Dziś odlatujemy. U Leszki i Bogdana, tak jak wczoraj, tłoczno.
Jest Padre Romano, trzech lekarzy i pielęgniarki. Znów debatują o
stanie zdrowia rannych i o tym, jak ich najlepiej przetransportować.
Wszyscy są niezwykle serdeczni, troskliwi i przyjaźnie uśmiechnięci.
Na stoliku stoi plastikowy woreczek pełen polskich batoników,
to jeszcze zapas Leszki. Ks. Roman wyjmuje po kilka opakowań słodkości
i rozdaje lekarzom i siostrom. Lekarze wychodzą. Pielęgniarki przystępują
do ubierania rannych. Idę do Mariana. W rogu jego pokoju stoi olbrzymi
bukiet kwiatów, o który postarała się Małgorzata. W ten sposób chciała
wyrazić wdzięczność personelowi szpitala za staranną opiekę. Małgorzata
martwi się jak Marian zniesie długą podróż, bo przez całą noc podawano
mu tlen. Staram się po raz kolejny jakoś go pocieszyć. Ale on nadal
patrzy na mnie pustymi oczami, nieprzekonany, że "wszystko się jakoś
ułoży". Małgorzata zabiera mnie ze sobą do kliniki San Juan de Dios.
Mam tam zjeść obiad i potem pojechać razem z Renią na lotnisko. Pozostała
trójka pojedzie ambulansem z Es Salud.
Wchodzą medycy i cały pomocniczy personel. Pora się żegnać.
Przychodzi też przedstawicielka miejscowej agencji. Od siostry w
zakonnym habicie dostajemy w prezencie po wisiorku z wizerunkiem
Chrystusa. Lekarze i pielęgniarki towarzyszą Reginie w drodze do
windy i potem aż przed budynek szpitalny. Kiedy zajeżdża ambulans,
cała ta świta pomaga jej wsiąść. Wsiada też lekarz i jedna z pielęgniarek.
Na mnie i przedstawicielkę agencji czeka taksówka. Podjeżdżamy pod
bramę i stajemy. Musimy poczekać na karetkę z Es Salud. Czekamy długo.
Wreszcie widzimy ambulans z Leszką, Marianem i Bogdanem. Szybko mijamy
bramę i podążamy za nimi. Mkniemy po gładkiej szosie. Po obu stronach
niskie, ale eleganckie wille. Za nimi, na prawo, w równym szeregu
ciągną się góry. Nieośnieżony Misti i ze śnieżnymi czapami Pichupichu
i Chachani. Rzucam ostatnie spojrzenie na lśniące nieskazitelna bielą
szczyty. Jakże piękne i jakże groźne! Żegnajcie Andy!
Samochody zatrzymują się przed portem lotniczym. Tu już
czeka na nas ks. Roman i doktor Alina z małżonkiem. Małgorzata załatwia
formalności. Ksiądz kupuje w kiosku widokówki i rozdaje je nam na
pamiątkę. Na płytę lotniska wjeżdżamy w karetkach. Mnie każą wsiąść
do tej z Es Salud. Naszego samolotu jeszcze nie ma. Nasi chorzy przy
pomocy wszystkich obecnych przesiadają się na wózki i wyjeżdżają
do małej poczekalni. Jak spod ziemi wyrasta konsul generalny Mauricio.
Pan konsul wygłasza krótkie przemówienie, życząc nam szczęśliwego
powrotu do ojczyzny. Pięknie odpowiada Regina, dziękując za okazaną
pomoc i życzliwość. Ks. Roman robi pamiątkowe zdjęcie. Ląduje nasz
samolot. Z poczekalni wyjeżdżają kolejno wózki z rannymi pchane przez
sanitariuszy. Za nimi idą wszystkie pozostałe osoby. Przed samolotowymi
schodkami robi ksiądz ostatnie, grupowe zdjęcie. Teraz żegnam się
ze wszystkimi. Samolot Lan Peru zabiera mało pasażerów. Jest przestronnie
i wygodnie. Startujemy. Patrzę przez okienko. Ośnieżone szczyty,
lśniące teraz w słońcu, powoli pozostają w tyle, pod nami szare łańcuchy
górskie, bez żadnych oznak życia. Znikają one z pola widzenia, gdy
samolot wchodzi w chmury, by po chwili znów się pojawić tak samo
bezbarwnie i monotonnie. Nagle dostrzegam kolorowe dachy domków i
oddzielające je drogi. To już Lima.
Lądujemy miękko, prawie bez wstrząsów. "To tutaj wysiadasz"
- mówi Małgorzata. Już się z nimi tu w Peru nie zobaczę. Żegnam się
pośpiesznie. Nie zdążyłam podejść do Reni, gdyż jakiś facet chwycił
mnie za rękę i pociągnął do wyjścia. Prowadzi do platformy, na której
piętrzy się stos walizek. Wskazuje na moją. On łapie walizkę i kieruje
się w stronę dużego gmachu. Tuż za szklanymi drzwiami wpadam w objęcia
pani konsul, którą już wcześniej poznałam w Arequipie. Jest też ambasador
i pracownicy ambasady. Oglądam się na stojący wciąż na płycie lotniska
samolot, ale już z niego nikt nie wysiada. "Oni niedługo odlecą"
- mówi pani konsul. My wsiadamy do dyplomatycznej limuzyny i jedziemy
do ambasady. W ambasadzie wita mnie znajomy archeolog Mariusz. To
z nim mam odlecieć następnego dnia do Madrytu. Pan Władysław prowadzi
mnie do obszernej kuchni i częstuje herbatą. Potem idę do wyznaczonego
mi pokoju. Odlatuję dopiero jutro.
Pomóż w rozwoju naszego portalu