Dokładnie 4 marca 2020 roku rozpoczęła się w Polsce pandemia koronawirusa. Właśnie wtedy zdiagnozowano w Polsce „pacjenta zero”, a więc pierwszą osobę, u której oficjalnie potwierdzono zakażenie SARS-CoV-2. Dokładnie tydzień później zanotowano pierwszy przypadek w województwie łódzkim. Od tych wydarzeń minie niebawem 2 lata. Czy ten czas czegoś nas nauczył?
Odpowiedź na to pytanie jest niestety brutalna w swej prawdzie. Jako społeczeństwo zwiedliśmy bowiem na całej linii. Nie uchroniliśmy przed niepotrzebną śmiercią wielu. Nie zadbaliśmy o najsłabszych. Nie stanęliśmy na wysokości zadania.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Wszyscy pamiętamy pierwszą falę pandemii oraz strach i niepewność, jakie im towarzyszyły. Ze zrozumieniem podchodziliśmy wtedy do wprowadzanych obostrzeń, które na końcu zmieniły się w twardy lockdown. Ta trudna decyzja pozwoliła uniknąć załamania się systemu służby zdrowia, choć przyniosła również negatywne skutki w postaci np. wyhamowania diagnozowania i leczenia innych chorób. W tamtym czasie nie było jednak łatwych decyzji do podjęcia.
Potem obostrzenia zostały złagodzone i zaczął się jeden z najgorszych momentów w okresie trwania pandemii w Polsce. Moment, którego hasłem przewodnim mogą być nieszczęsne słowa premiera Mateusza Morawieckiego o tym, że „nie trzeba już bać się koronawirusa”. Niestety, wielu uwierzyło, że faktycznie nie trzeba się go już obawiać.
Reklama
Na ulicach, plażach, miejskich placach, w sklepach, kinach i kościołach rozpoczął się festiwal lekceważenia niebewzpieczeństwa. Mniejsza o to, że nieprzestrzegający zaleceń Ministerstwa Zdrowia i Głównego Inspektoratu Sanitarnego wystawiali siebie na niebezpieczeństwo zarażenia i choroby. Szansa na taki rozwój wypadków w przypadku osób młodych, zdrowych i silnych była niewielka, odwrotnie niż w przypadku osób starszych, słabszych i chorych. To czego od dwóch już lat doświadczamy jest w istocie wielkim egzaminem z miłości, zwłaszcza w stosunku do słabszych. Egzaminem, który, niestety, jako społeczeństwo bezapelacyjnie oblaliśmy.
Koronawirus w zdecydowanej ilości przypadków nie zagrażał ludziom młodym, a więc tym najbardziej mobilnym i operatywnym. Oraz w największym stopniu korzystającym z życia. Z drugiej strony tej epidemicznej barykady znajdowali się seniorzy oraz ludzie przewlekle chorzy. Słowem – jednostki najsłabsze pod każdym względem. Wiadomo było, że na zarażenie, chorobę i śmierć w największym stopniu narażeni są ci z grupy najsłabszych. Równie oczywistą kwestią było to, że zarazić ich mogły przede wszystkim osoby o największej mobilności, utrzymujący liczne kontakty, wreszcie biorący udział w zgromadzeniach, imprezach, zabawach.
Młodzi i zdrowi kompletnie zlekceważyli zagrożenie i poprzez swoją nieodpowiedzialność wystawili na niebezpieczeństwo tych najbardziej na nie narażonych. W pamięci wielu pozostaną obrazy setek młodych ludzi bawiących się podczas dyskotek (często organizowanych wbrew rządowym zakazom), koncertów czy tłumnie przechadzających się po modnych deptakach i lekceważących wszystkie zalecenia sanitarne, począwszy od utrzymywani dystansu, a na dezynfekcji rąk skończywszy. Dochodziło nawet do starć z policją, tak jak w Rybniku, kiedy funkcjonariusze interweniowali w jednym zklubów.
Egoizm wziął górę i przyćmił poczucie odpowiedzialności za najsłabszych. A przecież wystarczyło na chwilę powściągnąć swoją potrzebę rozrywkowego życia, zaspokajania swoich zachcianek i (cóż za niemodne dziś słowo) poświęcić swoje wygodne życie w imię troski o bliźniego. Tylko tyle i aż tyle. Wystarczyło bowiem siedzieć w domu i przez relatywnie krótki okres zrezygnować z rozrywek, aby (niewykluczone) uratować komuś życie. Niestety, niewielu zdało sobie z tego sprawę.
Co uderza w tym wszystkim to fakt, że wielu łamiących obostrzenia usprawiedliwiało się albo przemożną potrzebą rozrywki albo absolutną obojętnością na los innych. Jeśli takimi wartościami ma się kierować spora grupa osób, które bądź już bądź wkrótce będą kształtować życie społeczne w Polsce, to nie można ukrywać, że jako społeczeństwo mamy poważny problem.