Wiesław Adamik i Monika Kaniowska: - Jak doszło do obsadzenia Pana w roli Jana Tyranowskiego w filmie „Karol. Historia człowieka, który został papieżem”?
Piotr Różański: - Otrzymałem telefon z biura produkcji filmu z propozycją spotkania. Nie wiedziałem wtedy jeszcze nic o tej produkcji. Zjawiłem się na castingu i okazało się, że reżyser był już zdecydowany powierzyć mi tę rolę, bo widział moje zdjęcie w gablocie Teatru Bagatela.
- Jaką wizję Jana Tyranowskiego miał Giacomo Battiato?
Pomóż w rozwoju naszego portalu
- Fizycznie w ogóle nie przypominam Tyranowskiego, ale reżyser w przypadku akurat tej postaci nie przywiązywał znaczenia do wyglądu zewnętrznego. Z tego człowieka miała emanować nieprawdopodobna energia, przechodząca prawie w mistycyzm. Jan Tyranowski od pierwszego spotkania zafascynował Karola Wojtyłę. W filmie uratował go z okupacyjnej łapanki, wziął do swojej pracowni krawieckiej i zaczęli rozmawiać. Rozumieli się bez słów. Tyranowski prowadził głębokie życie intelektualne, zwłaszcza religijne. Wiele problemów poruszanych w dyskusji z nim okazało się dla Karola bardzo ważnymi. Ten człowiek miał na Karola wielki wpływ w początkowej fazie jego rozwoju duchowego, który popchnął go na drogę kapłaństwa. Znali się wiele lat, aż do wyświęcenia ks. Wojtyły na biskupa; ten wątek jednak w drugiej części filmu już się urywa.
Reklama
- Jak wyglądała praca na planie?
- Tempo, w jakim kręcono zdjęcia do filmu, było wręcz zawrotne. Nie było łatwo, już w charakteryzatorni pojawił się problem, czy nie trzeba ściąć moich długich włosów, które były mi potrzebne do ról na scenie. W latach 40. nikt takich nie nosił, więc włoskie charakteryzatorki podpięły mi włosy do góry i zasłoniły nakryciem głowy. Z braku czasu nie zrealizowaliśmy pięknej sceny z udziałem Piotra Adamczyka i moim po pogrzebie ojca Karola Wojtyły.
- Jak Pan myśli, dlaczego Włosi nie zaprosili na plan dziennikarzy?
- Włosi zdają sobie sprawę, że mamy do Papieża stosunek wyjątkowy. Obawiali się naszej reakcji na wyrwane z kontekstu poszczególne sceny z jego życia. Mówili: „Każdemu Polakowi wydaje się, że zna Karola Wojtyłę, każdy wie, że chodził po górach, pływał na kajakach, modlił się w tych miejscach, odprawiał Msze św. polowe. Tymczasem, aby zrozumieć postawę Karola Wojtyły wobec drugiego człowieka, trzeba pokazać bagaż jego przeżyć w okresie totalitaryzmu i stosunek do drugiego człowieka”. Sądzę, że Włochom łatwiej było pokazać to wszystko, nie mają bowiem naszego stosunku do Papieża. Uważam, że film jest żywy i udany.
- Czy poznał Pan osobiście Karola Wojtyłę?
Reklama
- Kard. Karol Wojtyła przyszedł na premierę sztuki Jesionowskiego Odnowiciel, w której grałem Karia. Juda z Kariotu zdradza Odnowiciela. Sztuka opowiadała o charyzmatycznym człowieku, za którym szły tłumy, opowiadała w sposób szczególny, nie pokazując go fizycznie na scenie. Po spektaklu Ksiądz Kardynał przyszedł za kulisy i bardzo sympatycznie nam dziękował. Wiedzieliśmy o jego występach w Teatrze Rapsodycznym. Potem miałem okazję recytować bardzo trudne i głębokie teksty filozoficzne napisane przez Tadeusza Kotlarczyka i Karola Wojtyłę.
- Czy spotkał Pan kogoś takiego jak Jan Tyranowski i czy aktorstwo wypełnia całe Pana życie?
- Moja rodzina pochodzi ze Wschodu. Mój ojciec był w wojsku i szedł pod Lenino. Pochodzę z Augustowa, pamiętam tamtejsze lasy, kanały między jeziorami. O moim aktorstwie zdecydował przypadek. Moi nauczyciele pochodzili z Wilna. Oni już wtedy byli moimi duchowymi przewodnikami. Ukończyłem liceum pedagogiczne, oprócz elementów pedagogiki i psychologii musiałem również opanować śpiew i taniec. Miałem zajęcia po dwanaście godzin. Po skończeniu szkoły pracowałem w powiatowym domu kultury. Gdy dostałem „bilet” do wojska, trochę się przeraziłem. Złożyłem więc papiery do warszawskiej Wyższej Szkoły Aktorskiej.
Aktorstwo traktuję jako zawód, a nie jako nawiedzenie. Gram na scenie, uczestniczę w próbach, ale nie pozwalam sobie na „granie” w życiu.
- Dziękujemy za rozmowę.