O tym filmie nie da się napisać tak po prostu: „fajny”, „ciekawy”, „podoba się”. Nie można chyba nawet o nim powiedzieć (przynajmniej ja tego nie umiem), że jest „dramatyczny”,
„wstrząsający”, „niezwykły”. On jest po prostu inny.
W Polsce projekcja Pasji spotkała się z nieprawdopodobną negatywną kampanią medialną, próbującą albo film zdyskredytować jako wytwór sztuki („kicz”), albo przed nim wystraszyć („epatuje
brutalnością”), albo uznać go za politycznie niepoprawny („jest antysemicki”).
Nie wdając się w analizę poszczególnych - dla mnie nietrafnych - zarzutów, w jednym krytykanci ci (bo nie zawsze byli to krytycy) przysłużyli się filmowi bardzo: ludzie tym bardziej oglądają
Pasję i to oglądają z pasją.
Byłem na seansie, który skończył się krótko przed północą. Największa sala kinowa była szczelnie wypełniona. Ludzie wychodzili w milczeniu. Chciałbym, żeby tak wypełnione były nasze kościoły podczas
wielkopostnych rekolekcji, żeby w taki sposób ludzie przyjmowali słowo Boże i by w takim nastroju opuszczali świątynię.
Oczywiście, że pozostają pytania: na jak długo i na jak głęboko film odmienił ich życie; ilu z nich powtórzy: „byłem, widziałem, Bóg zwyciężył”; w jakim stopniu film będzie początkiem
lub wzmocnieniem procesu nawrócenia; kto w oprawcach, katujących Jezusa zobaczył siebie, a w narzędziach tortur - swój własny grzech; kto, uczestnicząc od tej pory w Mszy św., będzie ją „przeżywał”,
a nie przeczekiwał? Są to pytania, które trzeba postawić najpierw sobie i w sobie szukać na nie odpowiedzialnej odpowiedzi. W wymiarze społecznym i ewangelizacyjnym film na pewno już „zrobił swoje”.
Choćby przez to, że oto masowe media, które unikają jak ognia wszystkiego, co bezpośrednio odwołuje się do Ewangelii, od kilku tygodni piszą o Jezusie Chrystusie, o Jego męce, rozważając, czy tak było,
czy było inaczej. Tu sukces filmu jest absolutny.
Dla mnie obejrzenie Pasji było jednym z najważniejszych przeżyć duchowych ostatnich lat. Pozostanie we mnie jako wielka przypowieść o samotności i miłosierdziu. Wstrząsająca jest tu samotność. Samotność
niemal powszechna: męczonego i konającego Jezusa, Maryi, która rozumie prawie wszystko, i Jana, który nie rozumie prawie nic, więc niewiele mówi, za to patrzy i zapamiętuje. Dramatyczna jest samotność
wyjącego Judasza i płaczącego Piotra, budząca współczucie jest samotność Piłata, a budząca litość - samotność Heroda. Dla mnie jedno z wielkich przesłań tego filmu brzmi: Samotność jest bolesna,
samotność wykańcza duchowo, psychicznie i fizycznie, samotność jest zła. Ratunkiem, ocaleniem dla człowieka samotnego jest miłosierdzie, czyli pełna troski, odpowiedzialności i czułości obecność drugiego
i Drugiego. Najbardziej utkwiły mi w pamięci nie tyle jęki Jezusa, ile gesty miłosierdzia, czynione Panu i czynione przez Pana, jak rozmowa z Matką, pomoc Weroniki i Cyrenejczyka i ta kropla, która spada
na krzyż gdzieś z wysokości nieba, gdy pełen miłosierdzia Ojciec wzrusza się głęboko, tuląc w ramionach swojego obolałego, ukochanego Syna, który powrócił z daleka, z otchłani, przyprowadzając swych marnotrawnych
braci. Ta kropla zapowiada deszcz, wielki deszcz miłosierdzia, który od tamtej chwili - od chwili Golgoty przeobficie spada na ziemię na dobrych i złych, obmywając ich (nas!) z każdego grzechu i
ratując z każdego nieszczęścia.
Tak - ten film to wielka opowieść o samotności i o miłosierdziu, które jest większe od samotności, które jest większe od czegokolwiek, które jest największe!
I jeszcze sama rola Maryi. Przepiękna. W sensie sztuki filmowej - godna Oscara, w sensie sztuki duchowej - godna największego podziwu. Maryja, która biegnie do Jezusa, która wyciera Jego
świętą Krew, która słucha, która całuje miejsce, gdzie stał, która pamięta wszystko, co powiedział. A przy tym Maryja silna, mocna, owszem: jest pełna bólu, ale i pełna godności. Po prostu: Maryja!
Zobacz, jak było, i pamiętaj, jak jest!
Pomóż w rozwoju naszego portalu