Reklama

Chłopska dola

Chłop żywcowi nie przepuści

Z czym rolnicy idą do Matki Bożej Jasnogórskiej? Jakie mają radości i smutki? Po wejściu do Unii o polskim rolnictwie stało się głośno. Atrakcyjne są polskie wędliny, a polskie bydło bije na głowę zachodnią konkurencję, przynajmniej cenowo. Dlaczego więc polski rolnik niekoniecznie jest zachwycony, że - jak na razie - owoc jego pracy jest najlepszym polskim towarem eksportowym?

Bądź na bieżąco!

Zapisz się do newslettera

Od Unii chroń nas, Boże...

Jedyna w Polsce pielgrzymka rolników przychodzi na Jasną Górę od 20 lat z diecezji zielonogórsko-gorzowskiej. Spotykamy ich w Pankach (25 km od Częstochowy), gdzie co roku podejmuje pątników duszpasterz rolników częstochowskich - ks. kan. Eugeniusz Sikorski. Pielgrzymi są młodzi. W zasadzie są to dzieci rolników, ale okazuje się, że wielu z nich to ludzie wykształceni, gotowi do podniesienia rękawicy, jaką rzuca im nowoczesne europejskie rolnictwo. Znają swoje słabości, ale też atuty. Są pracowici i pomysłowi. Nie zamierzają stać z boku i narzekać. Z rolnictwem wiążą swoją przyszłość. - Nie damy się tanio sprzedać - mówią nie na żarty.
Marek z Sieradzkiego prowadzi wraz z rodziną nieduże gospodarstwo rolne, specjalizujące się w produkcji warzyw. Jego konkurentami są duże gospodarstwa popegeerowskie, dofinansowywane - jak się powszechnie sądzi - przez kredyty zachodnich banków. Te giganty produkują zboża, rzepak, kukurydzę. Im Unia nic nie zrobi. Gorzej z gospodarstwami rodzinnymi, nawet tymi sporymi. Producenci warzyw i owoców są w najtrudniejszej sytuacji. Zdesperowani pojechali do Warszawy, by toczyć bój o przetrwanie. Marek ma na temat traktowania w Polsce tego działu gospodarki swoje zdanie.
- To, że w rolnictwie jest źle, a nawet bardzo źle - wiadomo nie od dziś. Czy coś się zmieniło w trzy miesiące po wejściu do Unii? 13 grudnia 2003 r. w Kopenhadze Jarosław Kalinowski zgodził się na bardzo kiepskie dopłaty i limity produkcji dla rolnictwa polskiego. Polscy rolnicy nie są np. w stanie pokryć krajowego zapotrzebowania na mleko. Tymczasem nasi negocjatorzy zgodzili się na wprowadzenie limitu produkcji mleka. Gdzie logika? - pyta Marek. Efekt negocjacji wypadł kiepsko - dopłaty dla polskiego producenta rolnego są kilkakrotnie mniejsze niż dla rolników z zachodnich krajów Unii.
Dlatego, zdaniem wielu, z którymi rozmawiamy w Pankach, polska wieś nie poszła na referendum proeuropejskie. Przeczą temu oficjalne raporty o frekwencji, windujące obecność rolników przy urnach nawet do 70%.
- Bzdura - śmieją się rolnicy z Zielonogórskiego. - Wieś została w domach, bo nikt przy zdrowych zmysłach nie będzie głosował na to, co grozi jego upadkiem. Po co? Żeby szybciej położyć głowę na pieniek? Jak rozmawiamy z sąsiadami z innych wsi, to na palcach jednej ręki liczy się tych, co poszli. Na tę wysoką cyfrę być może wpływ mają mieszkańcy wsi, którzy nie pracują na roli, a tylko mieszkają na wsi. Oni mogli pójść. Rolnicy nie poszli, bo są świadomi zagrożeń.
Drugim ważnym momentem batalii o przeciągnięcie polskiego chłopa na stronę Unii była akcja, także medialna, tłumacząca dobrodziejstwa dofinansowania.
- Robi się z nas idiotów, którzy nie wiedzą, jak jeść nożem i widelcem. Że niby co, ciemny naród ankiety nie potrafi wypełnić? A prawda jest taka, że ludzie zwyczajnie nie wierzą w żadne dofinansowania - to głos starszego rolnika z okolic Żar.
Marek spokojnie wyjaśnia: - To było pierwsze zetknięcie się z realiami Unii. Wypełnianie wniosków, mierzenie pól, wnioskowanie o nadanie numeru gospodarstwa, potem ten numer przychodził pocztą, następnie należało zgłosić się do Agencji ze zmierzonymi polami. Każda działka musi być mierzona z dokładnością chyba do 3%, musi być wypisana każda uprawa; jeśli na jednej działce były cztery uprawy, należało je wszystkie wypisać. A dopłaty? Tego nikt z rolników nie wie - co innego mówią w Agencji, w gminie czy w ODR-ze. Wygląda na to, że Polacy kupili kota w worku. Jak można było głosować na coś, co nie jest do końca znane? Jedni mówili, że dostaniemy 140 zł do hektara, potem, że 300, a nawet 400 zł. Za łąkę ekologiczną, czyli taką koszoną kosą, można nawet zainkasować 1800-2000 zł.

Reklama

Snopowiązałka czy DVD

W Polsce pokutuje obraz rolnika, który nierozsądnie bierze kredyty i zobowiązuje się do spłat, którym nie podoła. Miasto w ten sposób patrzyło także na zabiegi rolników wokół unijnych dopłat. Czy czasy, gdy rolnik wolał raczej kupić samochód niż zainwestować w gospodarstwo, minęły? A może wieś bije się o dopłaty, trochę zgodnie z filozofią: „Jakoś to będzie”? Taka postawa oburza rolników: - My tych dopłat nie chcemy! Chcemy normalnie funkcjonować, czyli sprzedać za uczciwą cenę to, co wyprodukujemy. Nie potrzebujemy niczyjej łaski ani jałmużny. Tylko niech nam dadzą równe szanse z rolnikami z innych krajów. Jak nas mają nazywać złodziejami czy nierobami, to niech zabierają sobie te dopłaty.
Rozmowie przysłuchuje się spokojnie ks. Tadeusz Dobrucki, duszpasterz rolników diecezji zielonogórsko-gorzowskiej, który jeździł po wsiach, organizując spotkania rolników ze specjalistami od nowoczesnego rolnictwa. Ks. Dobrucki nie jest optymistą.
- Ludzie na wsi są zniechęceni, zmęczeni i nieufni. Organizowałem spotkania, by wytłumaczyć, dlaczego opłaca się zabiegać o dopłaty, w co warto zainwestować, co jest priorytetem, a co nie. Znikome zainteresowanie. Nie dawałem za wygraną i razem z proboszczami i sołtysami wysyłaliśmy indywidualne zaproszenia do rolników. Na spotkanie przychodziło wtedy trochę więcej ludzi, ale też nie można było mówić o pełnej sali. Uparłem się więc i jeździłem osobiście po gospodarstwach, przekonywałem, namawiałem. Przecież polski rolnik musi wiedzieć, jak tę Unię ugryźć! No, to na wstępie trafiliśmy na rolnika z mocno zaniedbanym gospodarstwem. Wysłuchał nas spokojnie, a potem odparował, że właśnie sprzedał cały swój żywiec firmie, która splajtowała, nie wypłaciwszy mu wcześniej ani grosza. Nie ma pieniędzy, nie ma pomysłu, co robić dalej, i ma w nosie Unię. Co więcej, wietrzy podstęp. Takie sytuacje powtarzały się w różnych formach, niestety, dość często.

Polska skansenem Europy?

Tymczasem w mediach mówi się już o polskim boomie gospodarczym, a dokładniej rolnym. Na pniu sprzedawane jest wszystko, co żywe, producenci zacierają ręce, bo wreszcie to, co wyprodukują, znajduje zbyt. I to za niezłą cenę.
- Nie tak szybko z tymi zachwytami - uspokaja ks. Dobrucki. - Sytuacja wygląda bardzo różnie. Byłem w pewnej masarni, która od lat daje pielgrzymom coś do kotła. To rodzinny interes. Odmówili mi w tym roku pomocy, bo nic nie skupują, musieli odesłać robotników do domu. To jeden przykład, ale ile takich firm żyjących z przetwarzania produktów rolnych stoi teraz na granicy bankructwa? Czy ktoś je liczy? W innym miejscu do znajomego rolnika przyjeżdża pośrednik, zresztą Polak, i oferuje kupno dla zachodniej firmy 200 sztuk bydła za potrójną cenę. Płaci od ręki. W Szprotawie do tamtejszego prezesa mleczarni przychodzi inny pośrednik z ofertą zakupu całego mleka, jakie skupują. Prezes dziwi się, po co komu tyle mleka? Wszystko wędruje na Zachód. Okazuje się, że polskie mleko jest dobre, bez chemii i ma europejski standard.
Ks. Eugeniusz Marciniak, sekretarz duszpasterstwa rolników w Polsce, należy do grona nie tylko znawców problemu, ale też ludzi znających pracę na roli od podszewki, prowadzi bowiem duże kościelne gospodarstwo rolne.
- W Europie w związku z chorobą wściekłych krów wybito wszystkie stada. Żeby je odbudować, potrzeba minimum 4 lat. W Polsce wołowiny jest pod dostatkiem, ale po 4 latach może się okazać, że Zachód już więcej nie kupi. Będzie miał swoją wołowinę. Byłem obecny przy rozmowach na ministerialnym szczeblu. Jerzy Plewa radził, żeby nie sprzedawać ani jednej sztuki bydła. Jeśli macie stada krów, nie sprzedawajcie! Północ Polski już penetrują kupcy oferujący za kilogram mięsa cielęcego 45 zł! A cena ma dojść do ponad 60. To nie bajki, to rzeczywistość. Holendrzy na Kujawach szukają Polaków, którzy poprowadzą dla nich punkty skupu żywca. Płacą od każdej zdobytej sztuki. Z jednej strony to dobrze, niech przychodzą i inwestują, niech udrażniają polski rynek. To nas zmusi do tworzenia małych, ale specjalistycznych gospodarstw. Z drugiej strony jednak źle się dzieje, bo - co tu dużo mówić - sporo mleczarni nie jest już w polskich rękach, np. Pasłęk kupili niedawno Francuzi. Niemcy także intensywnie szukają gospodarstw nadających się do kupienia. I to niekoniecznie na terenach nazywanych Vaterlandem, czyli naszych ziem zachodnich czy północnych.
Żadną przeszkodą nie jest także prawo. Rolnicy opowiadają sobie o ponad 800-hektarowym gospodarstwie, które popadło w kłopoty finansowe. „Przeinwestowali” - tak nazywa się sytuację, gdy banki wiszą u gardła. Nadspodziewanie szybko zjawili się u polskich gospodarzy niemieccy inwestorzy z prawnikiem i walizą pieniędzy. Zaproponowali tak: płacą długi, przejmują gospodarstwo, które zresztą nadal może prowadzić dawny gospodarz. Tym razem się udało, bo zagrożonemu gospodarstwu pomógł inny potężny gospodarz Polak. Ale ilu takich rolników jest w kraju?
- Rynek rolny to już nie to samo, co dawniej, to ostra konkurencja. Chcieliśmy ostatnio kupić piękne stado krów. Uprzedzili nas Francuzi. I tak będzie, dopóki my płacimy po 2,50, a inni po 7 zł za kilogram - bezradnie rozkłada ręce ks. Marciniak.
Buntują się także niemieccy rolnicy, którym usuwa się grunt spod nóg. Ich odbiorcy jadą do Polski, bo taniej i zdrowiej. Jak długo rząd Niemiec będzie tolerował taką sytuację? Jak zachowa się rząd polski, znany ze skłonności do ustępstw?
Rolnicy pielgrzymujący na Jasną Górę twierdzą, że dzisiaj wyraźnie potrzeba nam „pomysłu na rolnictwo”, bo nie da się Polski, jak ona długa i szeroka, przerobić na jedno wielkie gospodarstwo ekologiczne czy agroturystyczne.
Młodzi ludzie, którzy z pracą na roli wiążą swoją przyszłość, nie pozwolą zamknąć się w jakimś skansenie. Czy uda im się skok w nowoczesne, opłacalne rolnictwo?

Pomóż w rozwoju naszego portalu

Wspieram

2004-12-31 00:00

Oceń: 0 0

Reklama

Wybrane dla Ciebie

Ks. Węgrzyniak: miłość owocna i radosna dzięki wzajemności

2024-05-04 17:05

Archiwum ks. Wojciecha Węgrzyniaka

Ks. Wojciech Węgrzyniak

Ks. Wojciech Węgrzyniak

Najważniejszym przykazaniem jest miłość, ale bez wzajemności miłość nigdy nie będzie ani owocna, ani radosna - mówi biblista ks. dr hab. Wojciech Węgrzyniak w komentarzu dla Vatican News - Radia Watykańskiego do Ewangelii Szóstej Niedzieli Wielkanocnej 5 maja.

Ks. Węgrzyniak wskazuje na „wzajemność" jako słowo klucz do zrozumienia Ewangelii Szóstej Niedzieli Wielkanocnej. Podkreśla, że wydaje się ono ważniejsze niż „miłość" dla właściwego zrozumienia fragmentu Ewangelii św. Jana z tej niedzieli. „W piekle ludzie również są kochani przez Pana Boga, ale jeżeli cierpią, to dlatego, że tej miłości nie odwzajemniają” - zaznacza biblista.

CZYTAJ DALEJ

Prezydent: dziękuję strażakom za służbę ludziom i Rzeczypospolitej

2024-05-04 15:06

[ TEMATY ]

prezydent

Karol Porwich/Niedziela

Prezydent Andrzej Duda

Prezydent Andrzej Duda

Prezydent Andrzej Duda podziękował w sobotę strażakom za służbę ludziom i Rzeczypospolitej. Podczas centralnych obchodów Dnia Strażaka przypomniał, że tylko w 2023 r. strażacy podjęli pół miliona interwencji, podczas których udzielali wszechstronnej pomocy.

Prezydent wraz z małżonką Agatą Kornhauser-Dudą wzięli w sobotę udział w Centralnych Obchodach Dnia Strażaka, które odbyły się na Placu Marszałka Józefa Piłsudskiego w Warszawie. W uroczystości uczestniczyli również m.in. marszałek Sejmu Szymon Hołownia oraz szef MSWiA Marcin Kierwiński.

CZYTAJ DALEJ

O Świętogórska Panno z Gostynia, módl się za nami...

2024-05-04 20:50

[ TEMATY ]

Rozważania majowe

Wołam Twoje Imię, Matko…

Karol Porwich/Niedziela

Piąty dzień naszego majowego pielgrzymowania pozwala nam stanąć na gościnnej ziemi Archidiecezji Poznańskiej. Wśród wielu świątyń, znajduje się Świętogórskie Sanktuarium, którego sercem i duszą jest umieszczony w głównym ołtarzu obraz Matki Bożej z Dzieciątkiem i kwiatem róży w dłoni.

Rozważanie 5

CZYTAJ DALEJ

Reklama

Najczęściej czytane

W związku z tym, iż od dnia 25 maja 2018 roku obowiązuje Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016r. w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia Dyrektywy 95/46/WE (ogólne rozporządzenie o ochronie danych) uprzejmie Państwa informujemy, iż nasza organizacja, mając szczególnie na względzie bezpieczeństwo danych osobowych, które przetwarza, wdrożyła System Zarządzania Bezpieczeństwem Informacji w rozumieniu odpowiednich polityk ochrony danych (zgodnie z art. 24 ust. 2 przedmiotowego rozporządzenia ogólnego). W celu dochowania należytej staranności w kontekście ochrony danych osobowych, Zarząd Instytutu NIEDZIELA wyznaczył w organizacji Inspektora Ochrony Danych.
Więcej o polityce prywatności czytaj TUTAJ.

Akceptuję