O tej historii dowiedziała się cała Polska, jednak podane przez media fakty nie do końca odpowiadały rzeczywistości. Dzięki uprzejmości sióstr Boromeuszek, dzielimy się relacją z wydarzeń tamtej nocy. Siostra Macieja Miozga, która jest odpowiedzialna za Okno Życia, cieszy się, że ta historia ma swoje szczęśliwe zakończenie.
- Tak naprawdę były dwa incydenty. Ten z końca października i dwa tygodnie wcześniej, kiedy w naszym oknie znalazłyśmy dwóch mężczyzn. Miałam wątpliwości czy sprawę nagłaśniać w mediach, ponieważ mogła to być zachęta dla innych do naśladowania. Ale jednak ostatecznie zdecydowałam się powiedzieć o tym, po to, aby inni zobaczyli jakie mogą być konsekwencje prawne takich czynów – mówi s. Macieja.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Noc z 29 na 30 października
Kiedy ktoś otworzy Okno Życia, rozlega się natychmiast alarm. Do dwóch sióstr pełniących całodobowy dyżur dzwoni telefon a połączenie jest nazwane „Dzieciątko”. Połączenie jest tak zaprogramowane, żeby zadzwonić dwa razy. Dla pewności. Siostra dyżurna do kilku minut zjawia się przy oknie i od razu ocenia sytuację.
Reklama
Procedura nie zadziałała jednak w przypadku 20-letniego mężczyzny. - On prawdopodobnie swoim wejściem uszkodził cały system alarmowy, dlatego nie dostałyśmy żadnego powiadomienia. Koło 2 w nocy zadzwoniła do mnie siostra Dorota, że dostała informację od pracownicy ZOL-u o obecności dorosłego człowieka w Oknie Życia. Jak zbiegłam na dół, to były już wszystkie służby na miejscu – policja i straż pożarna. Wyciągnęli tego chłopaka. Nie był agresywny, ale lekko zdezorientowany tym, co się stało – relacjonuje s. Macieja.
Okazuje się, że to nie siostry wezwały straż pożarną. - Sądzimy, że zrobiło to dwóch kolegów tego mężczyzny, którzy stali na zewnątrz i się wszystkiemu przyglądali. Może ten co był w środku spanikował, że skończy mu się tlen? Śmiejemy się teraz, że było to mało prawdopodobne. Skoro jest to miejsce, w którym kładzie się noworodki, nie może zabraknąć świeżego powietrza – opowiada Boromeuszka.
Siostry oszacowały straty na znaczną kwotę pieniędzy. Całkowitemu zniszczeniu uległa wanienka, ściany w środku pobrudzono butami. Został też zniszczony skomplikowany system alarmowy i trzeba było wzywać technika. Koszt naprawy samego alarmu to ponad 2 tys zł.
Zwrot akcji
Kilka dni po incydencie do furty klasztornej zadzwonił dzwonek. To 20-latek, który narozrabiał przyszedł wyjaśnić z siostrami sprawę.
- Był bardzo skruszony, przepraszał i widać było po nim, że mu jest po prostu głupio. Mimo tego, że przyjechał za namową rodziców to z rozmowy wynikało, że zrozumiał swój błąd. W ramach rekompensaty przekazał na pokrycie kosztów naprawy swoje oszczędności, które miał przeznaczone na zagraniczną wycieczkę – wzrusza się siostra. I dodaje, że bardzo ją zbudowała postawa skruchy i zadośćuczynienia tego mężczyzny. Na tyle, że wspólnie z siostrami wycofały zgłoszenie na policję.
To nie pierwszy raz
Reklama
To nie pierwszy tego typu incydent. Dwa tygodnie wcześniej w Oknie Życia utknęło dwóch 18-latków. Na zewnątrz czekała grupa dziewcząt, która mocno im kibicowała.
- W pierwszej chwili myślałam, że mam przewidzenia. Jak to możliwe, że dwóch młodych chłopców zmieściło się do takiej małej wnęki? Uchyliłam lekko okno, żeby powiadomić ich, że wzywam policję. Zostałam odepchnięta, a oni rzucili się do ucieczki do środka budynku. Na szczęście wszystko było pozamykane i nie mogli daleko zbiec. Jak byli zatrzymywani przez policję, to jeden wyraził skruchę i widać było, że jest mu wstyd. Drugi traktował to niestety jako świetną zabawę. Poniosą obydwoje konsekwencje prawne za zniszczenie mienia i zakłócenie porządku publicznego. Proszę pamiętać, że mamy tutaj ZOL i całodobowych pacjentów z różnymi schorzeniami – dodaje s. Macieja.
Dyżurować to powołanie
Dyżury przy Oknie Życia są całą dobę. Trzeba dużo samozaparcia i siły, żeby sprostać tym obowiązkom. Ostatnie dziecko pojawiło się w 2017 roku, ale kilka razy w tygodniu ktoś otwiera to okno.
- Niestety, ale ludzie zostawiają w nim różne rzeczy, na przykład butelki po alkoholu, papierosy, albo żywność. Kilka razy wanienka i kocyk zostały zdemolowane i rozrzucone po okolicy. Najgorzej jest w weekend, kiedy w pobliżu trwa kilka imprez. Zdarza się, że wstaję w nocy trzy lub cztery razy do fałszywego alarmu. Tak jest w okresie letnim. W zimie jest trochę lepiej, bo budzę się raz w nocy. Mimo tego, po takim alarmie ciężko zasnąć, a rano trzeba wrócić do swoich obowiązków – tłumaczy Boromeuszka.
Ale w głosie siostry nie słychać żalu. Wręcz przeciwnie. Jest gotowa służyć zgodnie ze swoim powołaniem. Bo co by było, gdyby okazało się, że jednak po stu fałszywych alarmach pojawi się w końcu dziecko?
Siostry Boromeuszki prowadzą Okno Życia przy ul. Rydygiera od 2009 r. Pomogły już 17 dzieciom w pierwszych godzinach ich życia. Niektóre z tych uratowanych maluchów po kilku latach powraca z rodziną adopcyjną, aby podziękować siostrom za ten trud i zobaczyć to właśnie okno.