Ileż teraz potrzeba nam milczenia, aby słowom tak już nieważkim przywrócić ciężar znaczenia?
Od kilku dni stoi przy bramie parku sprzedawca balonów z „hiperwyznaniami” (bo tak je nazywa, zachwalając). Czegoż tam nie można przeczytać (i wyznać): „Jesteś boska!”, „Uwielbiam Cię od zawsze!”, „Szaleję na Twój widok!”, „Zabiję się dla Ciebie!!!”, „Jesteś moim przekleństwem i błogosławieństwem!”, „Twoja magia mnie zniewala”, „Całuj, moje Ty siódme niebo!” itp. Przechodzi tędy sporo młodzieży, więc zbyt na „hiperbalony” jest. A sprzedawca wciąż je zachwala podobnymi „hipersłowami”, nie milknąc prawie. Nadmuchuje kolejne i już go prawie zza nich nie widać. - Niech pan uważa - mówię - bo uleci pan z nimi w górę i po «hiperlocie» będzie «hiperupadek». Śmieje się i mówi: „Słabym ludziom potrzeba mocnych słów, one ich unoszą. A potem? Jak to z balonami…”
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Ktoś to zjawisko używania przez słabych ludzi coraz mocniejszych słów nazwał „hiperbolizmem słowa”. I coś w tym jest - nie tylko w wyznaniach, ale i w piosenkach, w obietnicach, w modlitwach, w kłótniach, w wyzwiskach… Tak się niektóre słowa „wzmacnia”, że w końcu już brak mocniejszych. I wtedy widać, jak są słabe czy wręcz puste. Ale to widać tylko wtedy, gdy człowiek naprawdę umilknie, a nie gdy toczy dalej swój słowotok.
Reklama
Pewna przypowieść opowiada o chłopaku, który zakochał się w mieszkającej w sąsiednim bloku dziewczynie. Był bardzo nieśmiały, więc słał do niej listy, w których wyznawał, jak odchodzi od zmysłów, jak nie śpi, jak żyć nie może i jak umiera z miłości do niej. I w każdym z nich błagał o spotkanie, od którego miał zależeć jego los. Dziewczyna w końcu zgodziła się i kiedy usiedli w parku na ławce, on wyjął z torby stosik wierszy, których jej nie wysyłał w listach. I zaczął je z przejęciem jej czytać. Dziewczyna słuchała, oczekując, kiedy on w końcu spojrzy jej w oczy i umilknie lub powie coś naprawdę do niej. Ale on czytał w uniesieniu. Przerwała: „Czyś ty zgłupiał? Wciąż czytasz o tęsknocie, o pragnieniu, o miłości do mnie, ale ja tu już jestem, więc…?”. Ale on uciszył ją gestem, bo chciał skończyć. Wtedy ona wstała i odeszła, a on doczytał wiersze do końca i siedział wpatrzony w przestrzeń, szczęśliwy.
Ponoć nad pewnym klasztorem słynącym ze ślicznie odmawianych modlitw zaczęła szaleć burza. Kiedy piorun uderzył w najbliższe drzewo, przełożony powiedział: „Przerwijmy modlitwy, bracia, i pomódlmy się o ratunek”.
Może już i nas tak bardzo opanowały znajome zbitki słów w ich piękno-brzydkim pustosłowiu, że gdyby tak nagle stanął przed nami Bóg i zapytał: „Co chcesz mi tak naprawdę sam powiedzieć?” - gdyby stanął i zapytał podobnie jak ten drugi człowiek, mamiony, zagadywany czy zakrzyczany… - to czy mielibyśmy choć jedno słowo naprawdę własne i naprawdę mające znaczenie, naprawdę odpowiednie na tę chwilę? Czy nie schowalibyśmy się za baloniki słów mocnych, ale pustych i nie naszych? Tylko że te baloniki już pękają - jeden po drugim…