Drugi tydzień sierpnia przypomniał nam o tragedii, którą przeżyliśmy
5 lat temu w lipcu. Tak jak do Kłodzka czy Wrocławia, tak samo do
stolicy naszych południowych sąsiadów wtargnął żywioł. Praga - złote
miasto pełne zabytków, urokliwych zakątków, cel wycieczek turystów
i artystów nie tylko z Europy, ale i ze świata - znalazła się pod
wodą. Konfrontacja sił przyrody z człowiekiem zakończyła się jeszcze
jednym potwierdzeniem potęgi natury, która zmusiła około 100 tys.
osób do ewakuacji i poczyniła ogromne straty materialne.
Pamiętam, kiedy podczas powodzi w 1997 r., będąc również
stroną pokonaną w nierównej walce z żywiołem, doświadczyliśmy narodowej
solidarności. Transporty z żywnością, z darami niezbędnymi do życia,
trafiały do najbardziej potrzebujących. Ludzki odruch wzajemnej pomocy
łączył cały kraj. Tak szybko jak się pojawił, tak samo szybko poszedł
jednak w zapomnienie - woda wróciła na swe miejsce, na swoje miejsce
- głęboko skryte - wróciło też poczucie narodowej jedności. Blaknąca
z latami pamięć o tych lipcowych dniach, dramatycznej walce o wały
przeciwpowodziowe, o wyczekiwaniu każdego komunikatu o stanie wód,
pojawiła się teraz w żywszych kolorach. Praga pod wodą i doniesienia
o ofiarach w Czechach sprawiły, że trudna do zauważenia na co dzień
solidarność zaistniała i tym razem. I to w wymiarze międzynarodowym.
Pospieszyliśmy z wyciągniętą dłonią na pomoc sąsiadom: akcja Caritas,
wsparcie ze strony przygranicznych instytucji samorządowych, zbiórka
pieniędzy i darów dla powodzian po drugiej stronie Sudetów - to solidarność
przekraczająca granice.
Czeskie mass media, dla których powódź - rzecz zrozumiała
- była najważniejszym tematem, informowały nie tylko o zniszczeniach
powodowanych przez żywioł i zorganizowanej pomocy, docierającej dzięki
instytucjom i fundacjom z innych państw. Uwagę gazet, radia i telewizji
przyciągnęło dwóch polskich turystów, którzy zamiast zwiedzania Placu
Wacława, katedry św. Wita, Hradczanów czy po prostu opuszczenia Pragi,
woleli układać worki z piaskiem, chroniące przed wodami Wełtawy.
Polacy z pewnością nie powstrzymali wezbranej rzeki, lecz ten prosty
gest jedności z mieszkańcami stolicy Czech znaczył wiele dla prażan.
Gest turystów oznaczał bowiem gotowość poświęcenia się w celu ratowania
obcego im miasta, a przecież obcokrajowcy mają raczej na uwadze czerpanie
przyjemności z praskich atrakcji. Był też autentycznym i szczerym
dowodem na to, że powodzianie nie są sami, że oprócz organizacji
niosących pomoc, są też żywi ludzie, którym nieobce są dramaty innych.
Solidarność ma różne oblicza i, choć na co dzień są one
skryte, w przypadku zagrożenia można zobaczyć wszystkie. Może objawić
się i w postaci pomocy zakrojonej na szeroką skalę, i w postaci pary
rąk podającej chleb. Może być niesieniem pomocy naszym bliskim i
znajomym, np. sąsiadom zza ściany, ale też nieznanym nam mieszkańcom
Czeczenii. Wszystkie oblicza łączy jedno - poczucie odpowiedzialności
za los innych. Warto wpisać gesty solidarności z innymi w plan każdego
dnia, choćby były niepozorne jak ten polskich turystów. Nie czekajmy
na wielką wodę.
Pomóż w rozwoju naszego portalu