W zielonym ogrodzie położonym tuż nad rozlewiskiem Wisły koło Kazimierza pachną dzikie róże i nie powinno się myśleć o wojnie ani dawnej, ani tej dziwnie okrutnej, która się teraz toczy na świecie. Ze świadomości wyłaniają się jednak obrazy niegdyś mocno zakodowane: wojna, okupacja, powstanie, tułaczka.
Przytoczę tylko jeden apokryf wojenny związany z moim zmarłym pięć lat temu Przyjacielem - wenecjaninem. Apokryf ten ma dobre zakończenie. Opowiedział mi go niegdyś ów Przyjaciel z Wenecji - prof. Feliciano Benvenuti.
Jesienią 1943 r. Niemcy już nie byli sojusznikami Włoch. Z frontu wschodniego wieźli wczorajszych sojuszników - włoskich żołnierzy już jako jeńców - w zaplombowanych wagonach do obozów. Profesor wspominał, że kiedy przejeżdżali przez tereny Polski, na wielu stacjach i stacyjkach wagony zatrzymywały się na chwilę, a polscy kolejarze przez małe, zadrutowane okienka w wagonach starali się im wrzucić chleb i podawali wodę. Włosi byli strasznie zmęczeni, głodni i spragnieni, a wielu z nich opuszczała nadzieja.
Pociąg z jeńcami wojennymi zatrzymał się też na stacji Częstochowa, ale zgromadzonych tam kilku kolejarzy nie miało już nic do dania. Wówczas jeden z nich wyraził mową gestów tę smutną sytuację i pokazał uciemiężonym włoskim współbraciom na rozpostartej dłoni niewielki wotywny obrazek Matki Bożej Częstochowskiej: „Nie mamy już nic, ale módlcie się do Niej, a Ona was obroni”. I obroniła - wierna wszystkim ludziom na ziemi Madonna Nera.
Te stacje kolejowe podczas wojny i okupacji były świadkami wielu dramatów, rozstań, spotkań, ocaleń i śmierci.
Kiedy prof. Benvenuti opowiadał swój wojenny apokryf po latach w rodzinnym domu w Wenecji, jego żona Elena ocierała oczy białą chusteczką.
Profesor, jako prawdziwy wenecjanin, niechętnie wyjeżdżał ze swojego ulubionego miasta, ale kiedyś był przejazdem w Warszawie, w Muzeum Narodowym, aby obejrzeć nasze obrazy Canaletta. Przechodząc przez sale, natrafił na podeście muzealnym na niewielką wystawę, którą zrobiłam z wczesnych drzeworytów weneckich. Są one bardzo cenne i przypominają swoją atmosferą świat wczesnych klasycznych bajek włoskich, tzw.
Il Novellino. Profesor poprosił listownie Muzeum o dokumentację z tej wystawy i tak się zaczęła moja długoletnia przyjaźń z Wenecją.
Profesor już nie żyje. Był wyjątkowym człowiekiem, prawdziwym obywatelem Wenecji, stojącym wysoko wśród elit Wenecji i świata. Był wybitnym prawnikiem i znawcą oraz mecenasem sztuk, animatorem wielu wspaniałych wystaw, jak np. Grecy na Zachodzie, oraz publikacji poświęconych tym wystawom lub zagadnieniom, m.in. dotyczącym Tycjana i Wenecji. Był miłośnikiem wszystkiego, co weneckie, a specjalnie Tycjana, którego oryginalne ryciny posiadał.
Nie będzie niedyskrecją, jeśli opiszę zaskoczenie, jakiego doznałam w domu państwa Benvenuti. Zaproszono mnie do sypialni (co świadczy o dużym stopniu zażyłości). Moją uwagę zwrócił ogromny różaniec z kości słoniowej, wiszący nad łóżkiem. Białe kule różańca były wielkości pomarańczy, a krzyż prosty, gładki. W mojej obecności któreś z małżonków otworzyło domowy sejf. W nim był przechowywany skarb rodzinny - Droga Krzyżowa, cykl oryginalnych akwafort jakiegoś znakomitego artysty (Tiepolo? Nie pamiętam). W sejfie przechowywano Drogę Krzyżową, ale małżonkowie wiedzieli, że Polka, młodsza siostra tamtych kolejarzy ze stacji Częstochowa, zrozumie, co to jest skarb prawdziwy.
Pomóż w rozwoju naszego portalu