Otworzyć archiwa IPN
Reklama
Jeden z najbardziej znanych historyków w IPN - dr Antoni Dudek, naczelnik Wydziału Badań Naukowych IPN, wypowiedział się za radykalnymi zmianami w tej instytucji w tekście: Otworzyć wrota archiwów (Rzeczpospolita z 27 maja). Zdaniem dr. Dudka, obecnie „to, co w innych archiwach zajmuje 24 godziny (otrzymanie teczki, której sygnatura jest znana), w archiwum Instytutu trwa za sprawą bizantyjskich procedur tygodniami, a nawet miesiącami”. Dudek krytykuje to, że przerwano „z nieznanych powodów” prace nad ujednoliceniem bazy informatycznej, a zbyt wielką część dokumentów zakwalifikowano do tzw. zbioru zastrzeżonego. Pisze również: „Występują sprzeczności i ograniczenia nałożone przez wadliwe przepisy ustawy o IPN oraz innych aktów prawnych (...). Odmowa przyznania statusu pokrzywdzonego jest - często błędnie - traktowana jako stwierdzenie faktu agenturalnej przeszłości danej osoby. Tymczasem materiały archiwalne Instytutu nie pozwalają w wielu przypadkach na jednoznaczne określenie, czy mamy do czynienia z osobowym źródłem informacji UB/SB. Dlatego przy okazji czekającej nas nowelizacji ustawy o IPN rozważenia wymaga odejście od pojęcia pokrzywdzonego i zastąpienia go prostą zasadą, że każdy powinien mieć prawo obejrzeć dokumenty na swój temat”. Dr Dudek polemizuje z argumentem, że takie otwarcie archiwów ułatwi dawnym agentom sprawdzenie, czy zachowały się materiały na ich temat, akcentując: „Argument jest trafny, o ile trwać będziemy przy założeniu, że celem lustracji jest sprawdzanie prawdomówności osób lustrowanych, a nie ich przeszłości. Jeśli uznamy, że interesuje nas ta ostatnia, wystarczy szerzej niż dotychczas otworzyć wrota archiwów”.
Dr Dudek pisze również o skrajnych niedomaganiach pionu prokuratorskiego IPN, który „skoncentrował się na wszczynaniu olbrzymiej ilości śledztw (obecnie jest ich ponad 1400), co oczywiście wpłynęło na ich tempo (zdołano sformułować zaledwie 44 akty oskarżenia)”. W tej sytuacji grozi przedawnienie już za 5 lat większości zarzutów, na podstawie których prokuratorzy IPN prowadzą śledztwa.
Wokół zachowania gen. Jaruzelskiego w Moskwie
W Niedzieli z 29 maja pisałem już bardzo krytycznie o wystąpieniach gen. Jaruzelskiego w Rosji. Tym razem bardzo krytycznie oceniono je nawet na łamach postkomunistycznej Polityki z 28 maja. Wiesław Władyka pisał w tekście Ostatnia bitwa generała, iż: „Nawet życzliwi Wojciechowi Jaruzelskiemu ludzie mówią o błędzie politycznym generała, który dał się wykorzystać Putinowi w stalinowskiej aranżacji obchodów, o niezręczności licznych jego wypowiedzi w Rosji (...). Jakoś znakomicie wpisywały się w schemat kremlowskiej propagandy (...)”.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Przegrywamy szanse na Ukrainie
Reklama
Poparcie Polski dla „pomarańczowej rewolucji” na Ukrainie było aż nadto uzasadnione sprzeciwem wobec prób zafałszowania wyborów prezydenckich w tym kraju i przeobrażenia Ukrainy w kraj uzależniony od Rosji. Niczym nieuzasadniona była jednak ówczesna skrajna euforia na temat korzyści, jakie przyniesie nasze poparcie dla późniejszej pozycji Polski na Ukrainie, bez starania się o stworzenie realnego propolskiego lobby wśród Ukraińców. Należałem do osób ostrzegających przed nadmierną euforią co do przyszłego „długu wdzięczności” nowych władz Ukrainy wobec Polski i zarazem sugerujących groźbę umocnienia niemieckich wpływów na Ukrainie. I oto już po kilku miesiącach widać w tym kraju wyraźnie niepokojące nas elementy rozwoju sytuacji. Pisze o nich Bartłomiej Sienkiewicz w tekście: Czy będzie Grunwald nad Dnieprem w Gazecie Wyborczej z 26 kwietnia, a więc w dzienniku, który przedstawiał wydarzenia na Ukrainie z tak wielką euforią.
Sienkiewicz nawiązuje do naszej umiejętności przegrywania zwycięstw (na przykładzie Grunwaldu), pisząc, że wyraźnie to nam właśnie grozi na Ukrainie. Jego zdaniem: „Popieramy Ukrainę na Zachodzie...”, a „... nie popieramy siebie na Ukrainie”. Sienkiewicz wylicza tu jaskrawe przykłady braku troski polskich władz o korzystniejsze regulacje dla polskich przedsiębiorców na Ukrainie, wyeliminowania przeszkód w ich ekspansji. Zdaniem autora, „władze w Warszawie (...) przegapiają niezwykle sprzyjający moment do tworzenia silnego lobby na Ukrainie, zaprzestając wspierania realnej polskiej obecności gospodarczej w tym kraju”. Wyraźnie kontrastuje to z aktywnymi działaniami gospodarczymi Niemiec wobec Ukrainy, w sytuacji gdy sam Juszczenko uznał Niemcy za „głównego partnera Ukrainy w Europie”. Sienkiewicz ostrzega: „Jak tak dalej pójdzie, to w Polsce nadal będziemy chodzić z pomarańczowymi wstążeczkami, jak studenci w trakcie wykładu Juszczenki na Uniwersytecie Warszawskim, ale w Kijowie coraz częściej będzie można zauważyć wstążki w niemieckich czarno-czerwono-żółtych barwach. Szkoda. Szansa, jaka teraz się marnuje w stosunkach z Ukrainą, będzie już nie do odrobienia”.
Czy ks. Blachnickiego zamordowano?
W tekście Jarosława Jachimczyka Zabójcza panna (Wprost z 29 maja) wysuwane są podejrzenia na temat możliwości zamordowania przez SB w Niemczech ks. Franciszka Blachnickiego, twórcy ruchu oazowego. Autor koncentruje się na opisie wymierzonych przeciwko ks. Blachnickiemu działań MSW przy udziale pary agentów SB: Jolanty i Andrzeja Gontarczyków, którzy znaleźli się w najbliższym otoczeniu Księdza. W tekście Jachimczyka czytamy bardzo drastyczne stwierdzenia. Według autora, po uprzedzeniu ks. Blachnickiego o agenturalności pary Gontarczyków doszło do burzliwej rozmowy księdza z Gontarczykami, i... „wkrótce po tej rozmowie Blachnicki zasłabł i w ciągu kilkudziesięciu minut skonał. Gontarczykowie pozostali w Carlsbergu do następnego roku, oczerniając zmarłego Księdza w listach do bp. Szczepana Wesołego, duszpasterza emigracji”. Później, zagrożeni aresztowaniem przez kontrwywiad RFN, zdołali dosłownie w ostatniej chwili uciec do Polski. Szokujący jest fakt, że Jolanta Gontarczyk pomimo swojej dawnej agenturalnej roli jeszcze kilka tygodni temu kierowała Departamentem Administracji Publicznej MSWiA. Przecież o roli jej i męża wiadomo było w Polsce od dawna. Ciekawe, jak w sprawie zajmowania tak ważnej funkcji przez b. agentkę SB zachowywał się prezes IPN Leon Kieres, tak gorliwy w ataku na o. Hejmę?...
Rażące dysproporcje
Reklama
W Polsce lawinowo pogłębiają się dysproporcje dochodów różnych warstw społeczeństwa. Mówił na ten temat słynny biznesmen Roman Kluska w wywiadzie udzielonym Barbarze Kasprzyckiej z Faktu (z 27 maja) pt. Nie wolno robić z ludzi niewolników. Kasprzycka zapytała: „Niektórzy menedżerowie w Polsce zarabiają gigantyczne kwoty miesięcznie, rekordzista otrzymywał co miesiąc prawie dwa miliony. Czy to moralne?”. Odpowiadając, R. Kluska powiedział m.in.: „(...) sytuacja, w której pracownik musiałby pracować ponad sto lat, aby uzyskać miesięczny dochód menedżera, jest chora (...). Myślę, że trzeba mieć zahamowane ludzkie odruchy, żeby to akceptować (...) różnice w wynagrodzeniu muszą mieścić się w pewnych granicach - nie tylko etycznych, ale i biznesowych. Ktoś, kto akceptuje tak astronomiczne wydatki firmy na jego pensję, nie może być wysokiej klasy menedżerem”.
Zamieszanie w policji
Coraz bardziej szokują ostatnie głośne afery w policji. Nawiązują do nich autorzy Newsweeka (nr z 29 maja) Jerzy Jachowicz i Igor Ryciak w obszernym tekście Zadżumione fakty. Zastanawiają się, czy wspomniane afery to „konsekwencje wieloletnich intryg i rozgrywek kadrowych jednej z najbardziej mrocznych postaci w historii polskich służb - Romana Kurnika, byłego zastępcy komendanta głównego policji i doradcy w MSWiA, zaprawionego w PRL-owskich technikach manipulacji, od 15 lat do dziś nieprzerwanie rozdającego karty i kierującego polską policją z tylnego siedzenia”.
„Wprost” atakuje Kwaśniewską
We Wprost z 22 maja - bardzo ostry atak Roberta Mazurka na Jolantę Kwaśniewską pt. Kwaśniewska bez barier. Autor szeroko rozpisuje się nad upadkiem mitu pani prezydentowej, wskazuje niektórych bardzo podejrzanych darczyńców dla jej fundacji. Zdaniem Mazurka, prezydentowa jest dziś tym, co „Amerykanie nazywają «spadającą kaczką». (...) Prezydentowa jest nie tylko spadającą kaczką, ale jeszcze trafioną sporą porcją śrutu - mówi jeden z dawnych bywalców Pałacu Prezydenckiego”.
„Newsweek” atakuje „Wprost”
Powyższy tekst wywołał ostrą ripostę w Newsweeku. Bolesław Mazur przypomniał w tekście Król koło dworu prezydenta, jak to w swoim czasie redaktor naczelny Wprost M. Król zabiegał o względy Kwaśniewskich, wspierał finansowo fundację prezydentowej, podczas gdy we Wprost wysławiano pod niebiosa p. Jolantę (np. w artykule Lady J., zrównującym ją z Matką Teresą i księżną Dianą).
„Zsyłki” ambasadzkie
Jan Ordyński i Piotr Śmiłowicz piszą w tekście Ambasady dla ludzi lewicy (Rzeczpospolita z 13 maja) o tym, jak rząd Belki stara się na finiszu obsadzić kilkanaście placówek dyplomatycznych. Niektóre nominacje mają wyraźnie polityczny charakter - jak np. mianowanie Barbary Labudy szefem nowej placówki w Luksemburgu czy mianowanie nowym ambasadorem w Argentynie Stefana Paszczyka, byłego szefa Polskiego Komitetu Olimpijskiego. Moje szczególne wątpliwości budzi mianowanie na stanowisko ambasadora w USA Henryka Szlajfera. Patriotyczna Polonia w USA będzie miała za ambasadora człowieka, który niezbyt popisał się w 1968 r. (W więzieniu należał do osób, które złożyły szczególnie wylewne zeznania, z czego próbował się później tłumaczyć na łamach KOR-owskiej Krytyki. Wypomniał mu to słynny austriacki sowietolog Paul Lendvai w książce Antysemityzm bez Żydów). Na dodatek Szlajfer należy do szczególnie gorliwych „tropicieli” polskiego „nacjonalizmu” i „klerykalizmu”. W 1992 r. wraz Piotrem Ogrodzińskim był autorem tekstu Is the Catholic Church a threat to democracy? (Czy Kościół katolicki jest zagrożeniem dla demokracji), publikowanego na łamach East European Reporter (maj - czerwiec 1992). Tekst atakował rzekomy triumfalizm i ekspansjonizm Kościoła katolickiego w Polsce. Czy autor z takimi poglądami jest najlepszym kandydatem na ambasadora w USA, kraju o tak silnej patriotycznej i głęboko wierzącej Polonii?!