Lech Kaczyński w swoim pierwszym wystąpieniu po zwycięskich wyborach prezydenckich zapowiedział budowanie zgody między Polakami. Tym samym podjął się zadania niemożliwego do wykonania. Polacy kłócili się między sobą nawet w dramatycznych okresach dziejów. Po klęsce wrześniowej 1939 r. tzw. piłsudczycy zostali odsunięci na margines życia politycznego, choć w sytuacji wojennej każdy generał był na wagę złota. Na tak wielką karę wielu piłsudczyków zapracowało właśnie „niezgodą” w okresie międzywojennym. W 1830 r., w czasie powstania listopadowego, generałowie marnowali czas na sporach; tak bardzo ich unosiła ambicja, że w końcu zaprzepaścili tlącą się szansę na korzystny obrót działań powstańczych. O zgodę wśród rodaków wołał wieszcz w Panu Tadeuszu: „Kochajmy się!”. Tylko jak tu się kochać, gdy, jak powiada Wańkowicz, szewc zazdrości prałatowi, że ten został biskupem.
Od złej strony zdążyli się pokazać politycy III Rzeczypospolitej. Skłócenie jednych zawsze wykorzystują inni. 10-letnia prezydentura A. Kwaśniewskiego to także rezultat niezgody w łonie solidarnościowo-niepodległościowym. Miller, pod skrzydłami którego korupcja rozwinęła się do chorobliwych rozmiarów, wygrał wybory, gdyż Polacy powiedzieli „nie” sporom i niedowładowi politycznemu AWS. Niezgoda między PiS-em i PO przyniosła wyborcom, którzy liczyli na powstanie silnej koalicji tych partii, kolejny zawód. Aczkolwiek rosnąca - jak wynika z ostatnich badań opinii publicznej - popularność Prawa i Sprawiedliwości, przy zerowym poparciu dla partii postkomunistycznych oddaje kierunek nadziei Polaków.
Nie tylko politycy się kłócą. Nasze narodowe swary zostały karykaturalnie opisane przez Aleksandra Fredrę w Zemście. Postacie Cześnika i Rejenta Milczka żyją wśród nas. Czy możliwy jest w Polsce - jak w Zemście - jakiś ogólnonarodowy ślub, zbratanie się Polaków? Na ile Mickiewiczowskie zawołanie: „Kochajmy się!” - trąci myszką? A może jest jednak możliwe?
Zgody nie da się zbudować dekretem. Prezydent Lech Kaczyński dał znak, że czas zakopać wojenny topór między „gorszymi” i „lepszymi” Polakami. Poprzedni prezydenci III Rzeczypospolitej byli silnie umocowani w przeszłości. Pierwszy prezydent III RP gen. Wojciech Jaruzelski został wybrany przez Sejm „kontraktowy”. Jako autor stanu wojennego nie mógł wybić się ponad tamte, mroczne lata. Prezydent Lech Wałęsa, jako ten, który „przeskoczył mur”, który pokonał komunizm, nie miał wiele czasu na budowę Polski dla wszystkich. Aleksander Kwaśniewski, choć sam ogłosił się prezydentem wszystkich Polaków i choć zdobył pewne uznanie u polityków zachodnich, przez 10 lat był zakładnikiem postkomunistów - to było jego naturalne i wierne zaplecze. Lech Kaczyński wydaje się mieć szansę jak żaden inny dotąd prezydent III RP. Nie dlatego, że ogłosił budowę IV Rzeczpospolitej. To, czy ona się narodzi - pokażą fakty. Narodowa zgoda - to podstawowy warunek tego, by zwyciężyła Polska.
Pomóż w rozwoju naszego portalu