Porządek liturgii skodyfikowany w XVI w. pozostawał niezmienny aż do II soboru watykańskiego. Od Soboru Trydenckiego liturgia była „świętą czynnością”, której przepisów nikt się nie ważył kwestionować. W seminariach klerycy uczyli się dokładnie zarówno skomplikowanych przepisów (rubryk), jak i gestów oraz słów, które wsparte językiem łacińskim dawały gwarancję jedności Kościoła na całym świecie. Jedność wiary, jedność kultu, jedność dyscypliny. W tym upatrywano lekarstwo na wszystkie tendencje odśrodkowe, które nękały wspólnotę katolicką.
I taki Kościół głosił Dobrą Nowinę, wypełniając swe zadanie i uświęcając rzesze ludzi na całym świecie. Ten świat się tymczasem powoli zmieniał. Znaki czasu, o których później mówił Jan XXIII, wskazywały na dążenie do prostoty i bezpośredniości. Owocem jeszcze Oświecenia była też i chęć dogłębnego poznania rzeczywistości świata. To wszystko wywarto wielki wpływ na życie Kościoła, w tym na liturgię.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Reformy soborowe nie powstawały, jak twierdzą niektórzy, przy zielonym stoliku, lecz stanowiły odpowiedź na ruch oddolny, który był wyraźnie wyczuwalny szczególnie od końca XIX w.
Reklama
Przed soborem w Kościele obowiązywał ceremoniał rodem z czasów feudalnych. Wpływał on również na liturgię trydencką, która miała w sobie, zwłaszcza gdy chodziło o sprawowanie jej przez członków wyższej hierarchii, wiele z przepychu dworskiego ceremoniału. Już św. papież Pius X zaczął napełniać pompatyczne formy prostotą i pokorą swego sposobu bycia. W nowszych czasach rewolucyjny styl bycia papieżem wprowadził Jan XXIII, wybrany jako papież przejściowy, bowiem w chwili objęcia Stolicy Piotrowej miał siedemdziesiąt siedem lat. Obchodził etykietę, gdzie tylko mógł, nawet po nałożeniu stroju pontyfikalnego mówił: „Jestem ubrany jak perski satrapa”. Starzy kardynałowie patrzyli z niepokojem na to, co się działo, ale prawdziwa burza miała dopiero nadejść.
Jan XXIII niespełna trzy miesiące po wyborze, 25 stycznia 1959 r., po mszy św. w Bazylice św. Pawła za Murami ogłosił decyzję o zwołaniu soboru i o potrzebie opracowania nowego kodeksu prawa kanonicznego. Wśród kardynałów wywołało to zdumienie. Podobno jeden z krewkich purpuratów wpadł do jakiegoś biura watykańskiego z rewelacją: „Stary oszalał! Zwołuje sobór!”. Inny prałat z Kurii rzymskiej, wspominając sześcioletnie przygotowania do I soboru watykańskiego, zauważył, że niemożliwe jest zorganizowanie soboru w 1963 r., jak chciał Jan XXIII. Papież wówczas uciął dyskusję ripostą: „Dobrze, w takim razie dokonamy jego otwarcia już w 1962 r.”. Anegdota głosi jednak, że wieczorem po ogłoszeniu swej decyzji papież nie mógł zasnąć. Uświadomił sobie bowiem, że rozpoczął prawdziwą rewolucję! Wtedy jednak pomyślał: „Giovanni, dlaczego nie śpisz? Czy to ty, papież, rządzisz Kościołem, czy Duch Święty? To przecież Duch Święty, więc śpij, Giovanni!”.
Reklama
Jan XXIII dostrzegł, że w Kościele niekiedy częściej podkreślano majestat papieża i jego urzędu aniżeli majestat Boga. Choć sam starał się być wierny papieskiemu protokołowi (do końca posługiwał się zaimkiem „my”, dźwigał także na głowie ciężką tiarę, którą do muzeum sprzedał dopiero Paweł VI), to jednak sprawował swą posługę tak, by zachowując całą godność i majestat swego urzędu, zarazem uczynić go bliskim wszystkim ludziom. Nazwano go papieżem dobroci, gdyż był człowiekiem promieniującym ewangeliczną dobrocią i Bożym pokojem.
Reforma liturgiczna rozpoczęta przez sobór z jego inspiracji mogła się wydawać rewolucyjna, ale potrzeba jej dojrzewała długo. Już Pius XI, zwany papieżem Akcji Katolickiej, zapraszał na mszę św. do swojej kaplicy świeckich katolików. Tacy uczestnicy, wśród których byli także Polacy, próbowali prowadzić dialog liturgiczny z dostojnym celebransem. Wprowadzało to w popłoch ceremoniarzy papieskich, którzy wyjaśniali, że od tego są duchowni służący bezpośrednio papieżowi do Mszy. Jan XXIII zdecydował wreszcie, że trzeba otworzyć, jak sam mówił, okno, aby przewietrzyć liturgię i cały Kościół. Po pewnym czasie biskup pomocniczy krakowski Julian Groblicki zauważył, że gdy okno za długo pozostanie otwarte, to zrobi się przeciąg i będzie można się przeziębić.
Fakt, że ojcowie soborowi już w roku 1963 ogłosili Konstytucję o liturgii Sacrosanctum Concilium jako pierwszy dokument soborowy, podkreślał duszpasterski charakter Vaticanum Secundum, w przeciwieństwie do poprzednich, które były zwoływane raczej w celu rozstrzygania sporów doktrynalnych i prawnych. Był to impuls do zmian, jednak wprowadzanie ich musiało dokonywać się stopniowo.
Reklama
Po soborze komisje episkopatów zaczęły pracować nad tłumaczeniami Mszału i Rytuału rzymskiego na języki narodowe. Następnie przedkładały je do akceptacji Stolicy Apostolskiej. Nie można było pozwolić sobie na pośpiech. Każdą zmianę należało bowiem starannie przemyśleć.
Organizowano specjalne konferencje, które przygotowywały kapłanów do odprawiania Mszy według nowego porządku. Nowej liturgii trzeba było się nauczyć. Zaczęto od kapłanów, ponieważ to od ich właściwego przygotowania zależało, w jaki sposób reforma będzie wprowadzana na poziomie diecezji czy poszczególnych parafii. Choćby koncelebra Mszy św., nieznana w Kościele zachodnim przed soborem.
Dawniej jeśli kilku kapłanów odprawiało Mszę jednocześnie, to udawali się do osobnych ołtarzy. W całym kościele słychać było przyciszony szept modlitw mszalnych, któremu towarzyszyły od czasu do czasu dźwięki dzwonków. Dlatego po soborze trzeba było uczyć się sensu koncelebry i sposobu jej odprawiania.
Pośpiech nie był także wskazany ze względu na wiernych. Nie wszędzie ludzie byli w jednakowym stopniu przygotowani do przyjęcia reform. Skoro na samym soborze pracom nad konstytucją o liturgii towarzyszyły burzliwe dyskusje, to przenosiły się one niekiedy do środowisk ludzi świeckich przywiązanych do Mszy łacińskiej. Do dziś zresztą stara i nowa liturgia nadal wywołują emocje. Wciąż nierozwiązana jest kwestia powrotu na łono Kościoła osób związanych z Bractwem św. Piusa X, choć oczywiście mamy nadzieję, że dokument Benedykta XVI ten powrót przyśpieszy.
Reklama
Nie zapominajmy również o tym, że do nowej liturgii trzeba było dostosować kościoły. Różnie to w różnych miejscach przebiegało. Również i dziś w wielu kościołach, w których wierni będą chcieli uczestniczyć w Mszy przedsoborowej, trzeba będzie dokonać niezbędnych adaptacji. Wierni na terenach byłego Związku Radzieckiego, którzy w swoim czasie nie mieli dostępu do ducha i praktyki reform soboru, po odzyskaniu wolności kultu okazywali wobec nich zdziwienie, a nawet opór. Zmiany soborowe powinno się tam wprowadzać ze szczególną roztropnością.
Także i w Polsce wiele zmian jest przyjmowanych przez część wiernych z dezaprobatą, nawet jeżeli stoi za nimi autorytet Jana Pawła II. Należą do nich choćby: możliwość przyjmowania Komunii św. na stojąco czy na dłoń, rozdawanie Ciała Chrystusa przez ludzi świeckich, czytanie tekstów w liturgii Mszy św. przez kobiety czy też możliwość dopuszczenia do ołtarza ministrantek. Potrzebna jest więc pogłębiona katecheza liturgiczna ze świadomością, że niektórych zagorzałych przeciwników wszelkich reform soborowych żadne argumenty nie są w stanie przekonać.
Należy jednak ufać, że pluralizm liturgiczny, którego wydaje się nie lękać Benedykt XVI, ułatwi wielu wiernym znalezienie swego miejsca w Kościele.
Kościół charyzmatyczny – Kościół hierarchiczny
Reklama
Z praktycznego punktu widzenia reforma liturgiczna sprowadza się do trzech spraw. Po pierwsze, zreformowano język liturgii. Po drugie, zmodyfikowano rolę wspólnoty wiernych i kapłana w czasie Mszy św., czego widomym znakiem była zmiana miejsca celebransa w przestrzeni kościoła. Po trzecie, poszerzono stół słowa, wprowadzono większą różnorodność tekstów, większą swobodę form. W wielu miejscach Mszał coś proponuje, zamiast, jak dotąd, podawać ścisły przepis. Wszystko to nie byłoby możliwe, gdyby nie zmiana sposobu myślenia o Kościele. Choć w konstytucji o liturgii nie mówi się wprost o tym, czym on jest, to i tak na każdym kroku unosi się w niej duch innych dokumentów soborowych, w których jest o tym mowa wyraźnie.
Dawny obraz Kościoła był hierarchiczny. Na szczycie był papież, poniżej biskupi, kapłani, a na samym dole wierni świeccy. Dziś dominuje obraz Kościoła jako drzewa. Korzeniem jest Chrystus, Piotr i jego następcy, czyli papieże, są pniem, biskupi i kapłani to gałęzie, a cały Lud Boży to liście z kwiatami i owocami. Wszyscy wierni przez łączność z Chrystusem, umocnioną przez chrzest, mają udział w Jego kapłaństwie. Dzięki temu ma ono charakter powszechny. Spośród kapłaństwa powszechnego Chrystus powołuje dopiero członków kapłaństwa służebnego, które z czasem uformowało hierarchię. I Chrystus sam, i Jego następcy papieże często przypominali kapłanom, że rys służby jest w kapłaństwie hierarchicznym czymś zasadniczym. Godności i zaszczyty są elementem drugorzędnym.
Jeszcze jeden obraz Kościoła, który przedstawił sobór, to kręgi, których centrum jest Chrystus, wokół niego sytuują się katolicy, następnie chrześcijanie innych denominacji, wyznawcy jednego Boga, wierzący i wreszcie ludzie dobrej woli. Miejsce w jednej z tych grup nie zapewnia automatycznie zbawienia. Ze względu na zbawczą mękę Chrystusa i zgodną z sumieniem postawę człowieka zbawionymi mogą być uczestnicy wszystkich kręgów.
Reklama
Ojcowie soborowi kładli nacisk na teologię charyzmatu. Owszem, charyzmaty nieliczące się z hierarchią są zawsze podejrzane, normalnie bowiem Kościół jest tam, gdzie jest kapłan i ofiara Chrystusa, jednak hierarchia powinna się liczyć z tymi darami Ducha Świętego, umieć je ocenić i zatwierdzić.
Doświadczenie historii Kościoła uczy, że są wspólnoty, które przechowały wiarę nawet bez kapłana i bez ofiary przez wiele lat. Wymownym tego świadectwem są wierni z krajów, gdzie religia była i jest szczególnie brutalnie prześladowana. Jednak każdy człowiek ma „gorącą linię” wprost z Panem Bogiem! Od biedy, w pewnych sytuacjach, obejdzie się i bez kapłana, i bez ofiary. To pokazuje, że Kościół to nie tylko hierarchia, jak próbują to niektórzy przedstawiać.
Święty Benedykt w swojej Regule nakazał, by w razie wyboru przez wspólnotę mnichów niegodnego opata sprzeciw zgłosił biskup diecezji, okoliczni opaci lub mieszkający w sąsiedztwie chrześcijanie, by nie dopuścić do zwycięstwa zmowy przewrotnych. Ważne jest podkreślenie tego, że już w VI w. rozumiano rolę świadomych chrześcijan świeckich i nakładano na nich obowiązek przyjmowania odpowiedzialności za to, co się dzieje w Kościele.
Święty Augustyn powiedział: „Dla was jestem biskupem, z wami jestem chrześcijaninem”. Charyzmatyczna wizja Kościoła, przypomniana na soborze, wyrastała z tego, co od samego początku było uznawane przez katolików, choć nie zawsze wyraźnie o tym mówiono.
Również i w polskim Kościele znajdujemy świadectwa tego, że gdy kapłan zawiedzie albo go brak, wierni świeccy potrafią wziąć odpowiedzialność za wspólnotę. Trzeba o tym nieustannie przypominać.
Reklama
Reforma języka liturgii
Wychowałem się na Mszy przedsoborowej. Najpierw jako ministrant, potem jako kapłan żyłem liturgią łacińską. Dzięki temu już w siódmej klasie szkoły podstawowej znałem trochę łacinę mszalną. W okresie wprowadzania w życie reformy soborowej byłem katechetą i proboszczem w Tyńcu. Choć ceniłem bardzo liturgię łacińską w jej dotychczasowym kształcie, to całym sercem popierałem reformy. Gdy w rozmowach z parafianami pytałem, czy wolą Mszę św. odprawianą po łacinie, czy po polsku, zwłaszcza młodzi nie chcieli łaciny. Wołali: „Po polsku, po polsku!”. Przede wszystkim skarżyli się na to, że nie rozumieją Mszy w języku łacińskim. Oczywiście, zdawałem sobie sprawę, że wprowadzenie języka polskiego nie rozwiąże wszystkich problemów. Dla tych, którym Msza św. była po prostu obojętna, nie miało znaczenia, czy kapłan zwraca się do nich Dominus vobiscum czy „Pan z wami”. Jednak dla tych, dla których stała ona w centrum życia, wprowadzenie języka narodowego było długo oczekiwaną zmianą.
Reklama
Dlatego zaskakuje mnie bardzo, że dziś ku dawnej liturgii zwracają się ludzie młodzi, którzy nigdy nie mieli do czynienia z Mszą trydencką. To bardzo pozytywne zjawisko. Młodzi ludzie, na przekór wszystkim trendom powrotu do języka narodowego, zaczynają interesować się łaciną. Słyszałem kiedyś, jak jedno z ugrupowań harcerskich – chyba to byli Zawiszacy – podczas spotkania na Świętym Krzyżu śpiewało łacińską Mszę De angelis. Trudno było wprost w to uwierzyć, że Kyrie, potem Gloria jest śpiewane w prastarych murach dawnego benedyktyńskiego opactwa przez druhny i druhów trzymających w ręku teksty z neumami chorału gregoriańskiego.
Dziś to, co było u źródeł Kościoła łacińskiego, odrasta w Kościele niezależnie od tego, co się dzieje drogą urzędową za wskazaniami Stolicy Świętej.
Jednocześnie obawiam się absolutyzowania znaczenia łaciny. Nie można zapominać, że od samego początku w Kościele istniały różne obrządki, nie tylko łaciński. Wspomnijmy chociażby o obrządkach: malabarskim, toledańskim, ambrozjańskim. Co więcej, także w obrządku łacińskim była dopuszczana różnorodność. Na przykład dominikanie mieli swoją odrębną formę rytu. Jednak sens był zawsze taki sam, różna była jedynie zewnętrzna forma.
W okresie przedsoborowym uważano, że język łaciński jest gwarantem jedności Kościoła. Gdziekolwiek się pojechało, był ten sam język liturgii, te same teksty. To pozwalało odczuć, że Kościół jest jeden, święty, powszechny i apostolski. Jednak język liturgii z pewnością nie jest podstawowym zwornikiem jedności Kościoła.
Wbrew tym, którzy wieszczyli, że reforma języka liturgii doprowadzi do katastrofy, okazało się, że to nie zniszczyło jedności wspólnoty.
Zgadzam się z tym, że również i dzisiaj jest wskazane, by wierni pewne elementy Mszy św. znali po łacinie. Mam nadzieję, że dokument Benedykta XVI uświadomi potrzebę edukacji liturgicznej nie tylko kapłanów, lecz także wiernych.