Od wczesnych godzin rannych okolice przejścia granicznego były oblegane przez tysiące samochodów z całej Polski. Przyjechały nimi osoby, które czekają na swoich bliskich i znajomych, którzy uciekają przed wojną. Wśród aut widać również te m.in. z Czech, Litwy i Niemiec.
Jedną z takich osób jest pan Marek z Warszawy, który od północy czeka na matkę i kuzynkę swojej narzeczonej. „Wyruszyli wczoraj spod Lwowa, nie mam z nimi kontaktu, bo rozładował im się telefon. Mam nadzieję, że uda im się bezpiecznie dotrzeć do Medyki” – dodał w piątek późnym popołudniem.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Na granicy w okolicach przejścia pieszego pracują wolontariusze, którzy pomagają osobom, które przekroczyły granicę. Rozdają im kawę, kanapki, pączki i kierują do punktu recepcyjnego, który działa w miejscowej hali sportowej. Do punktu recepcyjnego można dotrzeć również autobusem, który podstawili strażacy.
Na przejściu widać głównie kobiety, które często z małymi dziećmi na ręku ciągną ciężkie torby turystyczne. Wiera, która razem z 3-letnim synem przekroczyła granicę w piątek po południu powiedziała dziennikarzowi PAP, że ucieka z okolic Łucka. Jej męża zawróciła ukraińska straż graniczna, bo mężczyźni w wieku od 18 do 60 lat nie są wypuszczani z kraju.
Reklama
Wiera podkreśliła, że ucieka ze względu na syna. „Słychać wszędzie strzały, wybuchy. Czuć niepokój. Ludzie pochowali się w domu, ale czy to jest bezpieczne miejsce. Nie wiem?” – dodała.
Kobieta zaznaczyła, że na Ukrainie zostawiła rodziców i teściów. Ci nie chcieli uciekać, bo, jak relacjonowała Wiera, twierdzili, że są za starzy na tułaczkę. W planach kobieta ma zatrzymać się w Warszawie u kuzynki.
W Biedronce, która funkcjonuje tuż obok przejścia granicznego ruch w piątek był bardzo duży. Największym wzięciem cieszyło się pieczywo, bułki i drożdżówki. Ukraińcy robili również większe zakupy, które od razu pakowali do toreb turystycznych, jak mówili, na drogę.
Wśród osób, która przekroczyły granicę była również Anastazja, która uciekła spod Lwowa. Jak powiedziała PAP, na Ukrainie nie ma teraz przyszłości. „Pewnie podszkolę się w języku polskim i zacznę studia tutaj. Zatrzymam się u babci, która w Polsce pracuje. Na Ukrainie zostali moi rodzice, ojciec poszedł do armii, mama została pilnować gospodarstwa” – dodała.
W Medyce, gdzie funkcjonuje piesze przejście, ruch odbywa się w zasadzie w jedną stronę. Są jednak nieliczne przypadki w drugą stronę - to młodzi Ukraińcy, którzy z poważnymi minami idą na stronę ukraińską. W rozmowie przyznają, że się boją wojny, ale ojczyzna wzywa. Zapowiadają, że dopóki żyją nie pozwolą, żeby „Ruscy chodzili po ich ziemi”.
W Polsce pracowali, niektórzy zostawili również narzeczone, ale jak powiedział PAP Iwan, są rzeczy ważne i ważniejsze. „Ojczyzna jest najważniejsza” – dodał.
Reklama
Wiele osób, które przekraczało w piątek granicę miało ze sobą psa. Dzięki decyzji rządu przewóz zwierząt domowych przez granicę został ułatwiony i nie są wymagana specjalne zaświadczenia. Jedną z takich osób, która przekroczyła granicę z wilczurem była Nadia, która powiedziała, że nie mogła zostawić swojego pupila.
„Uciekamy z okolic Czarnobyla do rodziny, która jest pod Krakowem. Kilka godzin trwała nasza podróż do granicy, ale się udało. Na Ukrainie jest niebezpiecznie, musimy szukać bezpiecznego miejsca w Polsce” – dodała.
Wiele osób, które pieszo przekroczyło granicę, do przejścia dojeżdża autami, ale zostawia je po ukraińskiej stronie i pieszo przekracza granicę. Po prostu tak jest szybciej.
Na kobiety, które przekraczają granicę autem, za szlabanem czekają ich partnerzy i mężowie. Wielu z nich narzeka, że odprawa graniczna trwa zbyt długo. „Moja żona jedzie z dzieckiem już kilkanaście godzin. Widzisz, że puszczają po jednym samochodzie? A kolejka po tamtej stronie ciągnie się kilometrami” – mówił wzburzony jeden z młodych Ukraińców.
Jak podaje SG tylko na przejściu w Medyce od północy do godz. 12 w piątek granicę przekroczyło niemal 4 tys. osób. (PAP)
autor: Wojciech Huk
huk/ ok/