Tylu teraz chce błyszczeć, że nikt chyba nie wie, co to znaczy mieć wewnętrzne światło, które dziesiątkami lat dojrzewa w mądrym i dobrym człowieku. No tak, ale kto starym ludziom zagląda w oczy, a tym bardziej do serc? Na pewno nie ci - pragnący lub oślepieni powszechnym błyszczeniem.
Dwudziestokilkuletni student patrzył z pogardą i odrazą na swojego zniedołężniałego dziadka w szpitalu. „Jak można było tak okropnie się zestarzeć - mruczał jakby do siebie, patrząc na wpółotwarte usta i zamknięte oczy dziadka. - Na to nie powinno się pozwalać. To odbiera innym zadowolenie z życia. On chyba niczego nigdy nie dokonał. Zawsze był taki… taki... żaden... Takie nic. Dopiero ja w tej rodzinie pokażę, jak się zdobywa kasę i sławę. Ale on tego już nie zobaczy. I dobrze. Odbiję się, odetnę od nich wszystkich, bo to tylko balast...”.
I wtedy usta dziadka poruszyły się. Nie otwierając oczu, zaczął szeptać: „Wiesz, na ratuszowej wieży błyszczał świeżo pozłocony kogucik z chorągiewką. Górował nad miasteczkiem. Zdawało mu się, że w dzień kłania mu się słońce, a w nocy gwiazdy. Ludzie na dole zdawali mu się poddanymi lub wielbicielami. Nikt bowiem nie był tak błyszczący i złoty jak on. Obracany przez wiatr, skrzypiał, jakby piejąc z zachwytu nad sobą, jaki jest modny i elastyczny wobec każdego zmieniającego się powiewu i jak mu przez to przybywa pozłoty. Tylko tak można było się właściwie ustawiać do słońca i zwracać na siebie uwagę i podziw tłumu. Kiedyś, nocą, na jego pianie odpowiedziało gdzieś z dołu jakieś stęknięcie. «Kto się śmie odzywać?» - zapiał. Na to, jakby spod ziemi, odezwał się głos: «Jestem starym omszałym głazem, na którym wspiera się ten gmach. Było tu już wielu książąt, burmistrzów, naczelników... ludzi wyniesionych wysoko. Zdarzało się jednak, że ledwie zadrżał świat, plac, ten gmach... i spadali, czasem z hukiem». Na to kogucik: «I mnie też chcesz to wróżyć? Ja się nie wspieram na tobie, ale zawieszony jestem na promieniach słońca i gwiazd. One i ja gardzimy tobą, bo nic wobec nas nie znaczysz, stara, gnijąca i wietrzejąca skało!». I wtedy dało się słyszeć mocniejsze stęknięcie, zadrżała wieża i choć nadal stała, to pręt z chorągiewką i kogucikiem runął na bruk pod ratuszem. Zaraz podbiegło kilku bezdomnych, którzy rozbili do reszty kogucika, sądząc, że był ze złota...”. Dziadek umilkł. A wnuk: „Odgryzłeś się bajką, co? Ciebie to tylko pomiędzy bajki... Za słaby jesteś, by zagrozić mojej karierze. Poruszyć się nie możesz, niezguło...”. Z ust dziadka wydobył się szept: „Ja odchodząc stąd, zapadnę się jak ten głaz z fundamentu. Dziury po mnie niczym nie wypełnisz. I któregoś dnia tąpnie coś pod twoim gmachem z kart i lusterek, a upadek będzie znacznie większy niż tamtego kogucika”. Chłopak poderwał się, wołając: „Siostro, dziadek się kończy, a ja muszę iść, bo mam ważny egzamin, od którego zależy mój los”. I wybiegł…
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Reklama
Opowiadała pewna zakonnica, że do tramwaju w Budapeszcie weszło kilku świetnie ubranych i wypielęgnowanych nastolatków. Rozejrzeli się po zajmujących foteliki staruszkach i jeden z nich bardzo głośno powiedział: „Gdyby tak wymyślili taki proszek, którym by można unicestwić te truchła, to byśmy mieli gdzie siedzieć”. Na to odpowiedziała jedna ze staruszek: „Nie martw się, synku, kiedy ty będziesz stary, to ten proszek wymyślą już na pewno”.
„Na ile ufa młody dureń w niewyczerpany zapas lat,
Na tyle mu bezbronną skórę tnie raz po raz bezwzględny bat”
(J. Kaczmarski).