Była brytyjska premier Margaret Thatcher powiedziała, iż „wstępując do Unii Europejskiej, trzeba założyć, że nie ma tam przyjaciół, tylko sami wrogowie. Zanim zawrze się jakiś sojusz, warto dziesięć
razy sprawdzić, czy nie kryje się za nim podstęp. W Unii wygrywa ten, kto najrzadziej daje się wykiwać” (Wprost z 5 stycznia 2003 r.). Przypominam te słowa
tym wszystkim, którzy szukają gruszek na wierzbie czy to w UE, czy w USA. Prezydent sądził, że wystarczy jego rozmowa z Bushem, a wizy zostaną zniesione. Prezes
BUMAR-u myślał, że jak mamy prof. Belkę w Iraku, to kontrakt na uzbrojenie armii irackiej jest w kieszeni. Premier L. Miller zapewne też nie spodziewał się, że rządy krajów „15”
zmienią politykę rolną wobec Polski, pogarszając warunki dla naszych producentów mleka i mięsa. Przypomnę, że w ostatnim tygodniu postanowiły dotować u siebie eksport
wieprzowiny do Rosji, ale tylko do końca kwietnia br., aby, Broń Boże, podobnych dopłat nie dać od maja polskim rolnikom. Komisarz UE ds. rolnictwa Franz Fischler tłumaczył, że „wyjątkowe okoliczności
wymagają wyjątkowych posunięć”. Tą wyjątkową okolicznością są ogromne nadwyżki w produkcji mięsa w państwach UE.
Nie dość więc, że nasi rolnicy nie otrzymają dopłat bezpośrednich w pełnej wysokości, to jeszcze Unia już teraz stosuje różnego rodzaju chwyty, aby Polskę całkowicie wyprzeć z konkurencji.
W tym celu obniżono nam kwotę produkcji mlecznej, aby były niższe dopłaty w sektorze mleczarskim - a jak słychać - będą także niższe dopłaty dla producentów
roślin energetycznych i orzechów. W przyszłości Unia zamierza zmniejszyć dla nas dopłaty do cukru, tytoniu i chmielu, zgodnie zresztą z fatalnie wynegocjowanym
w Kopenhadze przez L. Millera pakietem rolnym. Niestety, artykuł 23. aktu akcesyjnego pozwala krajom „15” zmieniać postanowienia dotyczące rolnictwa. Stąd - jak się wkrótce
okaże - w „starej” Unii będą wypłacać dotacje jak dawniej, a w nowych państwach - tylko 25 proc. tych kwot. Również zaraz po 1 maja Komisja Europejska
rozpocznie postępowanie przeciwko Polsce za - jej zdaniem - nielegalną rekompensatę państwa dla elektrowni - w związku z likwidacją długoterminowych
kontraktów z dostawcami energii.
Kto Unii zabroni postępować z nami, jak zechce? Czy może „komisarz” - min. Danuta Hübner, która dotąd „pełzała” przed unijnymi negocjatorami w Brukseli,
była arcyustępliwa i arcypotulna - jak to określił prof. Jerzy Robert Nowak w tekście zatytułowanym Eurofanatyzm minister Huebner (Nasz Dziennik z 31 stycznia -
1 lutego 2004 r.). Nawet były wicepremier i minister rolnictwa Jarosław Kalinowski powiedział o „komisarz” Hübner: „Będąc w rządzie, miałem możliwość
współpracy z panią minister. Bardzo często odnosiłem wrażenie, że jest raczej przedstawicielem Unii w Polsce niż Polski w Unii”. Dodajmy: zwłaszcza sprawy rolnictwa
są minister zupełnie obce, czego przykładem może być jej wypowiedź w Rzeczpospolitej z 18 listopada 2002 r., w której podkreślała, jakoby państwa UE nie miały „żadnego
interesu w tym, aby doprowadzić polskie rolnictwo do bankructwa”.
Tylko usiąść i płakać nad taką naiwnością, ponieważ od początku lat 90. było dla każdego jasne, że Bruksela dąży do zmniejszenia polskiej produkcji rolnej, chcąc wejść na nasze rynki zbytu.
Od pierwszego dnia podpisania traktatu z UE zostaliśmy zalani dotowaną tanią żywnością, co spowodowało nie tylko upadek wielu naszych gospodarstw, ale także utratę wschodnich rynków przez naszych
eksporterów. Czy to celowe i szkodliwe działanie UE nic naszym rządzącym nie mówiło? Czy polski rząd protestował, czy obłożył cłem przywożone towary? Albo czy przyznanie polskim rolnikom w ramach
dopłat bezpośrednich tylko jednej czwartej tego, co francuskim czy niemieckim rolnikom, nie jest przejawem absolutnej dyskryminacji ekonomicznej, a w sferze logicznej - czystym
nonsensem? Zgoda na unijny dyktat do reszty wyeliminuje nas z rynku, doprowadzi do bankructwa półtora miliona rolników, będzie dla kraju katastrofą. Już tylko za to rząd L. Millera
powinien stanąć przed Trybunałem Stanu.
Jednak stało się. Polskie społeczeństwo zostało tak zmanipulowane, że dopiero teraz rozlegają się ostrzeżenia o zagrożeniach, wychodzą na jaw wyniki fatalnych negocjacji z UE,
zatrważa uległość naszych negocjatorów, a przede wszystkim - brak jasnej wizji przyszłości Polski w zjednoczonej Europie. Potwierdza się w praktyce to, co napisał
brytyjski The Times w 2002 r., że Unia Europejska uczyniła wszystko, co tylko możliwe, aby zneutralizować konkurencję krajów Europy Wschodniej. Wniosek jest porażający: „Unia Europejska
dokonała czegoś w rodzaju wrogiego przejęcia Europy Środkowej”.
Zrozumiały jest w tym kontekście apel Pata Coxa, przewodniczącego Parlamentu Europejskiego, który przebywając niedawno w Polsce, nawoływał, abyśmy nie wybierali do europarlamentu
„zrzędzących starych wujków”, ale posłali do Strasburga i Brukseli głos tej Polski, która przyczyniła się do wyzwolenia kontynentu z komunistycznej dyktatury. Czy należy
to rozumieć, że w Brukseli wolą obecnie, zamiast ustępliwej min. Danuty Hübner, negocjować - dajmy na to - z Zygmuntem Wrzodakiem? O, nie. Pat Cox apelował również, abyśmy
wybrali do Parlamentu Europejskiego polityków najlepszych, takich jednak, którzy sprawy krajowe odsuną na bok, a zajmą się polityką wspólnotową. Czyli - według Coxa - dobry unijny
polityk to nie tyle przedstawiciel danego kraju w Unii, ale unijny przedstawiciel w danym kraju. Mamy takich. Najpierw obalali komunizm, potem założyli ROAD, UW, KLD, SKL, teraz
są w Platformie Obywatelskiej. Bruksela będzie zadowolona.
Pomóż w rozwoju naszego portalu