Przełom starego i nowego roku funduje nam, pacjentom, tradycyjne już spory między lekarzami a Narodowym Funduszem Zdrowia o to, ile Fundusz ma płacić lekarzom z naszych składek (ale przymusowych, więc tak naprawdę - z naszych podatków!) pobieranych na państwową opiekę medyczną. Nie trzeba być żadnym „liberałem”, tylko człowiekiem przeciętnie spostrzegawczym, by zauważyć, że utrzymujący się od czasów PRL-owskich niezmieniony system państwowej opieki medycznej wprowadza między pacjenta a lekarza nader kosztownego pośrednika w postaci biurokracji państwowej, zawiadującej tą opieką. Każdy pośrednik podraża koszty usługi, w której pośredniczy; szczególnie taki pośrednik, który jest przymusowy: nic bowiem nie krępuje go w podnoszeniu kosztów swego pośrednictwa! Widać to wyraźnie po siedzibach niedawnych kas chorych, obecnie - siedzibach NFZ, po ich komfortowym wyposażeniu, po bardzo wysokich pensjach urzędników zawiadujących tym państwowym lecznictwem, na które musimy płacić podatek. Nie ulega wątpliwości, że prawdziwa reforma tego systemu jest trudna, ale brnięcie dalej w ten niezmieniony w swej istocie system grozi taką sytuacją, w której płacony podatek będzie rósł, bez najmniejszej nawet poprawy dostępności do usług medycznych i ich jakości: przymusowy pośrednik przechwyci zawsze lwią część każdej podwyżki „przymusowej składki” na państwową opiekę medyczną.
Wydaje się, że kolejne rządy w kraju obawiają się takiej trudnej, owszem, ale zdecydowanej, rzeczywistej reformy tego postkomunistycznego systemu opieki medycznej. Czy więc trzeba brnąć w mniej lub bardziej pozorne „reformy” (najpierw kasy chorych, teraz NFZ)? Czy rzeczywiście sytuacja jest bez wyjścia, przynajmniej bez innego wyjścia, jak takie doraźne „łatanie” systemu, który jest zły, niesprawiedliwy, marnotrawny i rodzący korupcję?
Sprawy zaszły tak daleko, że pożądana reforma musiałaby potrwać kilka lat i zostać opłacona przez obywateli; sądzę jednak, że warto byłoby zapłacić taką cenę za postawienie z głowy na nogi systemu usług medycznych. Na okres reformy można by wprowadzić czasowy podatek celowy, gwarantujący dostęp do usług medycznych tym wszystkim, którzy chcieliby pozostać w obecnym systemie państwowej opieki, określając zarazem datę, z którą znosi się dotychczasowy przymus składki zdrowotnej. Po tym okresie obywatele mieliby do wyboru: pozostać w systemie państwowej opieki zdrowotnej albo wystąpić z niego, zachowując w kieszeni te pieniądze, jakie dziś zabierane są im z każdej płacy na poczet przymusowej składki na państwowy system medyczny; ci, którzy wystąpiliby z tego systemu, mogliby zapisać się dobrowolnie do wybranego prywatnego systemu usług medycznych (sieć konkurujących ze sobą funduszy ubezpieczeń zdrowotnych). Zresztą taką możliwość mieliby i ci, którzy pozostaliby w państwowym systemie, gdyby zakres oferowanych tam świadczeń ich nie zadowalał.
Już dziś twierdzenie, że w obowiązującym postkomunistycznym systemie państwowych usług medycznych wszyscy pacjenci mają „równe szanse” dostępu do usług medycznych i dlatego jest to „system sprawiedliwy” - zakrawa na ponury żart, gdy powszechnie wiadomo, jakie są kolejki do specjalistów i jak długo czeka się na operacje i specjalistyczne zabiegi, jakie płaci się łapówki, jak żałośnie niski jest poziom tych państwowych usług medycznych i jak wąski ich zakres - zwłaszcza dla osób, których na „dodatkowe koszty” nie stać... To, co obserwujemy, to raczej zaprzeczenie sprawiedliwości, tym gorsze, że maskowane nieprawdziwą frazeologią i demagogią „równego dostępu”.
Coraz to okazuje się, że na państwowym sprzęcie i za państwowe pieniądze wykonywane są usługi medyczne za dodatkową, całkiem „niepaństwową” opłatą, ściąganą od pacjentów. I w ten sposób okazuje się, że na przymusie państwowych usług medycznych korzysta głównie - obok biurokracji zawiadującej tym systemem - także tzw. arystokracja medyczna, ale nie pacjent ani zwykły, funkcyjny lekarz.
Zwykłą demagogią wydaje się więc twierdzenie, że w tym państwowym systemie „brakuje pieniędzy”. Prawdziwsza wydaje się inna diagnoza: że w tym przymusowym systemie, gdzie między pacjentem a lekarzem (przychodnią, szpitalem) umieszczono przymusowego pośrednika (który ściąga najpierw pieniądze z obywateli, a potem „przydziela” tylko ich część lekarzom, przychodniom, szpitalom), zawsze „brakować będzie pieniędzy”, bo każdy pośrednik usiłuje maksymalizować swoje zyski, a już szczególnie pośrednik przymusowy, pośrednik-monopolista, który nie ma obok siebie żadnego innego konkurenta!
W Polsce istnieją dwa wielkie, nabrzmiewające problemy, nawarstwiające się z upływem czasu jak tykające bomby zegarowe: przymus państwowych ubezpieczeń emerytalnych i przymus państwowej opieki medycznej. Obydwa te problemy tkwią w systemach dziedziczonych po PRL, ani na jotę niezmienionych w swej istocie, co najwyżej technicznie kosmetyzowanych. Ten pierwszy problem ma fatalne skutki: podraża koszty pracy, ciągnie w dół konkurencyjność naszej gospodarki, więc w efekcie - utrwala bezrobocie, wręcz sprzyja bezrobociu. Ten drugi - pogarsza zarówno dostęp obywateli do usług medycznych, jak i ich jakość, nie mówiąc już o tym, że nie wydaje się wcale ani sprawiedliwe, ani solidarne, by urzędnicy decydowali o sposobie wydatkowania pieniędzy ciężko zarabianych przez obywateli.
Pomóż w rozwoju naszego portalu