
Ludzie mówią: żeby zarobić, trzeba „stąd” wyjechać.
„Stąd” oznacza kraj między Odrą, Wisłą a Bugiem. „Stąd” oznacza: łapówki, krętactwa, oszustwa na wielką skalę, gigantyczną biurokrację i fiskusa łamiącego karki porządnym ludziom.
Gazety wołają: „trzeba wiać...”. A ostatni gasi światło?
Marek pracuje w wiejskiej szkole. W lutym musiał odkopać z zasp drogę do szkoły, potem przynieść węgiel i rozpalić w piecach. Wszystko przed 8 rano, przy latarce, bo była awaria na słupie. Piece w
szkole postawiono tak, by jeden ogrzewał dwie klasy, więc musi palić tylko w czterech. Dzieciom od października do kwietnia stale kapie z nosów, mają przemrożone ręce i siorbią przy jedzeniu, ale gdy
recytują Litwo, Ojczyzno moja... Marek z trudem opanowuje wzruszenie. Bo Marek, absolwent elitarnej uczelni, znający perfekt dwa języki, uczy dzieci na Podlasiu języka polskiego. Mógłby uczyć w polskiej
szkole w Chicago, mógłby uczyć w dyplomatycznej w Paryżu, oba stanowiska proponowano mu oficjalnie, ale on woli tu... „Tu” - to ten własny kawałek podłogi, miejsce, gdzie się urodził,
skąd wyrwał się dawno temu po wiedzę, złakniony wielkiego świata i jego uroków, i gdzie po latach wrócił - choć ludzie pukali się w czoło.
Marek mówi, że tylko tu stawia pewnie kroki, że oddycha pełniej, że gdy nocą wraca do swojej chałupiny, będącej w nieustannym remoncie - drogę, jak nigdzie na świecie, wskazują mu gwiazdy. Nie
umie żyć bez krzaków bzu, który wiosną wydaje woń niemal narkotyczną, bez leśnych polan czerwonych od poziomek, bez zapachu zmęczonych upałem sosen. Bez tego wszystkiego, co dla współczesnego człowieka
tak boleśnie niematerialne, nieuchwytne, może nawet zbyt sentymentalne. Mówię mu, że żartuje sobie ze mnie. Że nikt przy zdrowych zmysłach nie odrzuca intratnych propozycji, by zaszyć się w jakiejś wiosce
tonącej na przedwiośniu w błocie, w zimie zawianej śniegiem po dachy, a w lecie - bez napojów z lodem... Za jakie grzechy?! Wtedy Marek złości się nie na żarty. „Tutaj - mówi -
ludzie nie są gorsi od tych z wielkich metropolii, mają prawo, by nauczycielem ich dzieci był dobrze wykształcony filolog, który przy okazji nauczy ich też angielskiego i niemieckiego, a wieczorami -
gry na gitarze, słuchania Mozarta i Czajkowskiego oraz pokochania sposobów, w jaki Goya maluje światło”. Marek wierzy, że można być obywatelem świata, nie ruszając się z domu, w małej wiosce na
Podlasiu. I można strasznie dużo zrobić dla tego świata bez konieczności udowadniania innym, że zarabianie dużych pieniędzy jest wyzwaniem dla człowieka mądrego.
Pomóż w rozwoju naszego portalu