Reklama
Tegoroczne orędzie wielkopostne Jana Pawła II poświęcone jest sytuacji dzieci w dzisiejszym świecie. Ojciec Święty stwierdza, że choć dzieje się wiele dobrego, wciąż jeszcze istnieje wiele cierpień,
których ofiarami są dzieci: „Nie brak nieletnich głęboko zranionych przez przemoc dorosłych: nadużycia seksualne, przymuszanie do prostytucji, wciąganie w sprzedaż i zażywanie narkotyków; dzieci
zmuszane są do pracy lub rekrutowane do wojska; na całe życie pozostają urazy u niewinnych dzieci z rodzin rozbitych; nie oszczędza maluczkich haniebny handel organami i ludźmi. A cóż powiedzieć o tragedii
AIDS i jego dewastujących następstwach w Afryce? Mówi się, że plaga ta obejmuje miliony ludzi, z których wielu to zarażeni od urodzenia. Ludzkość nie może nie widzieć tak zatrważającego dramatu!”
(n. 3).
Papieskie orędzie zostało opublikowane w tym czasie, gdy w Wenecji odbywało się międzynarodowe sympozjum wyspecjalizowanych agencji ONZ, poświęcone warunkom życia najmłodszych. Liczby, które zostały
podane podczas tego spotkania, są przerażające: na 1,2 mld ludzi, którzy cierpią z powodu głodu, połowa to dzieci, codziennie na świecie umiera ok. 30 tys. dzieci, co oznacza, że w ciągu roku umiera ich
ponad 10 mln, a 3 mln spośród nich - w „czarnej” Afryce. Ponad 99% zgonów następuje w krajach biednych. Kraje tzw. Trzeciego Świata, gdzie mieszka ok. 75% ludności kuli ziemskiej, kupują
jedynie 8% produkowanych lekarstw (Afryka 2%).
O tragedii dzieci pozbawionych opieki zdrowotnej rozmawiałem z dr. Marco Albonico - włoskim lekarzem, konsultantem Światowej Organizacji Zdrowia, wolontariuszem Fundacji de Carneri, który rokrocznie
przez wiele miesięcy pracuje w krajach Trzeciego Świata. Według dr. Albonico, sytuacja jest skandaliczna, gdyż wystarczyłyby 3 centy na każde dziecko, aby uchronić je od chorób, które u nas są banalne,
a w krajach ubogich powodują śmierć milionów dzieci. Dr Albonico przypomniał, że dzięki presjom Światowej Organizacji Zdrowia i organizacji „Lekarze bez Granic” zachodnie koncerny, które mają
patent na leki retrowiralne na AIDS, wyraziły zgodę na ich produkcję w Indiach i Afryce Południowej, co sprawiło, że koszt rocznej kuracji obniżył się z 10 tys. dolarów do 150! Oczywiście, walka o dostęp
do podstawowych leków jest tylko jednym aspektem problemu - krajom ubogim należy pomóc przede wszystkim w polepszeniu sytuacji higieniczno-sanitarnej (budowie studni i latryn, kształceniu personelu
sanitarnego i medycznego, organizacji sprawiedliwej dystrybucji leków).
Nierzadko jedynymi „sojusznikami” nieletnich „zranionych przez przemoc dorosłych” są katoliccy misjonarze i misjonarki. Jest to rola trudna i często niebezpieczna, bo ludzie
bez skrupułów robią wielkie interesy kosztem dzieci. Nie tak dawno z północnego Mozambiku dotarła wiadomość o zamordowaniu zakonnicy, która walczyła z przerażającym zjawiskiem handlu organami dzieci.
Niestety, korupcja policji i władz w niektórych państwach sprawia, że tego typu karygodne procedery są tolerowane, a winni nie stają przed sądem.
W Rzymie spotkałem się z s. Rachelą, kombonianką, która przez wiele lat pracowała w północnej Ugandzie. To zakątek Afryki, będący teatrem jednej z zapomnianych wojen współczesnego świata: działa
tam, siejąc śmierć i spustoszenie, partyzantka o bluźnierczej nazwie Lord Resistance Army („Armia Oporu Pana”). Poniżej - świadectwo jakie złożyła s. Rachela.
Świadectwo S. Racheli, kombonianki
Włodzimierz Rędzioch: - Gdzie Siostra pracowała jako misjonarka?
Pomóż w rozwoju naszego portalu
S. Rachela: - Pracowałam w północnej Ugandzie, w miejscowości Aboke, gdzie nasze zgromadzenie prowadzi szkołę dla dziewcząt. Jest to region graniczący z Sudanem, w którym mają swe bazy partyzanci z tzw. Armii Oporu Pana (Lord Resistance Army - LRA). Od 1988 r. w regionach przygranicznych napadają oni na bezbronną ludność cywilną, rabują i palą gospodarstwa, gwałcą kobiety i porywają dzieci.
- Czy Siostry też padły ofiarą przemocy partyzantów?
Reklama
- Bóg zechciał, abyśmy również uczestniczyły w cierpieniach ludu, któremu służymy. Pewnego ranka w marcu 1989 r. ok. 100 partyzantów wtargnęło do szkoły. Splądrowali oni szkołę i sąsiadujące z nią budynki, po czym wycofali się, zabierając ze sobą 10 naszych uczennic i 33 chłopców z seminarium diecezjalnego w Lira. Następnie udali się do okolicznych wiosek, gdzie spalili kilkadziesiąt domów i porwali 60 osób, a wśród nich głównie nastolatki. Postanowiłam iść za partyzantami, by prosić ich o uwolnienie porwanych dzieci. Wraz z dwoma nauczycielami przechodziliśmy przez spalone wioski, w których znaleźliśmy ciała pięciu zabitych. Ci, którym udało się uciec przed partyzantami, byli zastraszeni i zrozpaczeni. Myślę, że właśnie wtedy stałam się prawdziwą kombonianką, tzn. misjonarką, która bez reszty dzieli los i cierpienia Afrykanów.
- Czy udało się Siostrze oswobodzić porwane uczennice?
- Nie udało nam się spotkać z partyzantami, ponieważ natknęli się oni na oddział wojsk rządowych i doszło do potyczki. W wyniku zamieszania niektórym z porwanych osób udało się zbiec, wśród nich
6 naszym uczennicom. Niestety, poprzedniej nocy wszystkie zostały zgwałcone.
Poprosiliśmy o pomoc arcybiskupa Kampali, prezydenta Ugandy i kilku ambasadorów. Przez starszyznę plemienną próbowaliśmy dotrzeć także do partyzantów z LRA. W rezultacie między kwietniem a czerwcem
inne 3 uczennice powróciły do szkoły.
- Czy w tym czasie zmieniła się sytuacja w Ugandzie?
- Niestety nie, nikt nie czuł się bezpiecznie: mnożyły się porwania, zasadzki, a wiele osób ginęło lub ulegało poranieniu od min, których jest pełno. Przez całe lata partyzanci kontynuowali porywanie
chłopców i dziewcząt z innych miejscowości: Gulu, Kitgum, Kalongo, Pajule, Namukora, Aliwang.
Rząd przydzielił nam do ochrony żołnierzy, lecz gdy tylko dochodziły do nas słuchy, że zbliżali się partyzanci, odsyłaliśmy uczennice do wiosek, gdzie miały większą szansę przeżycia.
- Czy to znaczy, że partyzanci nie napadli już więcej na szkołę Sióstr?
Reklama
- W 1996 r. żołnierze, którzy stacjonowali przy naszej szkole, zostali czasowo przeniesieni do innej wioski, odległej od nas o ok. 20 km. Prawdopodobnie partyzanci dowiedzieli się o tym, bo 10 października w środku nocy zjawili się w szkole i zabrali z internatu 152 dziewczęta w wieku od 13 do 16 lat. I tym razem udałam się w pościg za partyzantami. Był ze mną młody nauczyciel John Bosco. Rano ok. godz. 10 natknęliśmy się w końcu na nich. Wiele kilometrów maszerowaliśmy razem z partyzantami, a ja cały czas prosiłam ich dowódcę o uwolnienie naszych uczennic. W końcu obiecał mi, że zatrzyma 30 dziewcząt, a resztę uwolni. Uklękłam wtedy przed nim, prosząc, by zatrzymał mnie, a pozwolił odejść dziewczętom. Na nic jednak zdały się moje prośby. Pomyślałam wtedy o słowach Jezusa: nie ma większej miłości, jak oddać życie za przyjaciół. Czasami jednak to nie ty decydujesz, czy twe życie ma być ci odebrane.
- Jak te dramatycne wydarzenia wpłynęły na życie Siostry?
- Fakt, że musiałam zostawić 30 naszych podopiecznych w rękach partyzantów był dla mnie źródłem wielkiego cierpienia. Z drugiej jednak strony sprawił, że między mną a moimi współsiostrami oraz rodzicami porwanych dziewcząt nawiązała się prawdziwa komunia, a nasze kontakty stały się bardziej szczere i braterskie. Założyliśmy związek rodziców na rzecz uwolnienia więźniów LRA, który zaczął „pukać do wszystkich drzwi” - do Międzynarodowego Czerwonego Krzyża, Unicef-u, Amnesty International, Human Right Watch, do cywilnych i wojskowych władz ugandyjskich, ambasad wpływowych państw - aby starać się o powrót do domów wszystkich osób porwanych i przetrzymywanych w sudańskich obozach. Z radością przyjęliśmy wiadomość, że Ojciec Święty z okazji Światowego Dnia Misyjnego w 1996 r. wystosował apel do porywaczy. Oprócz tych działań żyliśmy codzienną modlitwą: w szkole codziennie odmawiałyśmy z uczennicami Różaniec i czytałyśmy na głos imiona uwięzionych dziewcząt. Z rodzicami natomiast,co sobotę spotykałyśmy się na modlitwie na dziedzińcu szkoły. Była to również okazja, żeby podyskutować o naszych wspólnych działaniach. Przedstawicielka rodziców porwanych dzieci pojechała do Stanów Zjednoczonych, Szwajcarii, Włoch, Hiszpanii, Kenii i Mozambiku. Wszędzie spotykaliśmy się z wielką solidarnością, dlatego przeżyliśmy chwile wielkiej nadziei. Niestety, były również momenty rozczarowania i rozgoryczenia, bo nie widać było konkretnych rezultatów naszych działań, a co gorsza - sytuacja w terenie wcale się nie poprawiała. W obawie przez atakami partyzantów ludność przebywała w obozach, gdzie warunki życiowe są bardzo trudne, a na dodatek takie obozy stawały się celem napadów. W ostatnich latach w północnej Ugandzie porwano ok. 20 tys. dzieci i nastolatków. Część z nich na pewno zginęła, natomiast dla dziewcząt największym zagrożeniem jest AIDS. Nadzieją napawa fakt, że przywódcy religijni - katoliccy, protestanccy i muzułmańscy, którym przewodniczy abp John Baptist Odama, arcybiskup Gulu, oraz wiele osób dobrej woli zaangażowanych jest w szukanie pokojowego rozwiązania konfliktu. Wszyscy jednak zadają sobie pytanie: Kto usłyszy nasze wołanie o zakończenie konfliktu i o pokój?
- Miejmy nadzieję, że papieski dokument na Wielki Post zmobilizuje ludzi na całym świecie do działania na rzecz polepszenia losu dzieci, które padają ofiarą przemocy dorosłych i wojen.