Ludzi starszych przybywa. Dzieci rodzi się coraz mniej. Być może w przyszłości trzeba będzie zamknąć wiele szpitali pediatrycznych, a otworzyć nowe, geriatryczne. Dużo starszych osób przeżywa poważne dylematy: gdzie mieszkać, kiedy choroby uniemożliwiają już samodzielną egzystencję. Radzą z tym sobie różnie... Pani Genowefa Wielikowska ma już 93 lata i za sobą, jak twierdzi, niełatwe życie. Mąż, oficer Wojska Polskiego, zginął na wojnie. Od tego czasu pani Genowefa samotnie wychowywała dwie córki. Młodsza nawet nie pamięta ojca, urodziła się rok przed jego śmiercią. W trudnych czasach wojennych, a potem stalinowskich trzeba było niemalże stawać na głowie, żeby zapewnić byt sobie i dzieciom. - Niestety, nie miałam żadnego konkretnego zawodu. Podejmowałam się więc różnych prac, głównie chałupniczych. Kilka razy zmieniałyśmy miejsce zamieszkania, ale w końcu osiadłyśmy w Warszawie. Tu córki ukończyły techniczne szkoły średnie, obie z wyróżnieniami - opowiada z dumą pani Genowefa.
Jestem szczęśliwa
Dziś pani Genowefa mieszka ze starszą córką w niewielkim mieszkaniu
na Powiślu. Na szczęście na parterze, dzięki czemu, chcąc wyjść,
nie musi pokonywać schodów. Jednak z powodu rozmaitych chorób, z
domu i tak prawie w ogóle nie wychodzi.
- Mówi się: starość nie radość. I rzeczywiście, człowiek
już nie ten sam, co kiedyś - mówi. - Słabo słyszę, słabo widzę, nogi
mam chore, ciężko jest mi się poruszać. Na dodatek serce też już
bardzo słabe. Ale mimo wszystko, chcę to mocno podkreślić, jestem
szczęśliwa.
Co jest źródłem tego szczęścia? Pani Genowefa podkreśla,
że przede wszystkim pracowite, uczciwe, zgodne z prawem Bożym życie.
Ale także rodzina. O tym, jak ważna jest w życiu człowieka rodzina,
nasza bohaterka może długo opowiadać. Dziś opiekuje się nią starsza
córka.
- Na głowie Krysi jest wszystko: zakupy, sprzątanie, gotowanie,
pranie itd. Musi także pamiętać o regularnym podawaniu mi leków,
bo sama źle widzę i mogę pomylić, umawia mi wizyty u lekarzy, czyta
gazety i książki, a przede wszystkim jest ze mną. I to jest najważniejsze,
poczucie tego, że nie jestem sama, że na starość jest ktoś, kto się
o mnie troszczy - w głosie pani Genowefy słychać wzruszenie.
- Owszem, jest mi czasem bardzo ciężko - mówi pani Krystyna,
córka pani Genowefy. - Opieka nad starszym człowiekiem wymaga wiele
wysiłku. Ale nigdy nawet do głowy mi nie przyszło, żeby oddać mamę
do domu opieki. Zresztą byłam tam kilka razy i wiem, że w takich
domach, pomimo dobrych warunków i rozmaitych udogodnień, ludzie czują
się na ogół bardzo źle. Szczególnie ci, których rodziny jeszcze żyją.
Czują się wtedy bardzo opuszczeni, wręcz wyrzuceni na śmietnik. Wiem
jednak, że czasami nie ma innego wyjścia i trzeba starego rodzica
oddać do domu opieki. Ale zawsze jest to bardzo niedobra sytuacja.
Bez domu
Nie wszyscy są w tak dobrym położeniu jak pani Genowefa, której
córka też jest już na emeryturze i może całkowicie poświęcić się
opiece nad matką. Panią Genowefę odwiedza czasami koleżanka, Bronisława,
która była kiedyś sąsiadką, ale teraz musi mieszkać u syna, gdyż
sama nie byłaby już w stanie normalnie egzystować. Dramat polega
jednak na tym, że u syna czuje się bardzo źle.
- Tu znałam wszystkie kąty. Wiedziałam, co gdzie leży, byłam
po prostu u siebie - opowiada pani Bronisława. - U syna wszystko
nowe, sprzęty, do których nie jestem przyzwyczajona, zwyczaje domowników,
które są dla mnie dziwne. No i przede wszystkim to przykre przeczucie,
że jest się ciężarem dla rodziny syna. On oczywiście bardzo się mną
zajmuje i zapewnia, że wszystko jest w porządku, ale ja wiem, iż
wolałby, abym tam nie mieszkała.
I dlatego pani Bronisława chciałaby zamieszkać w domu opieki.
Kłopot jednak w tym, że nie wie, w którym. Słyszała ostatnio, że
w niektórych domach pensjonariusze są źle traktowani, wręcz okradani.
Syn co prawda nie chce słyszeć o domu opieki, ale pani Bronisława
postanowiła i tak się przeprowadzić. Wie jednak, i ta świadomość
jest dla niej krzyżem, że gdzie by nie mieszkała, to już nie będzie
jej dom.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Reklama
Szanować przyzwyczajenia
Podobny problem już niedługo przeżywać będzie Anna Sobolewska
z Mokotowa. Na razie mieszka jeszcze sama, ale jest jej już coraz
ciężej. I w końcu stanie przed wyborem: mieszkać u dzieci czy w domu
opieki. Też zdaje sobie sprawę, że żadne z tych rozwiązań nie jest
optymalne. - Ale co zrobić, żyć trzeba. Nawet mieszkając u dziecka
czy w domu starców można być szczęśliwym - mówi.
W takiej trudnej sytuacji bardzo ważna jest rola dzieci
- tłumaczy córka pani Genowefy. - Powinny przygotować psychicznie
matkę czy ojca do przeprowadzki. Na pewno trzeba dużo o tym rozmawiać,
dwa-trzy lata wcześniej już uprzedzić, że takie wydarzenie nastąpi.
Często zabierać rodzica do siebie, jeżeli ma zamieszkać u nas, żeby
się przyzwyczaił. A kiedy już nastąpi przeprowadzka, traktować go
jako pełnoprawnego domownika, okazywać mu życzliwość, szanować przyzwyczajenia,
myśleć o jego potrzebach, opowiadać mu o swoich sprawach itd. Myślę,
że wtedy taka osoba będzie się czuła względnie dobrze.
- Łatwiej jest też - dodaje pani Krystyna - kiedy rodzic
ma jakieś zainteresowania, czymś się pasjonuje, np. bardzo lubi czytać.
Wówczas rzadziej zdarzają się konflikty, ale one i tak zawsze będą,
trzeba to zaakceptować i nauczyć się je rozwiązywać.
Reklama
Najważniejsza dobra wola
Anna Sobolewska cieszy się, że jej dzieci, syn i córka, bardzo
często ją odwiedzają. A jeśli nie mogą przyjechać, to dzwonią, opowiadają
co u nich się dzieje, dzielą się troskami i radościami. Czasami zabierają
matkę na różne wycieczki. - To wszystko jest dla mnie bardzo potrzebne.
Wiem, że jestem dla nich kimś ważnym. Może dzięki temu, kiedy przyjdzie
już zamieszkać u syna, nie będę się tam czuła źle. Chociaż wyznam
w sekrecie, że najbardziej będzie mi brakowało mojego ulubionego
księdza z parafii. Bardzo się do niego przyzwyczaiłam. Nie wiem też,
czy syn pozwoli mi słuchać mojego ulubionego radia, wie pan jakiego...
- zawiesza głos pani Anna.
- Radia Maryja - domyślam się.
- Oczywiście! Wnuki na pewno słuchają jakiejś głośnej muzyki,
ale... poradzimy sobie. Najważniejsze, żeby była dobra wola po obu
stronach - podkreśla moja rozmówczyni.
- Czyli jednak nie zdecyduje się pani na dom opieki? - pytam
panią Annę.
- Wcale jeszcze do końca nie wiem - odpowiada. - Mam znajomą,
która jest zachwycona zamieszkiwaniem tam. Opowiada, że personel
jest serdeczny, wyżywienie znakomite, spokój i cisza. Rodzina odwiedza
ją bardzo często, zabiera do domu. Pensjonariuszki są oczywiście
różne, ale na ogół wspólna egzystencja układa się pomyślnie. Może
więc warto jednak zdecydować się na takie rozwiązanie. Nie wiem,
jeszcze pomyślę...
Starość w klasztorze
Takie dylematy mają ludzie świeccy, ale podobne zdarzają się również
osobom duchownym.
Kapłani diecezjalni po przejściu na emeryturę mogą pozostać
w dotychczasowej parafii w charakterze rezydenta, zostać rezydentem
w jakiejś innej parafii na terenie diecezji lub też zamieszkać w
domu księży emerytów. Miejsce życia na emeryturze zależy od wielu
czynników, m.in. stanu zdrowia księdza, aktualnych potrzeb duszpasterskich,
warunków lokalowych.
- Niekiedy bardzo ciężko jest się przestawić z funkcji proboszcza
na rezydenta. Skutkuje to często konfliktami na linii: nowy - stary
proboszcz. Z kolei w domu księży emerytów życie przypomina trochę
klasztor. Nudzą się tam ci księża, którzy całe życie ciężko pracowali
duszpastersko i już nie starczało im czasu na rozwijanie zainteresowań.
Natomiast np. księża profesorowie toczą często długie, bardzo ożywione
debaty teologiczne, i one w dużej mierze wypełniają im czas - mówi
anonimowo jeden z warszawskich kapłanów.
Nieco inaczej sytuacja wygląda w zakonach. Tutaj nie ma
żadnych domów zakonników-emerytów, choć bywają takie klasztory, gdzie
starszych zakonników jest więcej niż gdzie indziej. Są to na ogół
klasztory położone w małych miejscowościach, bo tam pracy jest zasadniczo
mniej niż w miastach.
Tak czy owak, zakonnicy starzeją się w swoich wspólnotach.
Są wśród ludzi, którzy kiedyś stali się dla nich rodziną i teraz,
na starość, ta rodzina opiekuje się i troszczy o swojego najstarszego
członka. Kiedy zakonnik umiera, wspólnota gromadzi się w jego celi,
aby towarzyszyć współbratu czy współsiostrze w momencie śmierci.
Następnie, w zależności od zakonu, odbywają się różne procedury pożegnalno-pogrzebowe.
Jedno jest pewne: umiera się tam wśród najbliższych.