Ileż bojów stoczono, aby w projekcie konstytucji europejskiej znalazła się wzmianka o Bogu czy o wartościach chrześcijańskich! Prosił o to Jan Paweł II, zabiegały Kościoły i narody. Nie. Francuscy masoni układający tekst konstytucji uparcie i z całą mocą przeciwstawili się jakimkolwiek nawiązaniom do religii. Unia Europejska, według nich, nie potrzebuje takiego duchowego wsparcia. Miała wystarczyć rewolucyjna ideologia o wolności, równości i braterstwie. Nie wystarczyła. 29 maja Francuzi odrzucili eurokonstytucję. 1 czerwca to samo uczynili Holendrzy. Można się spodziewać, że podobnie postąpią Duńczycy, Anglicy, Czesi…, może i my...
Co dalej? Pamiętając, jak trudno było ustalić kompromisowy tekst traktatu, jego renegocjacja wydaje się mało realna. Stąd - jak sądzę - 16 czerwca podczas unijnego szczytu przywódcy państw powinni zdecydować o zatrzymaniu machiny ratyfikacyjnej, aby nie doszło do całkowitej kompromitacji, a w efekcie do upadku marzeń o wspólnej Europie. Przypomnę, że - zgodnie z unijnym prawem - weto bodaj jednego kraju powinno oznaczać, że konstytucja wyląduje w koszu. Jak się wydaje, od Francji może rozpocząć się tzw. efekt kuli śnieżnej, czyli odrzucania eurokonstytucji przez kolejne państwa. Mimo to euroentuzjaści kombinują, jak znaleźć sposób obejścia niekorzystnego wyniku referendum. Wygląda to tak, jakby partia rządząca, przegrywając wybory, zdecydowała się je powtórzyć. Kombinowaniem jest m.in. powoływanie się na protokół, według którego konstytucja nie wejdzie w życie dopiero wtedy, gdy odrzuci ją 5 państw europejskich. Skoro ten protokół jako aneks do projektu traktatu został wraz z konstytucją odrzucony przez Francuzów i Holendrów, nie można się na niego powoływać. Zachodzi więc obawa, że brukselskie elity wykombinują inny aneks do tekstu traktatu, w którym np. zaproponuje się przeprowadzanie referendów aż do pozytywnego skutku.
Zastanawia mnie inna sprawa: konstytucję odrzucono w krajach, które w kwestiach wolnościowych posunęły się bardzo daleko, którym - krótko mówiąc - konstytucja bez Boga byłaby na rękę. Czy można np. marzyć o większej „wolności” niż ta w Holandii? To Holandia była pierwszym krajem na świecie, który zalegalizował eutanazję, także dzieci. Według oficjalnych statystyk, takich „uśmierceń” wykonuje się kilkanaście tysięcy rocznie. Podobnie z prostytucją. Od 1 października 2000 r. domy publiczne są w tym kraju legalne. Rzekomo to pomaga walczyć z AIDS, ogranicza wyzysk kobiet i zwiększa dochody państwa. Policja regularnie kontroluje bowiem, czy „przybytki miłości” działają zgodnie z prawem. Sądzę więc, że Holendrzy, głosując w referendum na „nie”, obawiali się, iż Bruksela wzmocniona konstytucją mogłaby im odebrać „wolnościowe” prawa do eutanazji, małżeństw gejowskich, legalnej prostytucji, wolności sprzedaży marihuany i haszyszu... Prawdę mówiąc, ta konstytucja stwarzała im jeszcze większe możliwości szerzenia tolerancji i dewiacji, jeśli więc Holendrzy odrzucili ją z obawy, że coraz dalej sięgające macki Brukseli w końcu zduszą ich pseudowolność - to jest o czym myśleć.
Czy jednak odrzucenie konstytucji można uważać tylko za protest przeciw unijnej centralizacji, biurokracji, narzucaniu norm socjalnych czy innych regulacji? Czy to tylko przejaw lęku przed konstytucją uznaną za niebezpieczne „werbalne monstrum”, nadęte tak samo jak brukselska administracja? Sądzę, że diabeł odebrał konwentowi europejskiemu rozum. Eurokonstytucja bowiem próbowała szczegółowo unormować sprawy gospodarcze, administracyjne, prawnicze, kulturowe, ale także takie, jak: homoseksualizm, feminizm skrajny, pluralizm prawdy, sekularyzm… Religię ujęto w ramy samej obrzędowości, co więcej - zadekretowano wyższość prawa unijnego nad prawem Bożym. W rezultacie brukselska biurokracja - oprócz wydawania niezliczonej wprost ilości rozporządzeń - uzurpowała sobie prawo do rządu dusz i sumień, spychając Europę w ateistyczną przepaść bezsensu prawdziwej miłości, poświęcenia, honoru, życia w prawdzie… Ta utopijna wiara w rozum musiałaby prędzej czy później doprowadzić do totalitaryzmu, do powstania nowego imperium bez Boga - jak prezydent Ronald Reagan nazwał Związek Radziecki.
Powinniśmy podziękować Francuzom i Holendrom za uwolnienie nas od utopii papierowego, biurokratycznego fundamentu wspólnej Europy bez Boga. Od marzeń o budowie superpaństwa z jedną armią, walutą czy hymnem, za cenę zbudowania federalnego państwa ze stolicą w Brukseli. Ci, którzy głosowali przeciw takiej konstytucji, są na pewno zwolennikami państw narodowych, demokracji i suwerenności, są też najczęściej przeciwnikami globalizacji gospodarczej i duchowej. Tymczasem u nas lewicowy rząd Marka Belki upiera się, że należy kontynuować proces ratyfikacji eurokonstytucji. Lewica, nie zwracając uwagi na niekorzystne dla Polski zapisy, brak odniesienia do chrześcijaństwa, wątpliwości prawne i błędy zawarte w unijnej konstytucji, usilnie dąży do jak najszybszej ratyfikacji traktatu.
Na szczęście cała opozycja uważa, że eurokonstytucja jest martwa, więc nie powinno się nad nią głosować. I taka powinna zapaść decyzja w Sejmie. Jaka opcja zwycięży? Zobaczymy. Jedno jest pewne - unijne elity narzucające swoje decyzje całej Europie znalazły się nie po raz pierwszy w ogromnym kryzysie. Pan Bóg pokarał unijne elity za to, że próbowały wepchnąć narody europejskie - jak to ujął ks. prof. Czesław Bartnik - w „smoczą jamę”, na pożarcie brukselskim eurokratom, ateistycznym ideologom, inżynierom od ludzkich dusz.
Pomóż w rozwoju naszego portalu