieć tego fragmentu. "Szkoda, że nie pamiętasz, bo może wtedy coś więcej byś zrozumiał" - podsumował kapłan i wyszedł z zakrystii. Michał dorwał się do lekcjonarza i zaczął czytać niedzielną Ewangelię. Od razu zrozumiał sugestie proboszcza. Poczuł się nieswojo. Pobiegł na plebanię i zaczął tłumaczyć, przepraszać i obiecywać...". "Potraktuj to jak falstart - spokojnie odpowiedział kapłan. - Wróć na start i zacznij od nowa" - zaproponował serdecznie, poklepując Michała po ramieniu.
Pomóż w rozwoju naszego portalu