W Warszawie mieszka ich kilkanaście tysięcy. Handlują na Stadionie Dziesięciolecia, prowadzą azjatyckie bary. Nie są uciążliwi dla otoczenia, nie żebrzą, nie zajmują się rozbojem ani prostytucją. Na krakowskich Błoniach ofiarowali Ojcu Świętemu obraz Madonny z La Vang. Od kilku lat warszawscy Wietnamczycy mają nawet swojego duszpasterza.
JOLANTA BIDZIŃSKA: - Dlaczego Ojciec pracuje akurat z Wietnamczykami?
O. EDWARD OSIECKI SVD: - Kiedy wróciłem z Papui Nowej Gwinei w 1995 r., byłem szczególnie uwrażliwiony na obecność ludzi innej rasy, innej kultury. Polska wyglądała raczej monotonnie i " blado", wszyscy biali. Nawet na Nowej Gwinei, mimo że rdzenni mieszkańcy są ciemnoskórzy, było więcej urozmaicenia i można było spotkać białych. Na Stadionie Dziesięciolecia odnalazłem wielokulturowe środowisko i atmosferę podobną do tej w Sydney. Tam poza straganami i handlem można zobaczyć kipiące życiem targowisko idei i wartości kulturowych. Stadion jest unikalnym przykładem koegzystencji w globalnej wiosce.
- Tam znalazł Ojciec swoich podopiecznych?
- Tak. Zacząłem chodzić częściej, obserwować, zaznajamiać
się. Potem trafił do mnie Wietnamczyk, który był w potrzebie religijnej.
Rozmawialiśmy, i wtedy uświadomiłem sobie, że przecież powinno być
więcej katolików wśród nich. Z encyklopedycznych informacji wiedziałem,
że w Wietnamie katolicy stanowią około 10% społeczeństwa. Podobnej
proporcji katolików należy się spodziewać wśród emigrantów. Stąd
pojawiła się myśl, żeby zebrać ich i pomóc się zorganizować. W Australii
obserwowałem duszpasterstwo polonijne i widziałem, jak dzięki temu
Polacy mogli pielęgnować wiarę i kulturę. Te obserwacje pomogły mi
w organizowaniu wspólnoty wietnamskiej.
Katolicy z Wietnamu mają silne poczucie tożsamości. Wiedzą,
kim są, i dlatego na obczyźnie - z obawy przed infiltracją sekt -
bardzo powściągliwie nawiązują kontakty religijne. Do mnie również
przekonywali się kilka miesięcy, obserwując czy rzeczywiście jestem
księdzem katolickim. Chcieli mieć pewność, że trwam w jedności z
papieżem i oddaję należną cześć Bożej Rodzicielce. Wreszcie mi zaufali,
uwierzyli, że reprezentuję Kościół katolicki.
Okazują ogromne przywiązanie i wierność Kościołowi. Jeden
z katolików opowiadał, jak kiedyś pragnął odprawić spowiedź wielkanocną.
Ponieważ nie było żadnego księdza znającego język wietnamski, zdecydował
się spowiadać polskiemu kapłanowi za pośrednictwem tłumacza, któremu
najpierw powiedział swoje grzechy. To wyraz ogromnej determinacji,
by w pełni uczestniczyć w życiu Kościoła.
- Zna Ojciec wietnamski?
- Odprawiam Mszę św. w języku wietnamskim, ale prawdę mówiąc, jest to tylko naśladowanie dźwięków. Ufam, że Bóg rozumie wszystkie języki. Wietnamczycy natomiast twierdzą, że rozumieją, co czytam. Z pewnością mają niejeden powód do śmiechu, ponieważ język wietnamski jest tonalny, którego czytanie można porównać z czytaniem partytury muzycznej, a ja nie jestem zbyt muzykalny. Są jednak ogromnie wyrozumiali, wiedząc jak trudno jest im mówić po polsku.
- Tak samo trudno Wietnamczykom nauczyć się polskiego...
- Tak, mówią po polsku, ale myślą po wietnamsku. Ktoś do mnie dzwoni i mówi tak:
- Tata, czy ty jest do tam?
- Tak, ja jestem tutaj - odpowiadam.
- A kiedy ty do tam? - Dla niego "tam" i "tutaj" to dwa różne miejsca. Nie rozumie, że mówimy o tym samym miejscu.
- Tak, ja jestem tam - odpowiadam.
- Czy ja teraz mogę przyjdę do tam?
- Tak - odpowiadam. Gdybym powiedział: "tak, przyjedź",
nie zrozumie. Oczekuje tylko "tak", reszta to już tylko szum informacyjny.
Ponieważ to są w większości młodzi ludzie, mówię do nich
po wietnamsku "konchhi" lub "konghi", czyli "synu", "córko", a oni
zwracają się po polsku "tata". Między sobą mówią o mnie "bo", to
też znaczy "tata". Oficjalnie jestem nazywany Cha Edward.
- Na czym polega praca duszpasterska w takiej grupie?
- Jak każdy duszpasterz udzielam sakramentów, przygotowuję
formalną dokumentację dla narzeczonych. Sam nie potrafię nauczać
ich po wietnamsku. We wspólnocie jest jednak lider bardzo aktywny
i kompetentny, który przygotowuje narzeczonych.
Przychodzę na ratunek w nagłej sytuacji. Nieraz ktoś
ma problemy małżeńskie, trzeba negocjować. Tworzą się podstawy parafii
wietnamskiej obejmującej katolików wietnamskich, katolickie rodziny
wietnamsko-polskie.
Utrzymujemy kontakty z księżmi wietnamskimi z Europy
zachodniej, którzy odwiedzają nas co jakiś czas. Wtedy jest okazja,
żeby się wyspowiadać w języku ojczystym, posłuchać katechezy. Duszpasterz
mówiący po wietnamsku przydałby się od zaraz i na stałe. Znalazłby
zatrudnienie na pełny etat w całej Polsce. W związku z przygotowaniami
do pielgrzymki Ojca Świętego odnalazłem w Krakowie znaczną grupę
katolików, którzy również uczestniczyli w Mszy na Błoniach. Podobnie
jest w Szczecinie, Gdańsku, Katowicach, Łodzi. Uważam, że moja rola
w takiej wspólnocie jest pomocnicza i tymczasowa, ponieważ najlepiej
pracę duszpasterską wśród katolików wietnamskich może prowadzić ksiądz
wietnamski. Warto przypomnieć polskie doświadczenia. Za emigrantami
do Ameryki czy Australii też wędrowali polscy duszpasterze. Toteż
w tej chwili szukam sposobów, by zainteresować tą pracą jakiegoś
rodowitego wietnamskiego
kapłana. Przez Internet nawiązałem już wstępne kontakty.
- Na krakowskich Błoniach Wietnamczycy z Polski ofiarowali Ojcu Świętemu obraz Madonny. Skąd wziął się ten pomysł?
- To był obraz Naszej Pani z La Vang, który dla katolików
wietnamskich jest szczególnie drogi. Wiadomo, że Ojciec Święty do
tej pory nie był w Wietnamie, ale niejednokrotnie dawał wyraz swej
miłości do ludu wietnamskiego. W przemówieniach do biskupów wietnamskich
często wspominał Matkę Bożą z La Vang, beatyfikował i kanonizował
męczenników. Tamtejsi katolicy nie mieli okazji podziękować mu za
liczne wyrazy miłości i życzliwości, chociaż biskupi wietnamscy kilkakrotnie
wychodzili z inicjatywą zaproszenia Ojca Świętego, ale względy polityczne
stały na przeszkodzie.
Wizyta papieska w Polsce, mająca tym razem charakter uniwersalny,
dała Wietnamczykom szansę wyrażenia swych uczuć wobec Następcy św.
Piotra.
Katolicy wietnamscy mieszkający w Polsce zamówili w Wietnamie
obraz wykonany techniką typowo azjatycką, w której wykorzystuje się
masę perłową i lakę. Matka Boża z La Vang to dla nich bardzo drogi
symbol, jak Częstochowska Pani dla Polaków.
Wielu Polaków jest przekonanych, że Wietnamczycy są przede
wszystkim buddystami. Tymczasem wśród ponad 70 milionów Wietnamczyków
jest około 8 milionów katolików. Jest to znacząca liczba.
- Zna Ojciec historię Wietnamu?
- Nie za bardzo, ale wiem, że to historia męczeńska. Wietnam był przez długie wieki pod okrutnym panowaniem chińskim. Potem odzyskał niepodległość, ale nie na długo, bo przyszły czasy kolonialne Francuzów. W latach 50. XX w. kraj podzielono na Wietnam Północny i Południowy i strefy wpływów Amerykanów, Rosjan i Chińczyków. Być może dlatego Wietnamczycy w Polsce czują się dobrze, pomimo wielu kłopotów.
- Jak liczna jest wspólnota warszawska?
- Wspólnota warszawska katolików wietnamskich została
oficjalnie ustanowiona przez bp. Kazimierza Romaniuka. Korzystamy
z gościny parafii Narodzenia Pańskiego na Witolinie.
Na pierwsze spotkania przychodziło 40 osób. Obecnie na
Mszę św. sprawowaną raz w miesiącu przychodzi około 120 osób. Niektórzy
są regularnie, inni przychodzą rzadziej. W związku z przygotowaniami
do papieskiej pielgrzymki liczba ta urosła do 250 osób. Tylu też
uczestników liczyła nasza grupa pielgrzymów do Krakowa. Trudno określić
liczbę Wietnamczyków w Warszawie, ale szacunkowo ocenia się, że jest
ich przynajmniej 10 tysięcy. Przypuszczam więc, że i katolików powinno
być więcej. Poszukuję sposobów dotarcia do wszystkich. Praca misyjna
jest wpisana w charyzmat naszego zgromadzenia, a misje niekoniecznie
muszą być w Azji. Ewangelia jest adresowana do wszystkich, wierzących
i niewierzących jeszcze, do niechrześcijan. W tej chwili mamy nową
sytuację. Misje przychodzą do naszego domu, są tuż pod drzwiami.
Jako katolicy świadomi misyjnego obowiązku powinniśmy szeroko otworzyć
je i serdecznie zaprosić naszych braci do środka. Pamiętam, że na
Nowej Gwinei często mówiłem o powszechności Kościoła, zapewniając
tamtejszych chrześcijan, że dzięki niej wyznawcy Chrystusa wszędzie
mogą czuć się u siebie w domu. Myślę, że teraz nadchodzi czas dawania
świadectwa tej prawdzie.
- Ktoś jeszcze w Polsce pracuje z Wietnamczykami?
- Jak dotąd tylko ja, chociaż wiadomo, że Wietnamczycy w większej liczbie są w Polsce od 1989 r. Od samego początku próbowali kontaktów z Kościołem, ale trudności językowe i życiowe problemy wysuwały się na pierwszy plan. Niektórzy uczestniczyli we Mszy św. odprawianej po polsku, nic nie rozumiejąc. Nie było też nikogo, kto pomógłby im zorganizować się. W większości więc modlili się w małych grupach w swoich domach. To sprawiało wrażenie, że są zamkniętym gronem. To nie jest prawda.
- Pary mieszane są na to dowodem?
- Też, ale nie tylko. Byłem na weselu typowo wietnamskim,
gdzie wśród wielu gości byli zaprzyjaźnieni Polacy. Wietnamczycy,
gdy tylko poznają choć trochę język polski, chętnie uczestniczą w
tym co polskie i zapraszają do udziału w swoim życiu. W każdą drugą
niedzielę miesiąca odprawiamy Mszę św. w kościele parafialnym. Proboszcz
parafii ks. Zenon Majcher, bardzo gościnny gospodarz kościoła na
Witolinie, mówi o naszej Mszy w ogłoszeniach. Przychodzą często Polacy
i modlimy się razem.
Są bardzo społeczni. Przedsiębiorcy wietnamscy w Krakowie,
katolicy i buddyści, organizują wakacyjne festyny na rzecz ludzi
starszych, samotnych i sierot. Zbierają liczące się sumy i przekazują
to do Caritas czy innych organizacji charytatywnych. Starają się
coś zrobić na rzecz potrzebujących w Polsce. Dla mnie jest to bardzo
optymistyczny znak ich wrażliwości na potrzeby społeczne. Ich obecność
w społeczeństwie polskim jest cenna. Wiem z rozmów z policjantami,
że wśród Wietnamczyków nie ma problemu przestępczości, prostytucji,
żebractwa. Jeżeli Wietnamczyk znajduje się w konflikcie z prawem,
to tylko ze względu na legalność dokumentów.
- Chodzi Ojciec jeszcze na stadion?
- Co sobotę. W ciągu tygodnia jestem zajęty w redakcji naszego wydawnictwa Verbinum. Chodzę, bo rozpoznanie kogoś znajomego jest dla nich ogromnie ważne. Przy mojej znajomości języka niewiele potrafimy sobie powiedzieć, ale wystarczy, że się uśmiechniemy do siebie. Dzięki temu mają poczucie, że znam ich problemy. Kiedy nie dogadam się z jednym, to porozmawiam z innym. Kłopoty mają podobne. Wiedzą, że w miarę możliwości jestem gotów pomagać, to dla nich dużo.
- Jak mimo wielu problemów udaje im się zachować pogodę ducha?
- Dużą rolę odgrywa świadomość sensu życia odnajdywanego
w wierze. Wietnamczycy bez opieki duchowej są bardziej podatni na
różne stresy, bardziej skłonni do znalezienia ujścia w alkoholu.
Jest to także obserwacja osób postronnych. W jednej z restauracji
wietnamskich często odbywają się przyjęcia. Kelnerzy Polacy widzieli
wyraźną różnicę między Wietnamczykami katolikami a innymi. Wierzący
Wietnamczyk pokazuje nam, jak być wyrozumiałym. Kiedyś w jednym z
barów klient zachowywał się wulgarnie. Polski pracownik
zdenerwował się i chciał go odpowiednio potraktować. Powstrzymał
go wietnamski szef - on na pewno ma jakieś problemy w
pracy, dlatego tak się zachowuje -
powiedział. Postawa poświęcenia, cierpliwości i zrozumienia
drugiego człowieka sprawia, że Wietnamczycy mogą nam duchowo wiele
ofiarować.
- Dziękuję za rozmowę.
Pomóż w rozwoju naszego portalu