„Trzeba wierzyć, żeby widzieć” - mówi jeden z niewidomych w dramacie Maeterlincka Ślepcy. Tak, bo jeden człowiek potrafi jakby ujrzeć to, co pomiędzy widzialnymi rzeczami, zjawiskami, postaciami się dzieje - jakieś niewidzialne nici znaczeń, wzajemności, współgrań... jakby krzątaninę aniołów. Drugi natomiast patrzy trochę tak, jak sztywno ustawiona kamera - beznamiętnie, bezdusznie. Inny jeszcze włącza jakby wzrok to konsumenta, to posiadacza, to manipulatora, to podglądacza, to podejrzliwego tropiciela, to zazdrośnika, to oślepionego żądzą, nienawiścią czy bezkrytycznym uwielbieniem...
Na rogu jednej z ulic Waszyngtonu stał zwykle ślepy Murzyn. Potrząsając puszką z użebranymi monetami, śpiewał coś w rodzaju bluesa. Kto choć na chwilę przysłuchał się słowom cudownie zgranym z melodią,
musiał się na chwilę zatrzymać. Tak i ja, gdy usłyszałem: „Przechodniu, widzę ludzi jak drzewa chodzące... Tak, ja widzę, choć nie ma słońca dla moich oczu... Tak, ja widzę...”.
W środku i u kresu dnia przychodził tam inny Murzyn, by wziąć od tamtego użebrane pieniądze, a później odprowadzić go do domu. Tamtego dnia upał zmusił ich obu do schronienia się przed słońcem pod
drzewo, gdzie i ja siedziałem. Nagle obaj zaczęli śpiewać na zmianę, jakby jakąś rozmowę mędrców... poetów... Zaczął ślepiec: „Hej, mój widzący człowieku... gdy patrzysz na perłę, to co widzisz?”.
Odpowiedział tamten drugi: „Widzę w niej blask, który ozdobi szyję mojej dziewczyny. Widzę pieniądze, które za nią bym dostał... Widzę też zazdrość, jaką ona rozbudzi u innych dziewczyn...”.
Na to ślepiec: „A ja widzę w niej ciemność dna oceanu, która rodzi w perle światło... Widzę w niej ból perłopławu, jak cierń w środku stopy... Widzę śmierć w oczach poławiacza pereł, gdy spotyka
rekina...”. Zapadła cisza i znów zaczął ślepiec: „Hej, widzący, a gdy popatrzysz na drzewo, to co w nim widzisz?”. Odpowiedział tamten: „Widzę pień, konary, liście... Szczapy,
gdy je porąbię... Ogień, który rozpalę...”. I znów ślepiec: „Ja widzę, jak ono przemienia światło i wodę w owoce... Widzę jego drżenie, gdy zbliżasz się z siekierą... Widzę płacz ziemi, której
zabrano kwiat... A gdy patrzysz na dziewczynę... to co w niej widzisz?”. Na to ten drugi: „Widzę jej zmysłowe usta i linię bioder... Widzę nasz pocałunek gorący jak tropik i jej pełne szału
oddanie...”. I znów ślepiec: „Widzę jej tęsknotę za miłością, której ty jej nie dasz... Widzę serce, które depczesz jak ogród... Widzę owoc, który się z niej nie narodził...”.
Ślepiec z kolei pyta: „A gdy, widzący, patrzysz na Boga...”. Tamten przerwał gwałtownie z dysonansem: „Nie widzę Boga, bo Go nie ma... nie chcę widzieć...”. A ślepiec: „A
ja widzę Boga jak światło w mojej ciemności... Czasem ono zachodzi, ale i tak widzę więcej od ciebie, widzący...”.
Jednak wierzyć - to jeszcze za mało. Dopiero pod spojrzeniem kochającego widzialne i niewidzialne otwiera się, objawia swoje tajemnice komuś i... samemu sobie, bo przecież wiele z tego, co w nas jest, możemy poznać tylko dzięki drugiemu patrzącemu kochającym wzrokiem. „Trzeba kochać, żeby widzieć”.
Pomóż w rozwoju naszego portalu