Do zdarzeń rozgrywających się za naszą wschodnią granicą wypada powracać: niosą one ważną dla nas treść i powinny być rzetelnie analizowane. Tymczasem relacje stamtąd nacechowane są emocjami i odwołują
się do naszych emocji. Wciąż pokazuje się nam Ukrainę, która śpiewa, wywija flagami, ze łzami w oczach błaga o solidarność i zrozumienie. Nie bez powodu wciąż używa się słowa „rewolucja”,
które budzi czujność każdego, kto zna historię, i każe myśleć o teatralności wydarzeń na placach wielkich miast Ukrainy. Skoro rewolucja, to kto reżyseruje ten wielki spektakl, kto wyzwolił te nastroje?
Tylko bowiem zupełni ignoranci mogą myśleć o rewolucji - jakiejkolwiek - w kategoriach spontanicznych zrywów.
„To, co zapanuje po zwycięstwie opozycji, będzie chaosem rozczarowującym dla większości młodych uczestników pomarańczowej rewolucji na placu Niepodległości” - przestrzega tymczasem
Timothy Garton Ash, brytyjski pisarz, publicysta, historyk, skądinąd entuzjasta tego, co dzieje się na Ukrainie, mający pretensję do Zachodu o zbyt powściągliwie niechętne spojrzenie na te wydarzenia
(GW z 6 grudnia br.) - „często nieprzyjemnym - jak we wszystkich krajach postkomunistycznych. Nie znaczy to jednak, że nie mają oni prawa spróbować, jeśli ich kandydat wygra w nowych
wyborach pod międzynarodowym nadzorem, które będą tak wolne i uczciwe, jak na to warunki pozwalają”.
To jedna z nielicznych opinii, które - przy całej sympatii i szacunku dla ukraińskich aspiracji - nawołują do trzeźwości. Większość komentarzy i relacji tymczasem przedstawia naszych sąsiadów
jak dzieci. Dzieci są ufne. Ktoś musi poprowadzić je za rękę. Dzieci mają prawo do swoich błędów i do nadziei, której już często nie znajduje się u ludzi dojrzałych. Dzieci widzą świat przez pryzmat swojej
walki. Dzieci będą bez zastrzeżeń wierzyć tym, którzy mówią to, co chcą usłyszeć.
Z tego, co dochodzi do nas z Ukrainy, można wywnioskować, że Ukraińcy w swej drodze do wolności postawili na jednego człowieka. W Polsce zrobiliśmy podobny błąd. Zbyt mało myśleliśmy o mechanizmach,
nie doceniliśmy faktu, jak złożoną - i nieoczywistą - kategorią jest władza w dzisiejszym świecie. Potem mieliśmy pretensje do tych, którzy symbolizowali nasze dążenia, a którzy tak nas zawiedli.
Złożoną kategorią jest też suwerenność państwa, którą w epoce globalizmu ogranicza coraz więcej czynników.
Postulat o konieczności „patrzenia władzy na ręce” staje się więc coraz bardziej naglący, a jednocześnie stanowi coraz trudniejsze zadanie. Prof. Józef Fischer - wiceprzewodniczący
Komitetu Nauk Politycznych PAN w debacie prowadzonej przez Nowe Państwo (nr 12/2004) na temat problemów z suwerennością przedstawił pewien mało czytelny dla powszechnej świadomości aspekt zagrożeń suwerenności:
„Pojawiły się organizacje nowego typu - transnarodowe korporacje finansowe i gospodarcze. To one sterują procesami, które nazywamy globalizacyjnymi. Są w stanie kierować polityką wewnętrzną
i zewnętrzną państw, szczególnie słabych. Wykorzystują przy tym swoje nieograniczone wręcz możliwości finansowe. (…) taka korporacja zyskuje w danym kraju podmiotowość prawną i od tego momentu
samodzielnie zawiera umowy, które mogą się okazać dla państwa albo pożyteczne, albo szkodliwe. Może wciągać do swoich polityczno-finansowych gier polityków, działaczy społecznych, całe ugrupowania, korumpować,
lobbować na swoją rzecz. Suwerenna władza, państwo, już nie ma kontroli nad tymi organizacjami”.
Wszystko to dziać się może, ale nie musi. Nie wiemy jeszcze, w którą stronę pójdą przemiany na Ukrainie. Tym bardziej należy stawiać pytania, a nie tylko podtrzymywać nastrój entuzjazmu. Ukraińców
trzeba też na nowo informować o niebezpieczeństwach czających się na ich drodze do wolności. Mówić im o konieczności odbudowy - a raczej stworzenia - niezależnych, dobrze wykształconych elit,
które będą niosły wzorce myślenia i działania na rzecz dobra wspólnego. Nie podejrzewając nikogo, pomóc im w rozpoznaniu skutecznych mechanizmów kontroli władzy.
Prof. Józef Fischer, mimo swej wielkiej wiedzy o zagrożeniach i osłabieniach suwerenności państw we współczesnych realiach, nie jest pesymistą. „Nie należy się bać procesów globalizacyjnych,
narody przetrwały nie takie rzeczy. Jeżeli naród będzie zjednoczony, scalony, będzie miał wizję swojej przyszłości i światłe przywództwo, przetrwa, a tym samym przetrwa państwo”.
Ta wizja jest potrzebna zarówno Polsce, jak i Ukrainie. Musi być przedstawiona uczciwie, musi stać się przedmiotem ogólnonarodowej debaty. Tylko wtedy da się uniknąć pretensji i rozczarowań na wielką
skalę.
„Natomiast suwerenność jest wciąż kategorią otwartą - dodaje prof. Fischer - musimy o nią zabiegać. Nie możemy ufać naszym politykom, bo nikt na świecie im nie ufa, tylko naród jest
suwerenem w swoim państwie. Przywódcy przychodzą i odchodzą, a naród zostaje i sam powinien decydować o swoim losie”.
Pomóż w rozwoju naszego portalu