To już 58. rocznica kończących się dni Powstania Warszawskiego.
W naszych mediach pojawiły się znów liczne teksty, które wcale nie
pasjonują, zwłaszcza młodego pokolenia Polaków. Pamiętam zeszłoroczną
rozmowę z pewnym trzydziestolatkiem, który oświadczył, że wręcz mierzi
go to uporczywe grzebanie się w naszych narodowych klęskach i żenującym
nieudacznictwie zarówno militarnym, jak i politycznym. Czas zużyć
całą energię na budowanie lepszej przyszłości. Dodał na zakończenie,
że od wielu lat nie czyta żadnych wspomnień o Powstaniu Warszawskim
i dziwi się, że ktokolwiek jeszcze je czyta.
Szczerze mnie zasmucił mój - habilitowany zresztą - rozmówca.
Zasmucił mnie, ale wcale nie przekonał do swoich racji. Do tematu
Powstania Warszawskiego koniecznie trzeba wracać, przynajmniej z
okazji kolejnych rocznic jego wybuchu. Trzeba nam to czynić z dwu
powodów: żeby usunąć białe plamy z naszej zakłamanej historiografii
drugiej połowy XX wieku oraz żeby przekazać przyszłym pokoleniom,
wprowadzić do ich świadomości prawdę stanowiącą poważną wartość kulturowo-patriotyczną
o naszym narodzie. Te dwa powody to zarazem powinności ciążące na
nas dziś żyjących, a zwłaszcza na tych, którzy brali czynny udział
w patriotycznych walkach.
W tych na pewno pożądanych powstańczych rozważaniach długo
jeszcze będzie się pojawiało ciągle to samo pytanie: czy ogłoszenie
powstania było konieczne? W poszukiwaniu odpowiedzi na to pytanie
opinia polska - i nie tylko polska zresztą - jest od początku i ciągle
niezmiennie podzielona. Trudno o dokładną statystykę, ale wydaje
się, że przeważają jednak przeciwnicy rozpoczęcia działań zbrojnych
w ówczesnych uwarunkowaniach polityczno-wojennych. Zwolennicy tego
stanowiska przytaczają m.in. jedną z racji: brak właściwej reakcji
Rządu Londyńskiego na docierające zapewne i do Londynu informacje
o stosunku ówczesnych władz radzieckich do Armii Krajowej, a zwłaszcza
do sposobu potraktowania zbrojnych wystąpień tej Armii w Wilnie,
we Lwowie, a nawet już i na Lubelszczyźnie. Czyż można było spodziewać
się, choć w najmniejszym stopniu, innego odniesienia się do powstańców
warszawskich? Czy ktoś na to liczył? Nie ma ciągle wyczerpującej
odpowiedzi na te pytania.
Przeciwnicy wybuchu powstania przytaczają też drugą, nie
mniej ważną rację: sceptyczny, delikatnie mówiąc, stosunek Zachodu
do powstania. Wynikał on - i może to go głównie usprawiedliwia -
z wyraźnych deklaracji Sowietów, że ewentualnie gotowym śpieszyć
z pomocą samolotom alianckim nie pozwolą startować z lotnisk radzieckich.
Nie bardzo wiadomo dotychczas, dlaczego nie wzięto tego pod uwagę.
Trudno dociec, ile jest prawdy w tym - choć może żyją jeszcze
ludzie, którzy to wiedzą - że Rząd Londyński decydował się na wybuch
powstania, gdyż miał nadzieję, że jego uczestnicy, rekrutujący się
głównie z prawicowych formacji podziemnych, odnosząc zwycięstwo nie
dopuszczą tym samym do objęcia władzy w Polsce przez komunistów.
Ale kalkulacje tego rodzaju, w świetle dwu przytoczonych przed chwilą
racji, są pozbawione wszelkiego sensu. Przez całą wojnę, a zwłaszcza
pod jej koniec, wizja rządów komunistycznych w naszym kraju nie była
przedmiotem powszechnego pożądania, zwłaszcza że prawda o Katyniu
robiła swoje. Ale czy uniknięcie tej władzy za cenę prawie samobójstwa
było rozsądnym rozwiązaniem, tym bardziej, że samobójstwo to niczego
nie gwarantowało? Czy w tych kalkulacjach naprawdę człowiek liczył
się bardziej niż partie, ideologie polityczne i sprawowanie władzy?
Straty spowodowane klęską powstania były chyba w znacznym
stopniu do przewidzenia. Z mojej klasy małomaturalnej, liczącej jedenastu
chłopców, dziewięciu poległo w powstaniu. Trudno było przewidzieć
wtedy, i nawet dziś nie można przewidzieć, co stałoby się z tą młodzieżą,
gdyby powstanie nie wybuchło, ale ryzyko - bo to też było ryzyko
- powstrzymania się od powstania było chyba jednak mniejsze niż to,
które wiązało się z rozkazem rozpoczęcia walki zbrojnej.
Na co więc liczono? Chyba nie na całkowite już osłabienie
armii niemieckiej, dającej się pokonać, razem z jej jeszcze przecież
istniejącym lotnictwem, nie mówiąc o czołgach i wszelkiego kalibru
artylerii. Może więc tylko na męstwo powstańców Warszawy. To za mało
i stanowczo za dużo. Bilans polityczno-militarny wypadł dla nas bardzo
niekorzystnie.
A niewątpliwe bohaterstwo powstańców - zresztą i większości
mieszkańców - Warszawy, to oddzielna sprawa, przedmiot godnych -
i oby co roku przeprowadzanych - rozważań. W każdym razie walczący
powstańcy, dalecy od wszelkich gier politycznych, zrobili swoje.
Przekazywanie pamięci o ich postawie należy do ważniejszych powinności
moralnych naszego pokolenia. Bo jeśli jest coś, co można by nazwać "narodowym katechizmem" (posiadali taki katechizm Izraelici Starego
Testamentu), to prawda o Powstaniu Warszawskim winna stanowić jeden
z głównych artykułów tego katechizmu.
Pomóż w rozwoju naszego portalu