Jeszcze dwadzieścia - i wcześniej - lat temu czasopisma nagradzały czytelników, którzy przysyłali do nich próbki swojej twórczości literackiej, wiersze, opowiadania, wspomnienia. Dziś nagrody czekają przede wszystkim na tych, którzy zaświadczą, że wpisują się swoim życiem w nową ideologię. „Ja uważam, że to strasznie do kitu być kobietą” - pisze młoda dziewczyna w liście do pisma dla kobiet, które uchodzi w Polsce za najbardziej postępowe. Po czym następuje kilka przykładów męczeństwa kobiet ze szkolnego podwórka (bo „oni - chłopcy - nie umieją gadać z normalnymi, dobrze uczącymi się dziewczynami”) i z domu rodzinnego. Clou listu jest donos na własnego ojca, który przychodzi z pracy, nic nie robi „i oczywiście chce obiadu”. Mama autorki listu, a jest nią „Mundaya z Zachodniopomorskiego”, bez protestu gotuje, sprząta, prasuje, bowiem „wierzy w te wszystkie stereotypy”. Córeczka czuje się zapewne równie komfortowo, jak Pawka Morozow, gdy zdradził Partii, że jego rodzice ukrywają zboże, bowiem tak samo jak ów sowiecki bohater Komsomołu otrzymała nagrodę: list zostaje „listem tygodnia”, a redakcja funduje buteleczkę wody kolońskiej. Czy więc naprawdę tak „strasznie do kitu być kobietą”? Przed nastolatkami, które zdecydują się zadenuncjować własnych rodziców, otwiera się perspektywa kariery. Czyż nie podobnie zaczynała wpływowa dziś w kręgach literackich córka znanego obrońcy politycznego, która na łamach tego samego pisma opisała go jako „nieudanego” ojca i męża, a siebie jako osobę, która osiągnęła „dojrzałość” dzięki nienawiści do niego? I ta nienawiść wytyczyła szlak artystyczno-polityczny owej, dzisiejszej duchowej przywódczyni warszawskich feministek.
Nienawiść do rodziców, bo nie są tacy, jak nakazuje współczesny ideologiczny dyktat, nienawiść, za którą czeka młodego człowieka nagroda od innych dorosłych - niegdyś reprezentujących państwo, dziś cieszące się równie wielkim autorytetem media - to wizytówka przetworzonego przez Antonio Gramsciego marksizmu. Dawniej krainą powszechnej szczęśliwości miał być świat bez religii i bez bogactwa, dziś - świat bez Boga i bez rodziny. Dawniej uczono, jak nienawidzić Kościół i księży oraz „klasę wyzyskiwaczy”, dziś „ludzie kulturalni” - redaktorzy, artyści, postępowi nauczyciele - uczą, jak kobiety mają nienawidzić mężczyzn, a dzieci nienawidzić rodziców. Myślący marksiści, do jakich należał Antonio Gramsci, wiedzieli bowiem, że rodzina jako instytucja hierarchiczna, przekazująca i chroniąca życie, prowadzi do Boga. A osłabić i pokonać rodzinę można jedynie niszcząc więzi osób ją tworzących i niszcząc kobietę, wmawiając jej, że „musi się za wszelką cenę zrealizować”. Przez narzucanie kobiecie egoizmu, budzenie w niej coraz to nowych „potrzeb”, kuszenie jej materialnym spełnieniem, odbywa się precyzyjne wmontowywanie jej w walkę ze światem męskim, zwane walką o równouprawnienie. Z listu nastolatki nagrodzonej za swój manifest nienawiści wodą kolońską wynika, że przyswoiła sobie bezbłędnie formułki języka poprawności politycznej („ trzeba udawać idiotki, żeby być na takim samym poziomie jak faceci”). Czy nie dlatego, że nagroda jest kusząca? Pawka Morozow sprzedał swoich rodziców za odznakę Komsomolca, „Mundaya z Zachodniopomorskiego” - za perfumy, modna pani krytyk literacki - za znakomity start w mediach. Cena jest często niewygórowana, wręcz śmiesznie niska. Wystarczy jednak, by obudzić motywacje do popełnienia rzeczy obrzydliwej, do upokarzającej własne człowieczeństwo zdrady. Ludzie potrzebują nagrody, bo stwarza im ona niezbędne iluzje rozgrzeszenia własnej podłości.
Karol Potocki w swojej książce Siedem bram, która jest zapisem jego pobytu w siedmiu niemieckich obozach - koncentracyjnych i obozach pracy - przedstawia psychologiczną sylwetkę jednego ze swoich kapo, Hansa Webera. Zakatował on rosyjskiego więźnia, kopiąc go na oczach współwięźniów. Czy może być straszliwsze świadectwo moralnej klęski człowieka? „A jednak w Hansie drzemały mimo wszystko resztki człowieczeństwa” - pisze Karol Potocki. - Na drugi dzień widzimy Hansa na zbiórce porannej. Ma gorączkę, jest chory i złamany. Przyglądam mu się uważnie: Hans nieprzytomnie cierpi moralnie. Tak, Hans ma sumienie! (...) Cały dzień następny Hans nikogo nie uderzył, jest łagodny, dobry i uczynny, widać, że nadrabia miną, ale wewnątrz cierpi i żałuje. Wtem zmieniają się okoliczności tej głębokiej wewnętrznej walki, która się w nim toczy: dowództwo obozu wzywa Hansa (...). Hans jest ambitny, lubi pochwały i wyróżnienia. Dowództwo obozu chwali Hansa, postąpił on jak prawy, rasowy Niemiec, postąpił po męsku (...). Dowódca obozu pogratulował Hansowi spełnionego obowiązku i kazał wypłacić zasłużoną nagrodę: 20 marek gotówką, wielką pszenną bułkę i kilogram kiełbasy. Hans powraca do nas, jest on już własnością złego ducha. Zapowiada przed swoim oddziałem, że tak postąpi z każdym i ze wszystkimi, gdy tylko uzna za stosowne. Zabitego nie żałuje i ma pełne uznanie władz obozu dla swego czynu. Oto dowód: pieniądze, bułka, kiełbasa”.
Co łączy opisywane przypadki? Czy zestawianie ich nie jest nadużyciem? Podły czyn może być donosem, wyśmianiem kogoś, kto kocha i ufa nam, a może być też fizycznym unicestwieniem osoby, całkowicie zależnej od swego prześladowcy. Przytoczone czyny należy oceniać według ich skali. Istotne jest, że we wszystkich pojawił się motyw autorytetu i nagrody. Nagradza ktoś, kto urasta do miary autorytetu. I to często wystarcza, by uśpić sumienie.
Pomóż w rozwoju naszego portalu